"Król", czyli patrząc przez ciemne zwierciadło — recenzja serialu na podstawie powieści Szczepana Twardocha
Michał Kolanko
5 listopada 2020, 21:08
"Król" (Fot. CANAL+)
"Król", nowa polska produkcja Canal+, to jedna z najbardziej oczekiwanych telewizyjnych premier jesieni. I wydaje się, że będzie to również jeden z najgłośniejszych seriali tego sezonu.
"Król", nowa polska produkcja Canal+, to jedna z najbardziej oczekiwanych telewizyjnych premier jesieni. I wydaje się, że będzie to również jeden z najgłośniejszych seriali tego sezonu.
Szczepan Twardoch w "Królu" nie tylko opowiedział niezwykłą historię, która toczy się w przedwojennej Warszawie, ale też przeniósł czytelników do innego świata i czasu. Warszawa w 1937 roku była miastem podzielonym społecznie; miastem, w którym polityka toczyła się nie tylko w zaciszu gabinetów przywódców II RP, ale też na ulicy. I to w wyjątkowo brutalny sposób. To też miasto gigantycznych kontrastów.
Twardoch pokazuje w swojej powieści bohaterów i antybohaterów w charakterystycznym, typowym dla niego stylu, w którym mieszają się różne porządki i czasy. To wszystko jest opisane z ogromną dbałością o szczegóły, w naturalistyczny i unikalny sposób, co sprawia, że "Król" nie jest łatwy do przeniesienia na ekran. Ale chociaż serial Canal+ (widzieliśmy dwa pierwsze odcinki) różni się w wielu miejscach od oryginału, to broni się na własnych warunkach.
Serial Król od Canal+ ma swój królewski styl
II Rzeczpospolita pojawiała się na małym i dużym ekranie bardzo często. Ale dzięki tej produkcji — zrealizowanej rzeczywiście z dużym jak na polskie seriale rozmachem — poznajemy przedwojenną Warszawę od innej strony. Nie tylko luksusowych restauracji czy politycznych rezydencji, ale też życia na bazarach i placach, jak Kercelak, w obskurnych kamienicach, zadymionych knajpach czy innych przybytkach. I to jest świat, który oddycha, w który widz może natychmiast uwierzyć. I który nie jest do końca oczywisty.
Warszawa podzielona jest nie tylko na strefy bogactwa i biedy, ale też etnicznie, politycznie i społecznie. To miasto, w którym ulica staje się polem prawdziwej bitwy, takiej z użyciem pięści, kastetów i pistoletów. I takiej, w której ważny jest też język — na przykład gangsterski slang Kuma Kaplicy (Arkadiusz Jakubik) i jego ekipy. Skojarzenia nasuwają się same — Warszawa przypomina nieco Nowy Jork z "Gangów Nowego Jorku" Martina Scorsese czy Birmingham z "Peaky Blinders". W tej kreacji jest też coś z Dickensa (tak jak w powieści oczywiście). Bo choć Warszawa tuż przed II wojną światową nie jest piękna, to na pewno jej portret jest wciągający.
Wykreowany świat to jedna z najmocniejszych stron serialu. I chociaż nie wszystkie cechy prozy Twardocha udało się bezpośrednio przenieść, to serial będzie interesujący zarówno dla tych, którzy książkę przeczytali, jak i dla widzów, którzy tego jeszcze nie zrobili. Co więcej, twórcy — reżyser Jan P. Matuszyński i scenarzysta Łukasz M. Maciejewski — dołożyli i rozbudowali kilka wątków, stworzyli nowe, interesujące postacie, zmienili kilka scen czy detali, ale w sposób, który nie zaburza wizji z literackiego pierwowzoru. Z punktu widzenia czytelnika powieści zmiany są łatwo zauważalne, ale wszystkie wyglądają na uzasadnione i dobrze przemyślane.
Serialowy Król zachwyca postaciami z krwi i kości
Wykreowany świat to jeszcze nie wszystko. "Król" to także fantastyczna obsada i postacie, które można — pomimo wszystkich ich wad — polubić. W gangu Kuma Kaplicy w centrum oczywiście jest on sam, a gra go świetny Arkadiusz Jakubik. Jest trochę jak Don Corleone, trochę jak Tony Soprano. I to kreacja, której nie sposób nie lubić — pomimo tego, czym Kum Kaplica się zajmuje i jakim jest człowiekiem.
Cały jego gang jest pełen świetnie wykreowanych, charakterystycznych postaci. W duecie, który napędza cały serial, jest też Jakub Szapiro (Michał Żurawski). Kolejna mocno niejednoznaczna postać, którą trudno zaszufladkować. Szapiro jest charyzmatyczny, popularny, jest bożyszczem kobiet, ale jednocześnie bardzo szybko — już w pierwszym odcinku — mamy okazję zobaczyć, czym tak naprawdę się zajmuje w gangu Kaplicy.
To właśnie obsada — przy bardzo sprawnym scenariuszu — jest najmocniejszą stroną "Króla". I nie dotyczy to tylko postaci pierwszoplanowych, ale całej ich plejady na kolejnych planach. Wrażenie robi Borys Szyc, który wciela się w barwnego Janusza Radziwiłka. To wszystko składa się w jedną całość — serial Canal+ to nie tylko wciągający świat, ale i przekonywujące postacie. "Król" w nie obfituje.
Król to historia, która wybrzmiewa aktualnie
Schyłek II Rzeczpospolitej to czas politycznej wojny, która przenosi się na ulice Warszawy. Ogromnych podziałów społecznych i etnicznych, które podsycają skrajni politycy. Nad wszystkim wisi cień kolejnej wojny. Wiele z tych rzeczy brzmi bardzo znajomo. Dlatego nie ma wątpliwości, że "Król" jako portret bardzo mocno podzielonego społeczeństwa, w którym silny jest ONR i dochodzi do regularnych starć ulicznych, będzie wybrzmiewał jak aktualny komentarz do wydarzeń politycznych ponad 80 lat po tym, jak zaczyna się akcja powieści i serialu.
To zwierciadło, w którym odbija się obraz współczesności, ogląda się bardzo dobrze. Zwłaszcza że akcja płynie wartko, a serialowa historia wciąga od samego początku. "Król" będzie zapewne oceniany jako jeden z najlepszych polskich seriali w ostatnich latach. I bardzo zasłużenie. W ten świat warto wejść.
To nie oznacza, że to serial bez wad. Ale w świecie, w którym nie można iść do kina, "Król" obecnie jest najbliższy epickiemu, kinowemu doświadczeniu. Nawet jeśli trwa ono aż osiem odcinków. Serial Canal+ pokazuje świat i Polskę, o której być może większość z nas już nie pamięta, a której na pewno nie możemy zapomnieć.