"30 srebrników" to horror dla tych, którym niestraszny jest kicz – recenzja hiszpańskiego serialu HBO Europe
Mateusz Piesowicz
28 listopada 2020, 20:03
"30 srebrników" (Fot. HBO)
Macie ochotę na festiwal bezguścia w odcinkach? Jeśli tak, to "30 srebrników" – serialowy odpowiednik cyrkowego przedstawienia w złym stylu – jest właśnie dla was.
Macie ochotę na festiwal bezguścia w odcinkach? Jeśli tak, to "30 srebrników" – serialowy odpowiednik cyrkowego przedstawienia w złym stylu – jest właśnie dla was.
Absolutnie ostatnim słowem, jakiego można by użyć do opisania "30 srebrników", jest subtelność. Serial autorstwa uznanego hiszpańskiego reżysera Álexa de la Iglesii ("Hiszpański cyrk", "Bar") jest wręcz jej zaprzeczeniem, co dla miłośników jego specyficznej twórczości nie powinno jednak stanowić żadnego zaskoczenia. Gorzej z całą resztą, dla której pierwszy kontakt z nową produkcją HBO może być zarazem ostatnim.
30 srebrników – kicz i groza w hiszpańskim wydaniu
Choć oczywiście wcale nie musi, bo nie wątpię, że "30 srebrników" znajdzie swoich miłośników, urzekając ich choćby bezkompromisowością. Tę widać już od pierwszych scen premierowego odcinka, gdy nie bawiąc się w żadne ceregiele, serial prze po trupach naprzód (dosłownie), jasno dając do zrozumienia, że o stonowaniu można zapomnieć. A poczekajcie tylko na czołówkę!
Trudno, by prosty opis fabuły mógł w takim przypadku oddać w pełni szaleństwa, jakie czekają widzów, ale spróbujmy. To o czym właściwie jest "30 srebrników"? Tytuł, jak łatwo się domyślić, odnosi się do monet, które Judasz otrzymał za zdradę Chrystusa. W serialowej rzeczywistości stanowią one potężne artefakty, a zebranie kompletu ma dać ich posiadaczowi moc potężniejszą od wszystkiego na świecie. Nic więc dziwnego, że są na nie chętni, którzy mają jednak pewien problem.
Jest nim ojciec Vergara (Eduard Fernández) – egzorcysta, bokser i były skazaniec, a aktualnie ksiądz zesłany do niewielkiej parafii w hiszpańskiej Segowii. Tak się składa, że ten jakże nietypowy przedstawiciel stanu duchownego jest w posiadaniu jednej z tytułowych monet, co czyni z niego i dotąd sennego miasteczka cel ataku nadprzyrodzonych sił. Vergara jest do tego całkiem nieźle przygotowany (ma np. mały arsenał schowany w kościele), ale zawsze przyda mu się pomoc. Ta nadejdzie w osobach dociekliwej lekarki weterynarii Eleny (Megan Montaner) oraz ciapowatego burmistrza Paco (Miguel Ángel Silvestre).
Brzmi groteskowo? Jak najbardziej, ale wierzcie mi – i tak całkiem barwny opis w najmniejszym stopniu nie przygotowuje na to, co czeka was w ciągu ośmiu odcinków (widziałem już wszystkie). Te są jak jazda bez trzymanki pełnym krwawego kiczu rollercoasterem, mogąca zaspokoić potrzeby nawet najbardziej wymagających miłośników kina klasy B albo niższej.
30 srebrników, czyli krwawy spektakl klasy B
Brutalna, tandetna i przerysowana historia ani przez moment nie ukrywa braku ambicji większych niż sprawienie widzom specyficznej frajdy, którą bez wątpienia mieli sami twórcy. Bo Álex de la Iglesia i jego stały współpracownik, scenarzysta Jorge Guerricaechevarría, zawarli w tej opowieści praktycznie wszystko, co tylko mogli. Religijne spiski i tajemnice sięgające szczytów kościelnej hierarchii? Są. Surrealistyczna groza, gore, potwory, duchy, demony i wszelkiej maści obrzydliwości? Do wyboru, do koloru. Postaci naszkicowane tak grubą kreską, że nie sposób wziąć ich na poważnie? No jasne. Nic tylko oglądać, najlepiej z miską popcornu pod ręką, dobrze się przy tym bawiąc, prawda?
Cóż, to zależy w dużej mierze od waszego poczucia gustu. Bo choć twórcom nie da się odmówić niczym nieokiełznanej wyobraźni, to nie do końca tak, że starają się z nią oni trafić do każdego widza. Przeciwnie, nieustanna makabra i niezwalniające nawet na moment tempo mogą stać się nie do zniesienia nawet dla tych bardziej wytrwałych, którzy z przyjemnością łykają wszelkiego rodzaju tandetne horrory. Pamiętajcie, że tutaj sprawa nie kończy się po godzinie z hakiem. Filmowcy często podkreślają, że praca w telewizji pozwala im pozbyć się wielu ograniczeń, również czasowych – Iglesia skorzystał z tych możliwości w pełni, przenosząc na mały ekran chyba każdą pokręconą myśl, jaka przyszła mu do głowy, co ma swój "urok", ale na dłuższą metę jest też męczące.
Tym bardziej że w tym przypadku mamy do czynienia nie tylko z pokazem kiczu, ale też jest to pokaz kiczu w hiszpańskim wydaniu, co ma swoje konsekwencje. Serial HBO jest wręcz kwintesencją tamtejszego telenowelowego stylu, w którym króluje nadmierna ekspresja, bohaterowie są tak pełni temperamentu, że przypominają bardziej kreskówkowe postaci niż prawdziwych ludzi, a emocje wprawdzie buzują, ale życia to w nich za wiele nie ma. Innymi słowy, "30 srebrników" ma to wszystko, co sprawia, że lubi się (lub nie znosi) seriali typu "Telefonistki" czy "Pełne morze". A jednocześnie jest horrorem.
30 srebrników to nie jest serial dla każdego
Czy to się mogło dobrze skończyć? Sami zgadnijcie. Weźcie na początek wyolbrzymioną i pełną nadprzyrodzonych bzdurek fabułę przeskakującą między hiszpańską prowincją, a watykańskimi pałacami (zahaczając też o inne części świata, oczywiście bez szczególnego sensu). Wymieszajcie to z relacjami międzyludzkimi, które najczęściej ograniczają się do gorących kłótni, oszustw, zazdrości, napięcia seksualnego i tym podobnych, bo przecież normalność jest nudna. A wszystko doprawcie orgią przemocy, tryskającą zewsząd krwią, niekiedy naprawdę kiepskimi efektami specjalnymi i masą tanich sztuczek fabularnych. W efekcie otrzymacie serial Álexa de la Iglesii w całej okazałości i odpowiedź na postawione przed chwilą pytanie.
Paradoksalnie jednak, choć przedstawiona mieszanka jest absolutnie zabójcza i zdecydowanie niełatwa do strawienia, mam wrażenie, że fanów jej nie zabraknie. Kicz, o ile jest przynajmniej w pewnym stopniu kontrolowany, ma dużą siłę przyciągania, a twórcy "30 srebrników" bez dwóch zdań potrafią nad wprawionym przez siebie w ruch chaosem panować.
Koniec końców nie stworzyli przecież niczego nadzwyczajnego – ot, prostą historię o wielkiej walce dobra ze złem podlaną (pseudo)religijnym sosem – ale ubrali ją w tak ekstrawaganckie, kontrowersyjne i kusząco paskudne szaty, że jeśli tylko nie odrzuci was od samego początku, to pewnie już przy niej zostaniecie. No, może od czasu do czasu będziecie się tylko zastanawiać, po co właściwie sobie to robicie.
A całkiem możliwe, że potrwa to dłużej niż na sezon, bo wizja (choć chyba powinienem napisać groźba) powstania kontynuacji jest bardzo wyraźna. Trudno mi sobie wprawdzie wyobrazić, co jeszcze mogłoby się w niej znaleźć, czego nie widzieliśmy do tej pory, ale cóż, nic lepiej niż ten serial nie uświadomiło mi, że moja wyobraźnia jest bardzo ograniczona. Może i dobrze.