"Mroczne materie" zapraszają do światów znanych i nieznanych – recenzja 2. sezonu serialu BBC i HBO
Mateusz Piesowicz
16 listopada 2020, 20:12
"Mroczne materie" (Fot. BBC/HBO)
Po udanym 1. sezonie serialowe "Mroczne materie" wyruszają na zupełnie nowe terytoria. Jak wypada ekranizacja kolejnego tomu powieści Philipa Pullmana? Oceniamy po pięciu odcinkach.
Po udanym 1. sezonie serialowe "Mroczne materie" wyruszają na zupełnie nowe terytoria. Jak wypada ekranizacja kolejnego tomu powieści Philipa Pullmana? Oceniamy po pięciu odcinkach.
Pamiętacie wydarzenia z finałowego odcinka poprzedniego sezonu "Mrocznych materii"? Jeśli nie, to warto sobie przypomnieć, bo kolejna odsłona produkcji BBC i HBO (będąca w znacznej mierze ekranizacją "Delikatnego noża", czyli drugiego tomu książkowej trylogii Philipa Pullmana) zaczyna się bezpośrednio po nich, zabierając nas do świata pogrążonego w chaosie. Choć właściwie powinienem napisać: światów.
Mroczne materie odkrywają nowe światy w 2. serii
Na te "Mroczne materie" otwierają się w 2. sezonie już bezpośrednio, tym razem nie ograniczając się do krótkich wizyt w pobocznym wątku, lecz w praktyce przenosząc tam ciężar opowieści. Trudno jednak by było inaczej, skoro na podobny krok w nieznane zdecydowała się nasza bohaterka. Lyra (Dafne Keen), choć roztrzęsiona straszliwą zbrodnią, jakiej dopuścił się jej ojciec i zrozpaczona stratą przyjaciela, nie zamierzała bezczynnie czekać na ciąg dalszy. Przekroczyła więc bramę między wymiarami i…
…i tu zaczyna się całkiem nowy rozdział serialowej historii, który dla wielu widzów może być sporym zaskoczeniem. Jeśli nie znacie książkowego oryginału, wkraczacie przecież właśnie na zupełnie dziewiczy teren (wcześniejsza filmowa ekranizacja nie zdołała wyjść poza wydarzenia z pierwszej powieści), nie mogąc kompletnie wiedzieć, czego się spodziewać. Zmiana to nie bez znaczenia, bo jak się szybko przekonacie, cała opowieść sporo na niej zyska. Ale po kolei.
Fabularnie możemy ten sezon "Mrocznych materii" podzielić na dwie części. W pierwszej towarzyszymy Lyrze oraz Willowi (Amir Wilson) – chłopakowi z naszego świata, którego poznaliśmy już poprzednio, mogąc się jednak tylko domyślać, jak dokładnie jego historia łączy się z głównym wątkiem. Na szczęście czasy oglądania go niejako "po omacku" mamy już za sobą.
Lyra ma towarzysza w 2. sezonie Mrocznych materii
Teraz losów pary bohaterów nie śledzimy już równolegle, bo przecinają się one w Cittàgazze, pełnym tajemnic mieście w innym świecie, do którego Lyra i Will trafiają po przekroczeniu bram w swoich rzeczywistościach. Nietrudno się domyślić, że początkowo trudno będzie im o wzajemne zaufanie, ale że akcja praktycznie nie notuje przestojów, nie trzeba będzie długo czekać, by stworzyli całkiem zgrany duet.
Podczas gdy tych dwoje będzie stopniowo odkrywać, jakie role mają odegrania w tej historii i co to właściwie za historia, toczyć się jednak będzie również druga, znacznie bardziej mroczna opowieść. W tej niepodzielnie rządzi pani Coulter (Ruth Wilson), która wprawdzie pod koniec poprzedniego sezonu pokazała trochę ludzkich odruchów i nadal pozostaje postacią niejednoznaczną, lecz bynajmniej nie złagodniała w dążeniu do celu.
A właściwie celów, bo oprócz odnalezienia własnej córki, bohaterka nie traci z zasięgu wzroku szeregu innych możliwości. Otwarcie bramy do innego świata przez Asriela miało wszak wpływ na więcej niż losy Lyry. Gdy dotychczasowa herezja stała się rzeczywistością, podważony został cały ustalony porządek świata, co stworzyło znakomitą okazję, by trochę w nim zamieszać. Tak naturalna i bezwzględna manipulatorka jak pani Coulter nie mogła z niej oczywiście nie skorzystać, a że oglądanie Ruth Wilson w tej roli to czysta przyjemność, tym bardziej cieszy, że dostała tu mnóstwo okazji do popisu, czyniąc swoją bohaterkę jeszcze bardziej skomplikowaną i wzbudzającą bardzo ambiwalentne odczucia.
Mroczne materie stawiają odważnie na przygodę
Tym co łączy dwie części opowieści, jest aura wielkiej tajemnicy, która z jednej strony zagadkowo łączy się z naszymi młodymi bohaterami, a z drugiej bezpośrednio dotyka konfliktu zinstytucjonalizowanej religii z nauką. Konfliktu istotnego, ale na szczęście nie dominującego nad resztą fabuły, będącego raczej jej swoistym podłożem. Scenarzysta Jack Thorne kontynuuje tym samym obrany w poprzednim sezonie kurs, umiejętnie przekładając książkowe motywy na serial, ale nie zamieniając go w banalny manifest. Wręcz przeciwnie, do tego jest nawet dalej, niż było.
Zasługa w tym wspomnianego już nowego otwarcia, jakie zafundowali widzom twórcy, wysyłając bohaterów w podróż po innych światach. Nie sposób oprzeć się bowiem przy nim wrażeniu, że "Mroczne materie" dopiero teraz mają okazję pokazać pełnię potencjału. Wolny od konieczności wyjaśniania, jak funkcjonuje świat przedstawiony, przy jednoczesnym pędzeniu naprzód z fabułą serial wprawdzie zachował tempo, ale zdołał nabrać nieco dystansu.
O ile więc poprzednio można było odnieść wrażenie, że przydałoby się tej historii nieco luzu, to teraz zdecydowanie go nie brakuje. Ba, podróżując z Lyrą i Willem między światami czy odkrywając mroczne tajemnice Cittàgazze, nie możemy narzekać na brak czysto przygodowych atrakcji, a te w opowieści skierowanej w głównej mierze do młodszej widowni powinny być przecież obowiązkowym punktem programu. W tym sezonie są, co sprawia, że fabuła jest bardziej czytelna (niekiedy aż zbyt uproszczona), a widzowie zyskują przystępny sposób na związanie się z bohaterami.
Weźmy Lyrę, która dzięki świetnej kreacji Dafne Keen już poprzednio była najjaśniejszym punktem serialu, ale w 2. sezonie została po prostu… dzieckiem. Dodanie jej towarzysza w osobie Willa pozwoliło dostrzec w głównej bohaterce nie tylko pełną energii, zuchwałą Lyrę Złotoustą, ale też normalną, zagubioną i do tej pory bardzo samotną dziewczynę, która niekoniecznie musi sobie radzić ze wszystkim, co ją spotyka. Nawet mając zawsze wsparcie w postaci dajmona. Tego rodzaju uziemienia bardzo "Mrocznym materiom" brakowało i cieszy, że wreszcie znalazło się na nie miejsce.
Mroczne materie wyglądają absolutnie zjawiskowo
Tym bardziej że w pozostałych elementach produkcja BBC i HBO też absolutnie niczego nie straciła, będąc dokładnie tak widowiskową i pełną rozmachu, jak można by się spodziewać. A pewnie nawet bardziej, bo widok wygenerowanego cyfrowo Cittàgazze (o przepięknie animowanych dajmonach nawet nie wspominając) powinien zaimponować najbardziej wybrednym widzom.
Nie można też narzekać na brak różnorodnej akcji, bo czy to pomysłowo przedstawione przygody Lyry i Willa, czy sporo czasu poświęconego Lee Scoresby'emu (Lin-Manuel Miranda), czy konflikt między wiedźmami a Magisterium zapewniają mnóstwo wrażeń, nie pozwalając na moment nudy. Swoje robią też nowe postaci, ze szczególnym uwzględnieniem doktor Mary Malone (Simone Kirby) i niejakiego Stanislausa Grummana (Andrew Scott), którzy mają ogromne znaczenie dla fabuły tego sezonu, a przy tym (zwłaszcza w jej przypadku) w wyraźny sposób odcinają się od dotychczas poznanych bohaterów.
Czy to wystarcza, by uznać 2. sezon "Mrocznych materii" za lepszy od poprzedniego? Biorąc poprawkę na to, że nie widziałem jeszcze dwóch ostatnich odcinków, ostrożnie powiedziałbym że tak. Nie jest to absolutnie żaden skok jakościowy, ale z pewnością krok we właściwym kierunku, sprawiający że serial ugruntuje swoją pozycję wśród produkcji fantasy, a przede wszystkim zapewni kilka godzin niegłupiej rozrywki podlanej szczerymi emocjami. Czy trzeba czegoś więcej?