Serialowa alternatywa: "Dolina Łez", czyli jak Bliski Wschód zapłonął w ogniu wojny Jom Kipur
Mateusz Piesowicz
21 listopada 2020, 12:03
"Dolina Łez" (Fot. KAN 11)
6 października 1973 roku miało rozpocząć się żydowskie święto Jom Kipur. Ten dzień zapamiętano jednak w Izraelu inaczej – jako początek krwawej wojny, o której opowiada serial "Dolina Łez".
6 października 1973 roku miało rozpocząć się żydowskie święto Jom Kipur. Ten dzień zapamiętano jednak w Izraelu inaczej – jako początek krwawej wojny, o której opowiada serial "Dolina Łez".
Jesteś na bakier z historią konfliktów na Bliskim Wschodzie? Wojna Jom Kipur to co najwyżej jakieś bliżej niesprecyzowane hasło, które świta ci gdzieś z tyłu głowy? Bez obaw, to wcale nie znaczy, że "Dolina Łez" nie jest dla ciebie. 10-odcinkowy izraelski serial, który w Polsce można oglądać w HBO GO (są już dostępne cztery odcinki, co czwartek pojawiają się dwa kolejne), odnosi się wprawdzie do bardzo konkretnego momentu historii, nie unikając przy tym kontekstów społeczno-politycznych, ale to wcale nie czyni go trudnym w odbiorze. Zwłaszcza że na pierwszym planie jest tu jednak coś innego.
Dolina Łez przedstawia historię wojny Jom Kipur
Zacznijmy jednak od wspomnianej wojny, bo to ona stanowi centrum wydarzeń. Akcja serialu zaczyna się tuż przed jej wybuchem, co ma o tyle istotne znaczenie, że pozwala nam pobieżnie rzucić okiem na przygotowanie Izraela do niespodziewanego ataku. A raczej jego brak, bo inwazja to ostatnie, o czym myślą tu nawet żołnierze stacjonujący na strategicznych Wzgórzach Golan. W końcu zbliża się święto, Syryjczycy siedzieli w miarę spokojnie ostatnich parę lat, mogą jeszcze trochę poczekać. Prawda?
https://www.youtube.com/watch?v=j6YIdYurSAM&feature=emb_title
No nie do końca, o czym próbuje swoich przełożonych przekonać młody analityk wywiadu Awinoam (Shahar Tavoch), ale dobrze wiecie, jak to jest z tego typu bohaterami – absolutnie nikt ich nie słucha i potem jest żal. Dokładnie tak jak tutaj, bo gdy wojna już wybucha, a koalicja egipsko-syryjska (wsparta siłami innych państw arabskich) wdziera się na terytorium Izraela, czasu na działanie nie ma praktycznie wcale.
Pozostaje często rozpaczliwa walka o przetrwanie, którą obserwujemy z kilku różnych perspektyw, skupiając swoją uwagę na północnym froncie wojny, gdzie pogrążone w chaosie izraelskie siły próbują obronić Wzgórza Golan (a konkretnie obszar tytułowej Doliny Łez) przed napierającą wrogą armią. My towarzyszymy w tym szaleństwie m.in. wspomnianemu Awinoamowi i grupie żołnierzy pod dowództwem niejakiego Joawa (Avraham Aviv Alush) starającym się ujść z życiem podczas ucieczki z placówki na górze Hermon, a także oddziałowi czołgistów, którzy odcięci od wsparcia, próbują przetrwać otoczeni przez nieprzyjaciół.
Samo to wystarczyłoby w zupełności, żeby zapełnić cały sezon serialu, ale twórcy (wśród nich m.in. Ron Leshem, autor niedawnej "Ziemi niczyjej" i izraelskiego pierwowzoru "Euforii") nie zamierzali poprzestać na działaniach stricte wojennych. Mamy więc jeszcze wątek swoistych "wycieczkowiczów" – ojca poszukującego na froncie syna, aktywisty próbującego dołączyć do walczących przyjaciół oraz odmawiającej wykonania rozkazów oficerki – którzy na własną rękę udają się w sam środek wojennej zawieruchy, co tylko pokazuje, z jak wielkim zamieszaniem mamy do czynienia.
Dolina Łez, czyli różne oblicza wojennego piekła
O dziwo, wątek wspomnianej trójki całkiem zgrabnie wpisuje się w serialową fabułę, nieco ją "odciążając". Choć oczywiście im dalej na terytorium ogarnięte wojną, tym bardziej wesoła atmosfera znika, to i tak nie ma porównania pomiędzy nią, a walczącymi o przeżycie żołnierzami. Tym bardziej, że reżyserujący całość Yaron Zilberman ("Późny kwartet") wojny bynajmniej nie upiększa, czy to zamykając ją w klaustrofobicznych wnętrzach ciasnego bunkra, czy wręcz przeciwnie, umieszczając na odsłoniętych, pustynnych terenach. W obydwu przypadkach starcia nie zachwycają wyrafinowanym stylem (choć realizacyjnie robią wrażenie), za to spełniają swoją rolę, pokazując walki jako bezsensowny koszmar.
Ten z kolei pogłębia jeszcze bardziej przyjęcie perspektywy poszczególnych bohaterów. Ludzi przedstawionych nam zazwyczaj bardzo pobieżnie i w większości poznawanych w boju, ale przez to pozbawionych praktycznie jakichkolwiek ideologicznych czy politycznych fundamentów. Tutejsi żołnierze to w pierwszej kolejności nie patrioci dzielnie walczący w obronie ojczyzny, ale po prostu mający swoje plany i marzenia młodzi ludzie, którym ktoś z bliżej nieznanego powodu brutalnie je pokrzyżował. Zginąć w obronie kraju? Nie, gdy początkowy zapał zderza się z rzeczywistością, chodzi przede wszystkim o to, by nie dać się zabić i uratować od tego samego swoich przyjaciół.
Takie podejście przekłada się na to, że choć trudno się w "Dolinie Łez" z kimś szczególnie emocjonalnie związać (może poza pewnym jeżem), łatwo tu wielu osobom kibicować. Jasne, serial potrafi bardzo mocno uprościć sprawy, nie grzesząc przy tym subtelnością, ale takie sceny, jak choćby spotkanie Awinoama z młodym syryjskim żołnierzem, odnoszą pożądany skutek, budując obraz wojny daleki od chwalebnego starcia w wyższym celu.
Dolinie Łez nie zaszkodziłby szerszy kontekst
Inna sprawa, że pozostając w takim kontekście, serial póki co nie wzniósł się ponad dość oczywiste truizmy. Pewnie, to nawet nie jest połowa sezonu, a sądząc po obecnych tu i ówdzie archiwalnych wstawkach, twórcy jeszcze mogą w jakiś sposób odnieść się do politycznego tła, które w wojnie Jom Kipur miało niebagatelne znaczenie. Zastanawiam się jednak, czy nie wyszliby na tym lepiej, gdyby wcześniej zbudowali sobie solidniejsze scenariuszowe fundamenty.
Bez nich fabuła jest bowiem nie tyle niezrozumiała (mimo przeskakiwania między wątkami nie ma żadnego problemu z podążaniem za akcją), co nieco pusta. Właściwie cały ciężar opowieści spoczywa na barkach żołnierzy, co ma niewątpliwe zalety, pozwalając nam skupić się na ich przeżyciach, ale ma też wady, bo historia często sprowadza się do prostego przemieszczania z punktu A do punktu B, odhaczając po drodze kilka gatunkowych schematów. Jest choćby wiadoma reakcja na śmierć towarzysza czy konflikt spowodowany innym podejściem do obowiązków na polu bitwy.
Wszystko to składa się na serial, który trudno na tym początkowym etapie określić jako zaskakujący na jakimkolwiek polu, ale jednocześnie unikający najbardziej irytujących klisz i starający się przyjąć obiektywną optykę. Oczywiście nie ma mowy o równym sportretowaniu obydwu stron konfliktu (Syryjczycy poza jedną sytuacją funkcjonują jako bezimienni "oni"), ale twórcy są dalecy od gloryfikowania Izraelczyków. Skupiając się na podkreślaniu, jak niewiele dzieli uzasadnioną obronę od przesadnej agresji, opowiadają wojenną historię, która ma w uniwersalny sposób przemówić do każdego i wychodzi im to całkiem nieźle.