Pytanie na weekend: Co wyszło najlepiej, a co najsłabiej w "Krainie Lovecrafta"?
Redakcja
24 października 2020, 12:32
"Kraina Lovecrafta" (Fot. HBO)
W tym tygodniu zakończył się 1. sezon "Krainy Lovecrafta", serialu tyleż fenomenalnego, co nierównego. Ponieważ w naszej redakcji nie ustają dyskusje na jego temat, zebraliśmy je w tym miejscu.
W tym tygodniu zakończył się 1. sezon "Krainy Lovecrafta", serialu tyleż fenomenalnego, co nierównego. Ponieważ w naszej redakcji nie ustają dyskusje na jego temat, zebraliśmy je w tym miejscu.
"Kraina Lovecrafta" od początku budzi emocje, jako serial, który ma odwagę wytknąć rasizm autorom najbardziej kultowych historii fantastycznych. I jako ten serial, w którym czarnoskórzy Amerykanie odzyskują należne im miejsce w popkulturze. Jednym się nie podoba, że to nie jest ekranizacja książek H.P. Lovecrafta (ups!), inni mają problem z formą serialu łączącą przesłanie społeczne ze scenami jak z najkrwawszego horroru. A nam po finale głównie szkoda, że do wielkości trochę jednak zabrakło. Stąd nasze dzisiejsze pytanie na weekend.
Kamila Czaja: demaskacja rasizmu/nadmiar wrażeń
"Krainę Lovecrafta" oceniam wysoko, chociaż jestem najbardziej z naszej trójki sceptyczna. Zastrzeżenia, o których za chwilę, nie zmieniają faktu, że to serial inny niż wszystkie. Najbardziej podobało mi się to, że twórcy znaleźli sposób, by zdemaskować rasizm w sposób, w jaki jeszcze go nie demaskowano (nawet jeśli miejscami widać tu wpływ filmowych dokonań jednego z producentów, Jordana Peele'a).
Najbardziej zachwycałam się "Krainą Lovecrafta" wtedy, kiedy konwencja fantastyki czy horroru służy pokazaniu, że prawdziwymi potworami są rasiści. Stąd, poza ogólnym posmakiem świeżości, mój zachwyt nad pilotem. Dlatego zaimponowały mi pomysły z transmutacją i doświadczaniem "białego" życia przez Ruby, podróże w czasie do Tulsy 1921 roku, wizerunek demonów prześladujących Dianę czy klasyczny wątek nawiedzonego domu zderzony z jak najbardziej realistyczną nienawiścią białych sąsiadów. A do tego odcinek o Ji-Ah, poszerzający perspektywę o Koreę skonfliktowaną z USA.
Co mnie zawiodło? Chyba przede wszystkim nadmiar wszystkiego, przez co świetne sceny i historie przeplatane były mniej metaforyczną "nawalanką" z potworami, przepychankami czarnoksiężników, kumulacjami klątw i przygodami w stylu Indiany Jonesa. Należało albo z czegoś zrezygnować, albo rozłożyć fabułę na więcej odcinków, bo wszystkie te dynamiczne "zabawy" odbywały się kosztem głębi postaci. O ile bohater zbiorowy mnie poruszył, o tyle mam poczucie, że pojedynczych osób nie mieliśmy okazji dobrze poznać, a przez to i relacje między nimi wypadły o wiele mniej interesująco, niż powinny.
Mateusz Piesowicz: niezależne odcinki/wiodący wątek
Choć nie mam pewności, czy "Kraina Lovecrafta" jest absolutnie najlepszym serialem, jaki oglądałem w tym roku, to nie muszę się zastanawiać ani chwili, by stwierdzić, że nie widziałem niczego bardziej oryginalnego. A dla mnie, narzekającego na każdym kroku, że współczesna telewizja tonie we wtórności, to przecież największa zaleta z możliwych.
Istotna w tym przypadku tym bardziej, że produkcja HBO poszła coraz rzadziej spotykaną w prestiżowych dramatach ścieżką, stawiając w większym stopniu na niezależne odcinki, niż rozciągniętą na cały sezon historię. Pomysł na pierwszy rzut oka wydawał mi się dziwny, bo zbliżał serial formalnie do procedurala, ale tu sprawdził się znakomicie. Oferując co tydzień inną (tematycznie, gatunkowo, realizacyjnie) opowieść, twórcy postawili na głowie skostniałe telewizyjne schematy i tchnęli w nie tonę życia ze znakomitym efektem. Tak dobrym, że choć próbowałem wybrać ulubiony odcinek, to nie mogłem dojść do porozumienia z samym sobą.
Tym bardziej szkoda, że Misha Green i pozostali twórcy uznali, że jednak potrzebują w tym wszystkim wiodącej historii. Niepotrzebnie, bo choć wątek walki Tica i reszty z Christiną ma świetne momenty, na tle pojedynczych opowieści wypada… zwyczajnie. A to zdecydowanie nie są standardy "Krainy Lovecrafta".
Marta Wawrzyn: bardzo dużo cudów/brak miejsca na rozmowy
Ja to ujmę jeszcze inaczej. "Kraina Lovecrafta" jest zdecydowanie najlepszą rzeczą, jaką widziałam w tym roku, bo w telewizji szukam przede wszystkim właśnie świeżości i łamania schematów. Nie przeszkadza mi to jej uważać za serial bardzo, ale to bardzo nierówny. Najbardziej zachwyca mnie od samego początku nieograniczona wyobraźnia twórców produkcji HBO i Matta Ruffa, autora książkowego oryginału. Każdy odcinek jest jak pudełko porąbanych, krwawych czekoladek, a sposób, w jaki ten przedziwny, fenomenalny, niepodobny do niczego, co widziałam wcześniej miks łączy się z rzeczami ważnymi, jest imponujący.
To wszystko jest cudowne, ale, podobnie jak Kamila, uważam, że jest tego odrobinę za dużo. Każdy odcinek jest wypakowany szalonymi pomysłami, tak że aż nie starczyło miejsca na czołówkę z prawdziwego zdarzenia (wielka szkoda, bo seriale HBO od netfliksowej sieczki odróżniają także porządne czołówki). Jak gdyby scenarzyści postanowili wrzucić, co mają, podekscytowani, że mogą opowiedzieć ważną dla siebie historię w tak niekonwencjonalny sposób. Ich prawo. Ale…
Cierpią na tym nie tylko główne postacie, które na przestrzeni 10 odcinków mogłyby bardziej stanąć na własnych nogach. Cierpi na tym też przesłanie, czyli to, co w "Krainie Lovecrafta" jest najważniejsze. Pędząc przez czas i przestrzeń, a czasem światy równoległe, serial rzadko zatrzymuje się i daje bohaterom okazję głębiej porozmawiać. Tego, jak dokładniej historia Atticusa i jego rodziny łączy się z Lovecraftem (samo "Lovecraft był rasistą" to trochę mało), dowiedziałam się z powieści Matta Ruffa, któremu nie było szkoda miejsca na pokazywanie fascynacji Tica fantastyką i ostrych kłótni, jakie jego dwaj ojcowie odbywali na temat książek.
Serial niby o to zahacza, ale rzadko mówi cokolwiek rzeczywiście mocno i wprost. Może z braku czasu, może z obawy przez byciem łopatologicznym, może uważa, że tyle rozmów, ile jest, wystarczy. No więc dla mnie nie wystarczy. Chętnie bym posłuchała tych sporów zamiast oglądać kolejną nawalankę z potworami. I liczę na to, że w 2. sezonie Misha Green odrobinę zwolni tempo, bo to przecież nie jest tak, że straci fanów Lovecrafta. Ona ich już straciła, tworząc swój odważny serial.