Serialowa alternatywa: "Miłość i anarchia", czyli seksowne gierki i życiowe rebelie w szwedzkim wydaniu
Marta Wawrzyn
8 listopada 2020, 13:53
"Miłość i anarchia" (Fot. Netflix)
"Miłość i anarchia" to serial lekki, co nie znaczy, że banalny. Jest tu romans, jest bunt i cały wachlarz ważnych życiowych pytań i dylematów. A także samotność, choroby psychiczne i inne sprawy.
"Miłość i anarchia" to serial lekki, co nie znaczy, że banalny. Jest tu romans, jest bunt i cały wachlarz ważnych życiowych pytań i dylematów. A także samotność, choroby psychiczne i inne sprawy.
Trzydziestokilkuletnia Sofie (Ida Engvoll znana m.in. z 3. sezonu "Mostu nad Sundem") jest konsultantką zatrudnioną przez stateczne sztokholmskie wydawnictwo w ramach przygotowań do skoku w nową erę, w której internet wygrywa z drukiem na wszystkich polach. Ma męża, dzieci, stabilizację, na którą pracowała latami, i strach w oczach, że to może być wszystko, co ją czeka w życiu. Mniej więcej dekadę od niej młodszy Max (Björn Mosten) pracuje w tym samym wydawnictwie jako tymczasowy spec od IT. To para, która pewnie nie zaczęłaby nawet rozmowy przy automacie do kawy, ale na szczęście pojawia się pretekst.
Wszystko zaczyna się, kiedy Max przyłapuje Sofie w kompromitującym momencie w biurze, robi zdjęcie i nie zachowuje sprawy dla siebie, tylko o wszystkim jej mówi następnego ranka. Ona z początku jest wściekła, on rzuca jej pierwsze wyzwanie i tak zaczyna się specyficzna gra pomiędzy dwójką niepasujących do siebie osób, z których żadna nie jest w takim punkcie swojego życia, w jakim by chciała.
Miłość i anarchia — seksowne gierki po szwedzku
Wątek wdzięcznego flirtu, polegającego na coraz śmielszych wyzwaniach i coraz dalej idących konsekwencjach napędza "Miłość i anarchię" na początkowym etapie. Między nietypową parą iskrzy aż miło, ich gierki są rzeczywiście wciągające, choć niekoniecznie wyszukane, a historia wydaje się zmierzać w znajomym kierunku. I pewnie nic by nas tutaj nie zaskoczyło, gdyby to była produkcja amerykańska.
Składająca się z ośmiu półgodzinnych odcinków "Miłość i anarchia" jest jednak produkcją szwedzką (dokładniej, jest drugim szwedzkim serialem Netfliksa po "Ruchomych piaskach"), co oznacza, że przy całej przewidywalności wątku głównego znajdzie niejeden sposób, żeby zaskoczyć widzów. A po seansie całości pewnie dojdziecie do wniosku, że nazywanie jej komedią romantyczną robi jej krzywdę. To bardziej komediodramat, w którym nie brakuje miejsca na poważniejsze tematy.
Miłość i anarchia buntuje się przeciwko schematom
W kolejnych odcinkach zagłębiamy się w życie Sofie i Maksa — razem i osobno — przekonując się, że każde z nich zmaga się z jakimś zestawem kłopotów. Ona wyraźnie nie czuje się dobrze w swoim małżeństwie i z tym, że odłożyła kiedyś na półkę marzenie o pisaniu. Dodatkowe pole zmagań to problemy psychiczne ojca, rzutujące na całe jej życie. Max również nie jest bezproblemowym dzieciakiem, na jakiego wygląda, a do tego ma interesujące hobby. To fajna para, skonstruowana zupełnie inaczej, niż byłaby w amerykańskim serialu w podobnych klimatach.
Swoje robi też specyfika szwedzkiego stylu życia i szwedzkiej obyczajowości. Tematem tabu nie jest nic, nawet kobieca masturbacja, której w amerykańskiej telewizji w zasadzie nie uświadczycie. Oboje główni aktorzy prędzej czy później rozbierają się i nie są to sceny jak z filmu porno, tylko najbardziej naturalna rzecz na świecie. Ot, w pewnych sytuacjach trudno pozostać w ubraniu. W wystroju wnętrz dominuje przyjemny minimalizm, nawet szefowie żyją raczej skromnie, a o problemach psychicznych rozmawia się tu zupełnie normalnie, trochę jak w serialu HBO "Gösta". To inny świat niż nasz i inny niż ten, który znamy z seriali zza oceanu.
Przez cały sezon przewija się nie tylko temat miłości, ale też różnego rodzaju buntu. Buntuje się Max, buntuje się Sofie, buntuje się jej ojciec i córka (która w pewnym momencie słyszy, że nie pasuje do rówieśników, bo zamiast integrować się na przerwach siedzi z nosem w książkach), buntują się ludzie w wydawnictwie. Przeciwko czemu? W zasadzie wszystkiemu, od życiowej nudy po różnego rodzaju zasady i normy. To rebelia, w której koniec końców chodzi o prawo do bycia sobą.
Miłość i anarchia, czyli książki w czasach Netfliksa
Serial wyróżnia wreszcie samo miejsce akcji, czyli wydawnictwo w czasach kryzysu druku. "Miłość i anarchia" w pierwszym sezonie oferuje przekrój tematów, jakie dotyczą współczesnych wydawnictw. Cyfrowy świat kontra papier. Stara gwardia, reprezentowana przez tutejszego literackiego speca Friedricha (Reine Brynolfsson), kontra świeżość, której symbolem w pewnym momencie staje się recepcjonistka, Caroline (Carla Sehn), będąca w stanie docenić powieść młodej autorki. Uznani męscy pisarze kontra czasy #MeToo i feminizmu. Adaptacje dzieł literackich, które nie mają wiele wspólnego z oryginałem. I wreszcie najbardziej uroczy wątek, czyli co by było, gdyby serwis streamingowy w stylu Netfliksa kupił sobie wydawnictwo.
Faktem jest, że twórczyni serialu, Lisa Langseth, reżyserka takich filmów, jak "Euforia" czy "Hotel", raczej prześlizguje się po powierzchni ważnych spraw, niż rzeczywiście w cokolwiek się zagłębia. "Miłość i anarchia" w żadnym momencie nie staje się serialem ciężkim. To od początku do końca przyjemny komediodramat, który jednak na każdym kroku oferuje coś więcej. To też kolejny dowód na to, że czysta rozrywka nie musi być głupia, a Europejczycy nie gęsi i swoje seriale mają.