Kultowe seriale: "The IT Crowd", czyli komedia, jaką mogli zrobić tylko Brytyjczycy
Mateusz Piesowicz
14 listopada 2020, 16:01
"The IT Crowd" (Fot. Channel 4)
Dwóch geeków z korporacyjnego IT plus ich niemająca pojęcia o komputerach szefowa równa się komediowy standard? Nie, jeśli do mieszanki dodamy brytyjski humor i wyjdzie nam "The IT Crowd".
Dwóch geeków z korporacyjnego IT plus ich niemająca pojęcia o komputerach szefowa równa się komediowy standard? Nie, jeśli do mieszanki dodamy brytyjski humor i wyjdzie nam "The IT Crowd".
"Czy próbowałeś wyłączyć i włączyć ponownie?" to pytanie, które z pewnością dobrze znają i za którym nie przepadają wszyscy mający kiedyś do czynienia z pomocą techniczną. Znacznie lepiej kojarzyć się ono może fanom "The IT Crowd" – funkcjonującego również pod pokracznym polskim tytułem "Technicy-magicy" serialu stacji Channel 4, o którego kultowym statusie nie trzeba informować żadnego miłośnika brytyjskich komedii. Ale czy to produkcja tylko dla nich?
The IT Crowd to więcej niż komedia o geekach
Najłatwiej byłoby opisać "The IT Crowd" jako komedię o geekach dla geeków. W przeciwieństwie jednak choćby do takiej "Teorii wielkiego podrywu", serial Grahama Linehana (twórcy nie mniej kultowych "Ojca Teda" i "Księgarni Black Books") nie ogranicza się do jednego motywu, eksploatując go ponad miarę. Przeciwnie, tu nie dość, że jest krótko i treściwie, to twórcza kreatywność wykracza daleko – czasem bardzo daleko – poza tematy, jakich spodziewalibyśmy się tu zobaczyć.
Punkt wyjścia jest jednak bardzo prosty. Trafiamy do siedziby Reynholm Industries, czyli korporacji, która zajmuje się… właściwie nie wiemy, czym się zajmuje, ale nie ma to najmniejszego znaczenia. Ważne, że jak każda szanująca się korporacja, posiada dział IT. Ten jest umiejscowiony w głębokiej i niezbyt przyjemnej piwnicy, a tworzą go Roy (Chris O'Dowd) – Irlandczyk o gburowatej aparycji, oraz Moss (Richard Ayoade) – nerd jak się patrzy i właściciel szałowego afro z przedziałkiem. Dobrze myślicie, to dokładnie tak stereotypowi informatycy, jak sobie wyobrażacie.
Co oznacza oczywiście, że obydwaj panowie są stuprocentowymi geekami, najlepiej czującymi się w otoczeniu komputerów i wręcz beznadziejnymi w kontaktach z innymi ludźmi. Nieważne, czy chodzi o zwykły kontakt na zawodowym lub prywatnym polu (rzadkie), czy o randkowanie (jeszcze rzadsze), można brać za pewnik, że coś w ich wykonaniu pójdzie nie tak. Ale że ich praca najczęściej sprowadza się do odbierania telefonów i udzielania porady, od której zacząłem tekst, to nie da się ukryć, że przynajmniej do niej charakterologicznie pasują jak ulał.
Co innego Jen (Katherine Parkinson), nowa szefowa IT, której pojawienie się w piwnicy wyjątkowo nie pasuje naszym bohaterom – w końcu przełożona oznacza kontrolę i obowiązki. No chyba że na to stanowisko trafi się akurat ktoś nieposiadający ku temu najmniejszych kompetencji.
Jen, której wiedza w zakresie komputerów ogranicza się do "wysyłania maili, odbierania maili i usuwania maili", okazuje się zatem szefową perfekcyjną (nie tylko dlatego, że z jej ignorancji można sobie pożartować), szybko tworząc z Royem i Mossem nadspodziewanie zgraną ekipę. Oczywiście dla niej, kobiety z dużymi ambicjami zawodowymi i towarzyskimi, to raczej kiepska wiadomość, ale dla widzów wręcz przeciwnie. Zwłaszcza że przygody tej trójki bynajmniej nie ograniczają się do pracy i ich biura.
The IT Crowd – angielski humor w pigułce
Choć więc na pierwszy rzut oka "The IT Crowd" może przypominać pokręconą, geekowską wersję "The Office", prawda o serialu jest bardziej skomplikowana. Zamiast podążać prosto w stronę klasycznego sitcomu (na czym pewnie wcale nie wyszedłby źle), twórca wolał postawić na trudniejszą ścieżkę, sięgając po absurdalny humor, jakiego nie powstydziliby się Pythoni. Z rewelacyjnym, lecz nie aż tak oczywistym skutkiem.
Bo nie da się ukryć, że ze względu na swoje dalekie od typowego podejście, komedia Linehana nie przypadnie do gustu wszystkim. Szczególnie ci ceniący sobie humor bardziej stonowany czy w większym stopniu przewidywalny, mogą zrazić się tutejszą bezpośredniością i wylewającą się z ekranu niedorzecznością. A tej jest z czasem tylko więcej – pod koniec całego, liczącego zaledwie 25 odcinków serialu (na który składają się cztery sezony i kończący wszystko specjalny odcinek finałowy) możecie się zdziwić, jak daleko zaszedł on w tak krótkim czasie. I jak niepozorny wydawał się na początku!
Jeśli jednak wolicie być na każdym kroku zaskakiwani, a grzeczne dowcipy szybko was nudzą, "The IT Crowd" zdecydowanie jest serialem dla was. Udowadniając, że absurd w tradycyjnym wydaniu jak najbardziej może iść w parze ze nowoczesną tematyką, po kilku latach od zakończenia (emitowano go w latach 2006-2010, finał miał premierę w 2013 roku) wciąż jest produkcją świeżą i oryginalną, nie tracąc żadnej ze swoich zalet.
The IT Crowd, czyli Jen, Roy, Moss i nie tylko
Wymieniając je, nie można natomiast zacząć inaczej, niż od trójki głównych bohaterów, na których barkach spoczął tu praktycznie cały ciężar opowieści. Taka jej konstrukcja (każdy odcinek to spinające się w całość wątki całej trójki) oznaczała, że wzbudzanie sympatii oglądających w ich kierunku to za mało – trzeba było stworzyć postaci specyficzne, ale nie zbyt przerysowane, bo widzowie szybko mieliby ich powyżej uszu.
Udało się w stu procentach, także za sprawą perfekcyjnie trafionych castingów, które swoją drogą dały karierom trójki aktorów na tyle mocnego kopa (Ayoade i Parkinson zgarnęli nagrody BAFTA za swoje role, O'Dowd był nominowany), że potem nie mogli zgrać terminów i zamiast całego 5. sezonu powstał tylko jeden odcinek. Ale to na marginesie, ważne że wcześniej wszyscy stworzyli niezapomniane kreacje.
W oparciu o nie i w gruncie rzeczy proste scenariusze, w których centralny punkt stanowią najczęściej różnego rodzaju wpadki bohaterów, "The IT Crowd" błyskawicznie kupuje sobie widzów. Kolejne uczuciowe porażki i zero emocjonalnej intuicji Roya, absolutny brak zdolności interpersonalnych i społeczne niedostosowanie Mossa, totalnie błędne przekonanie Jen o własnej wyjątkowości – komedie kochają nieudaczników, a tych troje jest w tym fachu prawdziwymi artystami.
A lubi się ich jeszcze bardziej, gdy zostaną zestawieni z bohaterami drugiego planu, gdzie nieograniczony już absolutnie niczym Linehan mógł popuścić wodze fantazji, tworząc karykatury w pełnym tego słowa znaczeniu. Bo trudno inaczej nazwać Denholma Reynholma (rewelacyjny Chris Morris), jak i jego syna Douglasa (jeszcze lepszy Matt Berry), czyli zwariowanych szefów Reynholm Industries, przy których cała reszta wygląda zupełnie normalnie. No może poza Richmondem (Noel Fielding), ale o nim najlepiej nie wiedzieć zupełnie nic, niespodzianka gwarantowana.
Czy warto oglądać serial The IT Crowd?
Tych zresztą nie będzie wam brakować ani przez chwilę, bo "The IT Crowd" jest nimi wypełnione po brzegi, po każdym gagu posuwając się jeszcze dalej. Może czasem aż zbyt daleko, bo dziś niektóre żarty mogłyby nie przejść (po jednym z odcinków 4. sezonu Linehanowi zarzucono transfobię, co zresztą miało swój ciąg dalszy całkiem niedawno), ale to normalne ryzyko towarzyszące tego rodzaju komedii. Na pewno nie powinno was zrażać do serialu, jeśli jeszcze nie mieliście okazji go zobaczyć!
Tym bardziej, że rzeczywiście nieudane pomysły można tu policzyć na palcach jednej ręki – błyskotliwych, nie zawsze grzecznych, za to potrafiących rozbawić do łez jest znacznie więcej. Moss i pożar, wycieczka do teatru, bohaterowie próbujący skumplować się ze "zwykłymi" facetami, odwiedziny ciotki Irmy, kolacja u Jen, uliczne Countdown… wymieniać można jeszcze długo, a przypominam, że całość jest przecież spokojnie do obejrzenia w jeden weekend.
Nie wątpię zresztą, że jeśli tylko kupicie niepowtarzalny serialowy styl, to właśnie tak się stanie i nie odejdziecie od ekranu, dopóki nie zobaczycie wszystkiego. "The IT Crowd" to bowiem uzależniająca przyjemność, a jej zwariowanemu urokowi naprawdę trudno się oprzeć. Jak natomiast przekonali się Amerykanie – jeszcze trudniej go skopiować. NBC nakręciło swego czasu potwornego pilota remake'u, w którym swoją rolę powtórzył Richard Ayoade, a Roya zagrał… Joel McHale. Efekt wiadomy.
O ile jednak remake nie miał prawa wypalić i nie wypalił, o tyle ściąganie pojedynczych pomysłów już jak najbardziej się opłaciło. Nie powiecie mi przecież, że oglądając Mossa, nie widzicie w nim wyraźnych śladów Sheldona Coopera, a przecież także w serialowych odwołaniach do popkultury i uczynieniu nerdów głównymi bohaterami Amerykanie bynajmniej nie byli pierwsi.
Oczywiście w "The IT Crowd" wszystko to stanowi zaledwie tło, bo serial mocniej skupia się na samej satyrze niż jej otoczce, ale wciąż warto odnotować twórcze podejście. Zwłaszcza że wiele motywów, które potem różnego rodzaju telewizyjne komedie przemieliły na tysiąc sposobów, tutaj wciąż wypada naturalnie i zabawnie – angielski humor najwyraźniej nie ulega przeterminowaniu.