"The Big C" (sezon 3): Danse macabre c.d.
Marta Rosenblatt
24 maja 2012, 20:26
"The Big C", nietypowy serial o walce z rakiem, w 3. sezonie wciąż prezentuje przyzwoity poziom. Szkoda tylko, że czarnego humoru coraz mniej. Spoilery.
"The Big C", nietypowy serial o walce z rakiem, w 3. sezonie wciąż prezentuje przyzwoity poziom. Szkoda tylko, że czarnego humoru coraz mniej. Spoilery.
"The Big C" to jeden z tych seriali, których nie da się pokochać od pierwszego odcinka. Trzeba się trochę przemęczyć i tak mniej więcej po czterech, pięciu odcinkach można zakochać się bez pamięci. "TBC" to serial mądry, dowcipny i przede wszystkim świetnie zagrany. No i odrobinę kontrowersyjny.
Showtime lubi szokować (vide: "The L Word", "Dexter", "Shameless", "Californication"). A co jest dyskusyjnego w "The Big C"? Homoseksualny seks, seryjny morderca pracujący dla policji, a może matka sprzedająca trawkę aby utrzymać siebie i dzieciaki? Otóż nie. Chodzi o raka. A raczej o to, w jaki sposób serial opowiada o chorobie.
Pierwszy sezon przedstawiał tragikomiczne próby pogodzenia się z losem, a raczej próbę zaakceptowania faktu: Cathy ma czerniaka i w niedalekiej przyszłości najprawdopodobniej umrze. Drugi sezon to dramatyczna walka z chorobą. Cath podniosła rękawice, oczywiście na swój specyficzny i zwariowany sposób.
A co mamy w trzecim sezonie? Nasza bohaterka po powaleniu przeciwnika na deski (przerzuty są coraz mniejsze, eksperymentalna terapia działa) stara się odnaleźć samą siebie.
Niby nic nowego, Cath poszukuje swojego prawdziwego "ja" od pierwszego sezonu. Pozorną odpowiedź dało jej spotkanie z "trenerką życiową" – Joy (w tej roli gościnnie Susan Sarandon). Dziecko. Oczywiście w przypadku kobiety teoretycznie umierającej na raka to istne szaleństwo i desperacja. Cóż, często kobiety nie mające pomysłu na siebie, chcąc zapełnić pustkę, decydują się na dziecko. Jak jest w tym przypadku? Wygląda mi to na lekką desperacją scenariuszową. Chyba komuś brakuje pomysłów.
W zamyśle "TBC" miał mieć 1 serię. Jednak jak to zwykle bywa, po wielkim sukcesie trudno powiedzieć "koniec". O ile drugi sezon był znakomity i każdy odcinek trzymał w napięciu, tak temu brakuje tego "czegoś". Być może czarnego humoru, który był wizytówką serialu.
Niespodziewanie, przynajmniej dla mnie, okazało się, że mąż Cathy żyje. Po mocnym finale pierwszego sezonu (śmierć Marlene) spodziewałam się czegoś równie szokującego. Lubię postać Paula, jego nowe pozawałowe życie też jest interesujące. Jednak brakuje mi emocji, których mieliśmy pod dostatkiem w poprzednich seriach.
Mimo wszystko dalej oglądam "TBC", bo to wciąż świetny serial. Susan Sarandon sprawia, że strata Cynthi Nixon jest jakby mniej bolesna. Być może też jak było w przypadku "jedynki", sezon dopiero się rozkręca. A nawet jeśli zamieni się w "Laura Linney Show", i tak będzie to powód, aby sięgnąć po produkcję Showtime.