"NCIS", "NCIS: LA", "Hawaii 5.0", "Criminal Minds": Czas finałów, czas pożegnań
Bartosz Wieremiej
23 maja 2012, 19:33
Nieoczekiwane zgony i dramatyczne wydarzenia. Smutne pożegnania oraz zaskakujące powroty. Kryminalne procedurale z hukiem pożegnały widzów przed letnią przerwą. Uwaga na spoilery.
Nieoczekiwane zgony i dramatyczne wydarzenia. Smutne pożegnania oraz zaskakujące powroty. Kryminalne procedurale z hukiem pożegnały widzów przed letnią przerwą. Uwaga na spoilery.
Maj jest raczej trudnym miesiącem dla serialowych przedstawicieli prawa. Sprawy tygodnia przestają rozwiązywać się w dokładnie 37 minut, a wszelkiej maści złoczyńcy i przestępcy nie ograniczają się jedynie do gróźb i przechwałek. Nagle tzw. ryzyko zawodowe nie jest już tylko pustym wyrażeniem, a każda strzelanina może zakończyć się niefortunnym zgonem.
Podobno wszystko to dla widzów. W końcu oczekujemy, by co pewien czas nasi ulubieńcy uzyskali choć kilka odpowiedzi na nurtujące ich pytania, a i niektóre wątki wymagają chociażby cząstkowego rozwinięcia lub rozwiązania. Ważne też, by nastąpiły postępy w relacjach pomiędzy poszczególnymi postaciami, a ewentualne nowe kłopoty wymagały od nich jeszcze więcej wysiłku. Zresztą jak inaczej zachęcić widzów do powrotu po letniej przerwie?
Przyjrzyjmy się więc kilku finałom. Telewizyjna "majówka" to w końcu, okraszony okazjonalnym pomstowaniem na kolejny nietrafiony pomysł scenarzystów, czas kolekcjonowania wrażeń.
"Hawaii Five-0"
"Ua Hala"("Death in the Family") – sezon 2, odcinek 23
Pierwsze 15 minut "Ua Hala" robi ogromne wrażenie. W tym krótkim czasie ginie Vincent Fryer (Tom Sizemore), szef detektywów HPD, Max (Masi Oka) zostaje postrzelony, a siedziba Honolulu PD wylatuje w powietrze. Na dodatek wraca Joe White (Terry O'Quinn), a z nim oczywiście wątek tożsamości Shelburne'a.
Dalszy rozwój akcji jest niestety ogromnym rozczarowaniem. Postrzelenie Maksa okazuje się być zaledwie marną sztuczką scenarzystów, umożliwiającą przekazanie ważnych informacji w odpowiednich momentach. Męczą kolejne bezsensowne zgony niewinnych ludzi, tradycyjna porcja korespondencyjnych kłopotów z byłą żoną Danny'ego (Scott Caan) oraz McGarrett (Alex O'Loughlin) będący najzupełniej sobą. Najbardziej jednak denerwuje brak jakiegokolwiek spójnego wyjaśnienia wielu tragicznych wydarzeń.
W pojawiającej się praktycznie z próżni scenie dowiadujemy się, że za wszystkim stoi Frank Delano (William Baldwin). Nie zrozumcie mnie źle, bardzo się ciesze, że Baldwin ponownie zawitał do "Hawaii Five-0", jednak nie potrafię ogarnąć, jak zamieszkującemu uroczą celę skorumpowanemu byłemu gliniarzowi udało się zadać tak duże straty Honolulu PD i Five-0. W końcu w jednym epizodzie zrobił więcej niż wszyscy inni przestępcy z Wo Fatem (Mark Dacascos) włącznie przez ostatnie dwa sezony.
Co gorsze, w scenach z Chin Ho Kellym (Daniel Dae Kim) Delano nabiera również wręcz psychopatyczno-komiksowych cech, a wybrana przez niego forma zemsty jest koszmarnie wręcz oderwana od reszty epizodu. Dziwi też, że ponownie ciężki pakiet przeżyć fundowany jest akurat Chinowi, a nie np. Kono (Grace Park), której niestety ponownie przypadła rola jednej z dam w opresji.
Również wątek Shelbourne'a, oczekujący od długiego czasu na chociażby sensowne podsumowanie, doczekał się niesatysfakcjonującego zakończenia. Żmudne poszukiwania Shelbourne'a przez McGaretta zasługiwały na coś więcej niż słówko "Mom" i prawie literalne powtórzenie finału 1. sezonu "Alias" (1×22 – "Almost 30 Years")
Efektem wszelkich niedoróbek jest sytuacja, w której bohaterowie "Hawaii Five-0" są bardziej odlegli i obojętni niż kiedykolwiek. Trudno zainwestować jakiekolwiek emocje, gdy kiepskie pomysły przykrywane są wymuszoną spektakularnością.
"NCIS"
"Till Death Do Us Part" – sezon 9, odcinek 24
To był bardzo dziwny finał. Oglądając go, cały czas miałem wrażenie, jakby scenarzyści dla swojej opowieści znowu wybrali sferę snu, a raczej koszmaru sennego, aniżeli rzeczywistości. Wszystko działo się w nietypowym tempie, tak jakby chciano zasugerować, że coś bohaterom właśnie umknęło, że zaraz stanie się strasznego.
Na samym początku epizodu porwanie Leona Vance'a (Rocky Carroll), okazało się nie być porwaniem. Następnie ci najtwardsi okazali się być zwyczajnie przerażeni, Gibbs (Mark Harmon) po prostu dał się zwieść, a rzekoma pogoń za Harperem Dearingiem (Richard Schiff) zakończyła się, chwilowo przynajmniej, kompletną klęską.
Dziwne tempo akcji spowodowało, że "Till Death Do Us Part" zawiera sceny tak niezrozumiałe, jak np. zapoznanie się Gibbsa i Parkera (Daniel Polo), syna dr Ryan (Jamie Lee Curtis) krótko przed ucieczką Sam z życia Gibbsa; tak wycięte z kontekstu, jak monologi Vance'a i wręcz strasząca nienaturalnością scena na parkingu. Wreszcie tak nienaturalne, jak ponowne pojawienie się Jonathana Cole'a (Scott Wolf), a wraz z nim złudzenia, że wreszcie wiadomo, co się właściwie dzieje.
Dopiero ostatnie minuty wyjaśniły, dlaczego finałowy odcinek został zbudowany w taki sposób, i sprawiły, że zwyczajnie oniemiałem. Nagle układanka dziwnych scen zaczęła stanowić pewną całość, a wprawione w ruch elementy znalazły się w odpowiednich miejscach. Dodatkowo los wszystkich jest kompletnie nieznany.
Znowu "NCIS" udało się przykuć mnie do ekranu. Duża w tym zasługa cudownych drobnostek wplecionych przez scenarzystów w tok akcji. Wątek zbliżającego się wielkimi krokami ślubu Palmera (Brian Dietzen) stał się przyczyną wpisania w odcinek tak świetnych scen, jak rozmowa Tony'ego (Michael Weatherly) i Zivy (Cote de Pablo) o ślubach. Również w trakcie ostatnich minut nikt nie znalazł się w przypadkowym miejscu: Gibbs ratował Abby (Pauley Perrette), Tony znalazł się w windzie z Zivą, a McGee (Sean Murray) do ostatnich chwil kopiował dane.
I to właśnie tego typu rzeczy drobne, jak i fakt że przez dziewięć sezonów każdy z bohaterów dorobił się ogromnego bagażu doświadczeń spowodowało, że nawet tak przerysowany przeciwnik jak Dearing, jest w miarę wiarygodny w swoich działaniach. W każdej innej produkcji cytujący Biblię genialny ojciec, który chce się zemścić za śmierć syna, byłby bardzo złym pomysłem i materiałem na jeszcze gorszy scenariusz. W "NCIS" jest po prostu niesamowicie wręcz niebezpiecznym przeciwnikiem.
Pozostaje już tylko wspomnieć o ostatniej scenie w "Till Death Do Us Part". Nieciekawa pogoda i Ducky (David McCallum) samotnie spacerujący po plaży. Rozmowa telefoniczna i atak serca. Ten niespodziewany epilog, w końcu McCallum podpisał niedawno nowy kontrakt i powróci w 10. sezonie, wywołał ogromne poruszenie wśród fanów.
Tak, bardzo dziwny był to finał.
"NCIS: Los Angeles"
"Sans Voir"(part 1&2) – sezon 3, odcinek 23 i 24
W trakcie trwania 3. sezonu scenarzyści "NCIS: Los Angeles" starali się bardzo odseparować od swojego pierwowzoru – może nawet za bardzo. Finałowe "Sans Voir" da się oglądać głównie w tych momentach, w których twórcy nie zapominają, że przed Los Angeles znajduje się również skrót NCIS.
Trudno zaakceptować, że scenarzystom w dwugodzinnym odcinku udało się przejść od od lokalnego sklepu nielegalnie obracającego bronią, do sprzedaży tajemnic Iranowi za grube miliony $. Równie ciężko zrozumieć, że powrót Mike'a Renko (Brian Avers) odbył się tylko dlatego, iż nie było kogo zastrzelić.
"Sans Voir" uratował powrót Kameleona. Christopher Lambert świetnie wypada w tej roli. Jest małomówny, nie cofający się przed niczym, niezwykle groźny i na zimno wykonujący kolejne posunięcia swojego precyzyjnego i skomplikowanego planu. Szkoda tylko, że kolejny raz w tego typu produkcji złoczyńca postanowił grać z przedstawicielem prawa akurat w szachy.
O ile ujawnienie się Kameleona wybawiło ten odcinek, to "niespodzianka" dla Callena w postaci samochodu pułapki z Lauren Hunter (Claire Forlani) w środku, wprawiła mnie w kompletne osłupienie. Niezależnie jak bardzo "NCIS: LA" próbuje uciekać od "NCIS", to wciąż tego typu sceny robią największe wrażenie.
Każdy zgon jest w NCIS-ach pamiętany. Śmierć Renko i Hunter skłoniła Hetty (Linda Hunt) do ponownego kontemplowania rezygnacji, a jej niezwykły, wręcz "Gibbsowy", moment w kostnicy na długo pozostanie w mojej pamięci. Rozmowa z duchem (?) jak zawsze krnąbrnej Lauren Hunter przywołuje wspomnienia scen z Kate Todd z "Kill Ari part 1 & 2" ("NCIS" 2×1-2), czy obecności Mike'a Franksa w "Swan Song"(NCIS 8×23). To również w tym momencie pojawił się jeden z najlepszych dialogów w sezonie:
Hetty: You always were an impertinent little brat
Hunter: That's why you loved me
Hetty: Too much
Z drugiej strony, po trzech latach nie jestem już w stanie patrzeć na G. Callena. Chris O'Donnell wciąż stara się za bardzo, a sceny przesłuchań z jego udziałem wypadają wręcz groteskowo. Irytowały w "Sans Voir" również niektóre elementy humorystyczne – wplecione kompletnie bez sensu i powiązania z akcją – tak jakby stanowiły jedynie sztukę dla sztuki.
Jednocześnie, ucieszyła mnie bardzo finałowa scena. Ukazanie w ten sposób aresztowania Callena po zastrzeleniu Kameleona oraz rezygnacji Hetty umożliwia podjęcie tematu w kolejnym sezonie zarówno w wypadku, gdyby uznano że owa sytuacja rzeczywiście się zdarzyła, jak i gdyby była częścią planu, według którego ewentualny fikcyjny zgon Kameleona mógł być np. elementem gry z Irańczykami.
Mam tylko nadzieję, że kolejny sezon rozczaruje mnie nieco mniej niż ten obecny.
"Criminal Minds"
"Hit", "Run" – sezon 7, odcinek 23 i 24
To pocieszające, że chociaż jeden z licznych nierównych sezonów "Criminal Minds" doczekał się dobrego finału. "Hit" i "Run" to solidnie zrobione, bardzo intensywne odcinki, który pomimo wykorzystania ogranego do bólu schematu zawiązania akcji, bardzo pozytywnie zaskoczył świeżością.
Wszystko zaczyna się od prawdziwej ciszy przed burzą. Członkowie BAU w różnych miejscach starają się ciekawie spędzić swój dzień wolny. Widzimy między innymi poranek JJ (A.J. Cook) i udającego się właśnie na służbę Willa (Josh Stewart); Hotcha (Thomas Gibson), Beth i Jacka zastanawiających, jak spędzić ten dzień; Penelope (Kirsten Vangsness) i Reida (Matthew Gray Gubler) w trakcie ich nieudanej wycieczki na konwent.
Równocześnie obserwujemy napad na bank – na pierwszy rzut oka, jakich wiele w TV. Co więcej, wydawać by się mogło, że wręcz typowo spartaczony. Na dodatek próba ucieczki napastników kończy się krótką strzelaniną, w której uczestniczy wspomniany już Will, a ginie jego partnerka, a jeden z napastników zostaje poważnie ranny. Kilka minut później, ku głębokiej rozpaczy JJ, ojciec jej dziecka znajdzie się tym samym w centrum wydarzeń.
Na dodatek wraz z rozwojem akcji napięcie wciąż rosło. Spartaczony napad okazuje się być zupełnie czymś innym, zakładnicy wciąż giną, negocjacje nie idą jak powinny, a wszystkie pomysły na przechytrzenie napastników skutkują kolejnymi dramatami.
Kompletnie mnie zaskoczyło, że napad zakończył się uwolnieniem części zakładników, wysadzeniem banku z ludźmi w środku i agentami BAU w strefie zagrożenia. Tym bardziej, że był to początek dalszej części planu unsubów, którzy w "Run" wtargnęli również prywatną część życia JJ i Willa. Również zadziwiło specyficznie umiejscowienie 4. unsuba. Chociaż można było się zastanawiać co pośród zakładników robił tak doświadczony aktor jak Josh Randall, to trudno było się domyślić, że wciela się w jednego z autorów całego zamieszania.
Ostatnie kilkanaście minut "Run" można podsumować jednym słowem – świetne. Szczególne wrażenie zrobił spektakularny pojedynek, jaki w obronie swojego dziecka stoczyła JJ oraz dialog Willa z Emily Prentiss (Paget Brewster) w trakcie rozbrajania znajdującej się na nim bomby. Wypada dodać, że to właśnie umiejętności i kontakty Emily odgrywają ogromną rolę w obydwu odcinkach, a informacje uzyskane za pośrednictwem Interpolu okazały się wręcz bezcenne.
Miło więc, że tym razem jej pożegnanie z "Criminal Minds" odbyło się w miarę przemyślany sposób. Dotychczasowe decyzje scenarzystów dotyczące postaci granej przez Paget Brewster w większości można zaliczyć do złych lub bardzo złych. W ostatnich latach wpierw pośpiesznie ją uśmiercono, następnie "ożywiono", po czym w ekspresowym tempie powróciła do normalnej pracy. Tym razem Prentiss, po fiasku, jakim w gruncie rzeczy była dla niej powrót "zza grobu", po prostu zmienia miejsce pracy.
Cieszy również, że tak jak "Hit" rozpoczął się bardzo spokojnym i leniwym porankiem, tak "Run" zakończono ładnym i na swój sposób, satysfakcjonującym epilogiem. Pośpiesznie zorganizowany przez Rossiego (Joe Mantegna) ślub najczęściej wymienianych w tym tekście bohaterów stanowił bardzo przyjemny akcent, po tak intensywnych 80 minutach.
Dobrze, że chociaż jeden serial zakończył tegoroczny sezon w miarę szczęśliwe.