"Na poboczu" podróżuje utartym szlakiem – recenzja miniserialu politycznego z Hugh Lauriem
Kamila Czaja
19 października 2020, 14:20
"Na poboczu" (Fot. BBC)
Hugh Laurie i Helen McCrory, wielka polityka i mali ludzie, a to wszystko spod pióra Davida Hare'a. Brzmi co najmniej nieźle, ale "Na poboczu" jest najwyżej średnie. Niewielkie spoilery.
Hugh Laurie i Helen McCrory, wielka polityka i mali ludzie, a to wszystko spod pióra Davida Hare'a. Brzmi co najmniej nieźle, ale "Na poboczu" jest najwyżej średnie. Niewielkie spoilery.
Pisząc o miniserialu "Na poboczu", który dziś debiutuje w serwisie HBO GO, mogę powtórzyć wiele z tego, co pisałam w 2018 roku o "Collateral". Ponownie mamy tu zestaw BBC, David Hare (chociaż tym razem reżyseruje Michael Keillor, nie S.J. Clarkson) i świetna obsada. I ponownie, o ile pierwszy z czterech odcinków można uznać za wyznacznik całości, wyszedł miniserial elegancki i solidnie zrobiony, ale przeładowany wątkami, z których żaden nie wciąga wystarczająco.
Peter Laurence (Hugh Laurie – przedstawiać nie trzeba), minister transportu w konserwatywnym rządzie Wielkiej Brytanii, właśnie wygrał z gazetą proces o zniesławienie. Oskarżająca go o finansowe przekręty dziennikarka, Charmian Pepper (Sarah Greene, "Dom grozy", "Normal People"), w ostatniej chwili musi zmienić zeznania, przez co traci pracę i jest bliska rzucenia się znów w alkoholowy nałóg. Mimo wszystko nie traci z oczu głównego celu, czyli, jak sama mówi, dopadnięcia tego drania.
Na poboczu i przewidywalnie zła polityka
Polityk ma zresztą więcej problemów. Wygląda na to, że z zabawowej przeszłości została mu nieznana wcześniej córka, na dodatek siedząca w więzieniu. Tymczasem jedna z "legalnych" córek Petera prowadzi imprezowe życie, które wcześniej czy później musi trafić na łamy tabloidów. Gdzieś w tle jest żona, o której w pilotowym odcinku czasem ktoś wspomni, do tego oczywiście kochanka (Sidse Babett Knudsen z "Borgen"!), o której na razie wiadomo niewiele, ale mam – nikłą – nadzieję, że twórcy tej postaci nie zmarnują.
Peter, zarówno w życiu prywatnym, jak i w polityce, głosi, że przeszłość się nie liczy. Jakiś Brexit? Przeterminowana trauma. Proces sądowy? Wygrany, więc czas iść dalej, jakby sprawy nie było. Na drodze tak wygodnych interpretacji poza prasą stoi jednak pani premier, Dawn Ellison (Helen McCrory z "Peaky Blinders"). Miło patrzeć, jak słodkim głosikiem, odziana w grzeczną garsonkę rozgrywa ona swojego ministra, ale to zaledwie parę scen, na dodatek nawet one wydają się dość przewidywalne.
Przewidywalność to w ogóle cecha "Na poboczu". Nawet jeśli jakieś drobiazgi trochę zaskoczą, to jednak pilotowy odcinek głównie zbierał znane schematy i tylko udawał, że próbuje powiedzieć coś nowego. Świat wielkiej polityki i mediów to świat, w którym wszyscy romansują i zdradzają cudze sekrety, a w każdej chwili pozornie zaufana osoba może wbić nóż w plecy. Przykre? Tak. Oryginalne? Nieszczególnie.
Na poboczu — nadmiar wątków w miniserialu BBC
Łatwiej byłoby się wciągnąć nawet w niezbyt przełomową fabułę, gdyby miniserial nie był tak skupiony na żonglowaniu wątkami i środowiskami, że zapomina o konieczności zaangażowania widza w losy postaci. Tych jest wiele, ale jakoś żadna nie budzi ani wystarczającej sympatii, ani wystarczającej antypatii.
Peter, dobrze grany przez zaprawionego w tego rodzaju bohaterach Lauriego (choćby, w komediowej odsłonie, w "Veep") od początku pokazywany jest jako trochę bufon, zdecydowanie hipokryta, w oczywisty sposób populista, ale budziłby większą niechęć jeszcze parę lat temu. Dziś, po "House of Cards" oraz w realnym świecie, który już dawno "House of Cards" przegonił, Peter to po prostu kolejny nieuczciwy polityk, z szemraną przeszłością i nienasyconą ambicją.
Jego ekipa, w tym Duncan (Iain De Caestecker, czyli Leo z "Agentów T.A.R.C.Z.Y.") i Joy (Yolanda Kettle, "Marcella"), w pilotowym odcinku została zaledwie naszkicowana. Nieco ciekawsza, tak jak od Petera bardziej interesująca jest Dawn, wydaje się prawa ręka pani premier, Julia (Olivia Vinall), ale nadal nie mówiłabym to o postaci naprawdę mocno zapadającej w pamięć. Do tego dodać trzeba adwokatów Petera, Rochelle (Pippa Bennett-Warner, "Rozpustnice") i Luke'a (Danny Ashok), niezliczonych pracowników różnych instytucji, dziennikarzy, ludzi z prywatnego życia Petera.
W tym tłoku trudno się przebić – i nie przebija się mocno nawet Charmain, której zapewne powinniśmy kibicować, żeby wygrała walkę z Goliatem. Na razie jednak, jakkolwiek trudno lubić uwikłanego ministra, nie ma się ochoty tej walki szczególnie śledzić. Podobnie jak wątku z rzekomą córką, zwłaszcza że w założeniu dramatyczne sceny więzienne wydają się mocno wyreżyserowane, wyraźnie sztuczne.
Czy warto oglądać Na poboczu z Hugh Lauriem?
Być może "Na poboczu" się poprawi, końcówka odcinka daje szansę, że liczne wątki uda się jakoś spleść. Kolejne odsłony miniserii nie będą pewnie tak przeładowane ekspozycją. Tej mamy w pilocie mnóstwo, zrobionej zresztą dość topornie. Niektóre informacje powtórzono kilkakrotnie, w którymś momencie Dawn wręcz czyta dossier Petera, a poglądy polityka poznajmy w przydługiej radiowej audycji.
Mimo szans na zwyżkę formy i chociaż to łącznie tylko cztery odcinki, nie mam ochoty za tydzień sprawdzać, co wydarzy się dalej, nawet dla rozwiązania paru zasugerowanych w pierwszej godzinie zagadek. "Collateral" widziałam całe i do dziś nie wiem po co. Stylowa czołówka "Na poboczu", ładne zdjęcia, (marnująca się) obsada to trochę mało, żeby chcieć jeszcze przez trzy godziny oglądać ten miks polityki, życia prywatnego, świata mediów i więziennych realiów, z czego nic nie działa do końca.
"Na poboczu" nie jest serialem złym. Jest, przynajmniej w pilocie, serialem zbędnym i jak na obiecujące zapowiedzi zaskakująco nudnym. Jeżeli ktoś naprawdę lubi takie political fiction (które coraz mniej ma wspólnego z fiction), ogląda wszystko z Lauriem albo po prostu nie odpuszcza niczego od BBC, bo to jednak gwarancja przynajmniej technicznej maestrii, to można. Ale póki co naprawdę nie trzeba.