"Branża", czyli seks, kłamstwa i wielka kasa – recenzja serialu BBC i HBO
Marta Wawrzyn
10 listopada 2020, 15:02
"Branża" (Fot. HBO/BBC)
"Branża", serial BBC i HBO o młodych ludziach robiących karierę w londyńskim banku, chce być jak "Euforia" w świecie "Sukcesji" albo "Billions". Szkoda, że zazwyczaj zatrzymuje się w pół drogi.
"Branża", serial BBC i HBO o młodych ludziach robiących karierę w londyńskim banku, chce być jak "Euforia" w świecie "Sukcesji" albo "Billions". Szkoda, że zazwyczaj zatrzymuje się w pół drogi.
HBO w ostatnich miesiącach coraz bardziej upodabnia się do Netfliksa, stawiając na wszelkiego typu współprace międzynarodowe i koprodukcje. W efekcie pod szyldem tej stacji sprzedawane są seriale różnej jakości, powstające na zamówienie europejskich oddziałów Sky, a także BBC. Do tego dochodzą czasem lepsze, czasem słabsze produkcje HBO Europe i w efekcie czar marki HBO jak gdyby trochę pryska. Zwłaszcza teraz, gdy nie ma już z nami "Gry o tron", serialu bądź co bądź wielkiego, a nowych sezonów "Sukcesji" i "Euforii" nie udało się nakręcić przed pandemią.
Czemu o tym piszę akurat przy okazji "Branży"? Bo "Branża" to modelowy przykład tego, jak rozmywa się marka HBO. Serial "dobry, ale nie aż tak", wyraźnie bardziej w stylu BBC niż HBO. Nawet długość odcinków nie jest jak z kablówki premium (45-50 minut zamiast godziny), choć w tym przypadku to akurat dobra wiadomość.
Branża, czyli młodzi ludzie w świecie wielkiej kasy
Napisany przez debiutantów Mickeya Downa i Konrada Kaya, reżyserowany m.in. przez Lenę Dunham ("Dziewczyny") serial skupia się na grupce absolwentów, którzy rozpoczynają pracę w banku inwestycyjnym Pierpoint & Co w Londynie. Ambitne dwudziestokilkuletnie dzieciaki trafiają do bezlitosnego świata wielkich finansów i na dzień dobry słyszą: za sześć miesięcy połowy z was już tutaj nie będzie. Orientuj się albo giń. Podkręcona do granic absurdu rywalizacja już w pilocie prowadzi do tragedii, a potem (widziałam cztery odcinki z ośmiu) nie jest wcale łatwiej.
"Branża" pokazuje bez cenzury proces tworzenia małych rekinów, począwszy od dosłownie zabójczej rywalizacji, a skończywszy na imprezach, narkotykach, seksie i wszelkiego rodzaju dopalaczach. Kokainę wciąga się tutaj z taką nonszalancją jak w "The Knick", wieczór w pubie to prawie obowiązek, a rano, przed pracą, wyciska się siódme poty na siłowni. Nie ma sekundy, żeby zatrzymać się i zastanowić: a po co ja to właściwie robię? Choć to pytanie pojawia się czasem ze strony osób postronnych.
Serial BBC i HBO mniej jednak skupia się na pytaniach egzystencjalnych, a bardziej na pokazywaniu tego specyficznego transu, ciągłego haju, jakim staje się życie pochodzącej z Nowego Jorku Harper (Myha'la Herrold) i jej nowych znajomych. Praca, stres, odreagowywanie, czasem świętowanie sukcesu, a potem jeszcze więcej pracy, stresu i odreagowywania. To jak oglądanie chomików w kołowrotkach.
Branża to współczesne społeczeństwo w pigułce
To, co w serialu zdecydowanie się udało, to pokazanie londyńskiej różnorodności i wielokulturowości, widocznej nawet w takich miejscach jak Pierpoint & Co. Bank z "Branży" to istny melting pot, gdzie spotykają się ludzie, którzy nie mogliby bardziej się od siebie różnić. W tutejszym wyścigu szczurów równe prawa, przynajmniej na jakimś etapie, mają takie osoby jak Harper, czarnoskóra Amerykanka po kiepskiej uczelni, i będący naprawdę ciężkim przypadkiem pracoholizmu Hari (Nabhaan Rizwan), a z drugiej strony pochodząca z bogatej rodziny Yasmin (Marisa Abela), Robert (Harry Lawtey) czy Gus (David Jonsson), absolwent Eton i Oksfordu.
W pierwszej połowie sezonu "Branża" zahacza o takie tematy, jak nierówność płci i seksizm w miejscu pracy, kwestie rasowe, uprzywilejowanie czy klasowość w dzisiejszym społeczeństwie. To serial będący na czasie, co nie znaczy że ferujący wyroki czy prawiący kazania. Bardziej chodzi o pokazywanie pewnego środowiska takim, jakie faktycznie jest, co przychodzi "Branży" naprawdę naturalnie. Mocne są zwłaszcza przykłady obrzydliwie seksistowskich zachowań, z jakimi zmagają się młode bohaterki, zmuszone do przepychania się łokciami w męskim świecie.
Branża — bliżej do Shondalandu niż Sukcesji i Euforii
I choć serial wydaje mi się całkiem interesujący jako portret pewnego wycinka współczesności, po obejrzeniu połowy sezonu nie czuję się zaangażowana w losy Harper i Yasmin, które są przynajmniej w miarę wyraziste, i ich kolegów, których imion w większości wciąż nie pamiętam. Ani nie mam poczucia, że ktokolwiek z nich wychodzi poza standard, ani niespecjalnie chcę wiedzieć, co będzie u nich dalej. Nie ma też mowy o sympatii do kogokolwiek — "Branża", dokładnie tak jak "Sukcesja", opowiada o ludziach, których z definicji bardzo trudno jest polubić. Tyle że w przeciwieństwie do "Sukcesji" robi to na poważnie, bez elementu satyry.
Siłą rzeczy — bo młodzi ludzie, bo seks, bo narkotyki — nie da się także uniknąć powierzchownych skojarzeń z "Euforią". Ale to jednak dużo grzeczniejszy serial. Nie ma też sensu doszukiwać się bliższych związków z "Billions". "Branża" bardziej niż hity HBO czy Showtime przypomina produkcje Shondalandu, jak np. "Chirurgów" na bardzo wczesnym etapie czy "For the People". Grupka średnio interesujących, ale odpowiednio zróżnicowanych absolwentów rusza na podbój świata i jeśli stacja im nie podziękuje wcześniej, może w przyszłym sezonie coś z tego będzie.
Z drugiej strony, serial na tyle mnie wciągnął swoim 4. odcinkiem, w którym Harper przeżywa dzień rodem z koszmaru, że zamierzam go dokończyć. Nie wykluczam, że mamy tu do czynienia z casusem "Sukcesji", która rozwinęła skrzydła dopiero pod koniec 1. sezonu, w odcinkach, których krytycy nie dostali do przedpremierowych recenzji. Oba seriale łączy to, że dzieją się w świecie dalekim od naszego i takim, który nie kojarzy nam się dobrze. Oglądając "Branżę", nie da się współczuć bohaterom, pakującym się w kłopoty i popełniającym czasem głupstwa, a czasem świństwa z własnej, nieprzymuszonej woli. Nie ma też powodu ich nienawidzić.
Problemem w większości przypadków jest raczej irytująca nijakość, papierowość postaci. Zamiast złożonych charakterów są płci, rasy i orientacje seksualne. Trudno powiedzieć, co tych ludzi napędza, jakie mają motywacje i przede wszystkim dlaczego obrali taką ścieżkę kariery. Co takiego jest w pracy w banku, że aż tak ich to kręci. Czemu mieszkając w miejscu tak pełnym możliwości świadomie wybrali tak puste życie. I dlaczego gotowi są pozabijać się o to, żeby dalej móc je prowadzić. "Jak ty sypiasz w nocy?" — słyszy w pewnym momencie Harper z ust potencjalnego współlokatora, kiedy mówi, gdzie pracuje. No właśnie, ja też bym chciała wiedzieć.
Licząc na odpowiedzi na to i inne pytania, zostanę z "Branżą" na drugą połowę sezonu.