Pytanie na weekend: Jaka jest wasza ulubiona i znienawidzona postać z "The Crown" po 4. sezonie?
Redakcja
21 listopada 2020, 17:02
"The Crown" (Fot. Netflix)
4. sezon "The Crown" budzi jeszcze większe emocje niż poprzednie, a jego bohaterów naprawdę niełatwo lubić. Czy macie swoją ulubioną i znienawidzoną postać z serialu?
4. sezon "The Crown" budzi jeszcze większe emocje niż poprzednie, a jego bohaterów naprawdę niełatwo lubić. Czy macie swoją ulubioną i znienawidzoną postać z serialu?
W zeszłą niedzielę wróciło z 4. sezonem "The Crown" i od tego czasu w serialowym światku nie mówi się o niczym innym. Ogromne emocje są zrozumiałe, w końcu królewski serial Netfliksa opowiada tym razem historię nie tylko bardzo świeżą, ale i dość kontrowersyjną, a mianowicie małżeństwa księcia Karola i księżnej Diany. Brytyjczycy świetnie też pamiętają przedstawione w serialu twarde rządy Margaret Thatcher. Nasze dzisiejsze pytanie na weekend brzmi: kogo uwielbiacie, a kogo znienawidziliście po tym sezonie?
Marta Wawrzyn: Margaret Thatcher i książę Karol
4. sezon "The Crown" jest zdecydowanie moim ulubionym, również dlatego, że zastąpił mi "Sukcesję" jako historia o okropnych ludziach, którzy mają wszystko i wciąż coś im nie pasuje. Kocham ich nienawidzić, w zasadzie wszystkich bez wyjątku. Najbardziej księcia Karola, którego brak charakteru zaowocował zamianą w koszmar życia nie jednej, a dwóch osób. O ile w poprzedniej serii było mi go jeszcze żal, teraz po prostu go nie znoszę jako podłego typa, który nie mogąc sobie poradzić z własnymi frustracjami, wyżywa się na młodziutkiej żonie.
Co nie znaczy, że owej żony aż tak mi żal. Karola i Dianę trafnie podsumowuje królowa: cały świat im zazdrości i cały świat nie potrafi zrozumieć, jak dwójka tak młodych, ładnych i przede wszystkim uprzywilejowanych ludzi jest w stanie być tak nieszczęśliwa. Wypełniające się łzami słodkie oczka Diany na mnie nie działają, bo widzę bogatą pannicę, która mogła dokonać wielu życiowych wyborów i wybrała najgorzej, jak się dało. Inną kwestią jest to, czy ktokolwiek w tak młodym wieku powinien być do takiego wyboru przymuszany. Ale to nie jest tak, że młoda Diana nie miała innych możliwości i że nie miała udziału we własnym koszmarze.
Na tle bogaczy i ich wydumanych problemów jako zaskakująco pozytywna postać jawi mi się Margaret Thatcher. Co jest o tyle ciekawe, że Gillian Anderson gra dość specyficzną jej wersję, w zasadzie parodię. Peter Morgan całkiem pomija sukcesy jej rządów, skupiając się na tym, co (niewątpliwie) było złe, i odmawiając jej (równie niewątpliwych) zasług. Nie sądziłam, że ją polubię w "The Crown", a jednak: na tle rozwydrzonych ludzi mieszkających w pałacach twarda córka sklepikarza, która doszła do wszystkiego własną pracą, przebiła się łokciami w męskim świecie i uważa życie koronowanych głów za jedną wielką bzdurę (ach, to tempo, w jakim uciekła z Balmoral!), wypada bardzo ludzko. Wypada też jak ktoś, kogo mogłabym pokazać własnej córce, mówiąc: jeśli będziesz ciężko pracować, też możesz kiedyś rządzić.
Mateusz Piesowicz: Diana i Margaret Thatcher
Mam o tyle duży problem z wyborem, że po tym sezonie "The Crown" wszyscy bohaterowie stali mi się kompletnie obojętni. Nie w sensie, że nie lubię na nich patrzeć – wręcz przeciwnie – lecz w znaczeniu absolutnego chłodu emocjonalnego. Ani ich nie lubię, ani nie nienawidzę, ot, są przybyszami z jakiejś odległej planety, których życie jest fascynujące, ale tak oderwane od rzeczywistości, że mogę je co najwyżej z przyjemnością (lub obrzydzeniem) podglądać, zachowując odpowiedni dystans.
Wybierając ulubioną i znienawidzoną (zdecydowanie za mocne słowo) postać, kieruję się więc nie tyle własnymi odczuciami, co po prostu sposobem, w jaki przedstawił ich Peter Morgan. A że ten zdecydowanie ma swoje antypatie, co widać szczególnie po Margaret Thatcher, to i w mniej przyjemnej kategorii muszę wskazać panią premier, zaznaczając, że też uważam potraktowanie jej aż tak brutalnie za niesprawiedliwe.
A czy w takim razie z Dianą twórca "The Crown" nie obszedł się zbyt łagodnie? Pamiętajmy, że w jej kwestii jeszcze na pewno dużo zostanie powiedziane i możliwe, że wówczas zdanie na temat księżnej będę miał zupełnie inne. Póki co muszę jednak przyznać, że słodkie oczka Diany trochę na mnie działają, ale mam duże wątpliwości, czy to w większym stopniu zasługa wzbudzanego względem niej współczucia, czy raczej fenomenalnej Emmy Corrin.
Kamila Czaja: Margaret Thatcher i królowa matka
W życiu bym się po sobie nie spodziewała takiej odpowiedzi, bo daleko mi do metod i konserwatywnej polityki Margaret Thatcher. Co więcej, mam wrażenie, że Peter Morgan zrobił wiele, żebyśmy pani premier nie polubili. Niektóre scenariuszowe ruchy były naprawdę nie fair – choćby sugerowanie, że cała wojna o Falklandy to efekt matczynego odreagowywania zaginięcia syna. A jednak to właśnie na każde pojawienie się tej postaci, zwłaszcza w scenach z Elżbietą, czekałam najbardziej. Magia Gillian Anderson, niewątpliwie! Ale i urok tych momentów scenariusza, kiedy można podziwiać hart ducha Thatcher albo razem z nią zastanawiać się w Szkocji, co ona tam właściwie robi. Chyba głównie ze względu na tę postać 4. sezon lubię najbardziej.
Dalej byłyby pewnie sama Elżbieta, którą Olivia Colman gra tak, że po prostu się wie, że pod nieskazitelną etykietą jest coś więcej, i Małgorzata, bo, zwłaszcza w 7. odcinku, miała dar obnażania hipokryzji swojej rodziny. Ale moja sympatia nie jest bardzo wyrazista.
Podobnie niewyrazista okazuje się moja antypatia do wielu bohaterów serialu. Może wbrew logice, ale nie wybieram Karola, w tym sezonie naprawdę ko-szmar-ne-go. Jednak Josh O'Connor ma w sobie jakąś nieporadność, przez którą nie jestem w stanie następcy trony w pełni znienawidzić. Irytuje mnie też od początku "The Crown" Filip, ale akurat w 4. sezonie nie dał mi wielu powodów do niechęci.
W efekcie postacią, która drażniła mnie najbardziej, była mocno drugo- albo i trzecioplanowa, ale wpływająca na przebieg wydarzeń królowa matka. O ile za Thatcher poza serialem nie przepadam, o tyle Elżbietę Bowes-Lyon pamiętam z medialnych przekazów jako zadziorną staruszkę z bohaterską przeszłością. A tu mamy niewyrafinowaną, knującą, bezwzględną babę, która widzi źdźbło w oku bliźniego, ale nie widzi belki w oku monarchii.