"Miasto niedźwiedzia" pokazuje współczesny świat w pigułce – recenzja szwedzkiego serialu HBO Europe
Mateusz Piesowicz
17 października 2020, 20:01
"Miasto niedźwiedzia" (Fot. HBO)
Czy jedno wydarzenie może rozbić zżytą społeczność? Odpowiedź znajdziecie w "Mieście niedźwiedzia" – obyczajowej historii, w której jak w lustrze odbijają się dobrze znane ludzkie słabości.
Czy jedno wydarzenie może rozbić zżytą społeczność? Odpowiedź znajdziecie w "Mieście niedźwiedzia" – obyczajowej historii, w której jak w lustrze odbijają się dobrze znane ludzkie słabości.
Witajcie w Björnstad – szwedzkim miasteczku ukrytym gdzieś w głębi gęstego lasu, a dla jeszcze lepszego kamuflażu pokrytym grubą warstwą śniegu. Miejsce to z pewnością idealne dla kogoś, kto marzy o tym, by zaszyć się na chwilę przed całym światem, ale mieszkać tam? Ciężka sprawa, zwłaszcza jeśli nie jest się miłośnikiem hokeja, bo to właśnie on i miejscowa drużyna są wszystkim, co zajmuje lokalną społeczność. Do czasu.
Miasto niedźwiedzia – serial na podstawie książki
Björnstad, czyli tytułowe "Miasto niedźwiedzia", to miejsce akcji 5-odcinkowego (widziałem już całość) serialu produkcji HBO Europe, będącego ekranizacją głośnej powieści autorstwa Fredrika Backmana. Historii skandynawskiej w każdym calu, a przez to również mrocznej, choć niekoniecznie w takim stylu, do jakiego przyzwyczaiły nas produkcje z północnej Europy. Nie ma tu morderstwa, detektywów i śledztwa, bo nie są do niczego potrzebne. Wystarczą ludzie i ich wady, a reszta dramatu napisze się sama.
Choć oczywiście nie od razu, najpierw trzeba przecież poznać jego bohaterów. Tymi w "Mieście niedźwiedzia" są przede wszystkim hokeiści. Byli, obecni, spełnieni, sfrustrowani, aspirujący i skazani na wielką karierę. To wokół nich kręci się w Björnstad całe życie, to oni są jedyną nadzieją podupadającego miasteczka na to, że świat całkiem o nim nie zapomni. Spora odpowiedzialność, zwłaszcza jeśli zrzucić ją na młode barki.
O to, by nie przygniotła ona nastoletnich sportowców, ma zadbać Peter Andersson (Ulf Stenberg) – wracający po zakończeniu zagranicznej kariery w rodzinne strony hokeista, zmagający się z osobistymi problemami, ale dostrzegający wielki potencjał w lokalnej młodzieżowej drużynie. A szczególnie w jej największej gwieździe, Kevinie (Oliver Dufaker), chłopaku równie utalentowanym, co niepewnym siebie, przygniecionym przez ojcowskie ambicje i pozbawionym rodzinnego ciepła. Czy taka mieszanka może doprowadzić do czegoś dobrego?
W innego rodzaju historii – tak, pewnie by mogła. "Miasto niedźwiedzia" podąża jednak mniej wydeptaną ścieżką, najpierw każąc nam poznać i w miarę polubić bohaterów, by potem nagle zmienić ton o 180 stopni i postawić wobec zupełnie niespodziewanej sytuacji. Oto w jednej chwili sportowa historia o ambicji i przełamywaniu własnych barier dokonuje drastycznego zwrotu, w centrum uwagi stawiając nastoletnią Mayę (Miriam Ingrid), której tragedia ujawnia prawdziwe oblicze mieszkańców miasteczka. Ale czy tylko ich?
Miasto niedźwiedzia porusza istotne problemy
Postawienie sobie takiego pytania podczas seansu jest o tyle nieuniknione, że "Miasto niedźwiedzia", choć na pozór osadzone w odległej od nas rzeczywistości, jest bardzo uniwersalną opowieścią. Nie zrażajcie się zatem otoczką, która raz kieruje nas w stronę dramatu sportowego, to znów skręca ku bardziej młodzieżowej historii. Mimo że niekiedy twórcy próbują zbyt wielu rzeczy naraz, co odbija się na spłyceniu pewnych wątków, całość jest dość dobrze wyważona i w wiarygodny sposób przedstawia życie niewielkiej społeczności.
To z kolei prowadzi nas z powrotem do wspomnianego pytania: czy mieszkańcy Björnstad różnią się czymś od nas samych? Oczywiście chciałoby się powiedzieć, że postawieni na ich miejscu zachowalibyśmy się właściwie. Wiedzielibyśmy, gdzie leży granica między zabawą, a przestępstwem, umielibyśmy właściwie ocenić sytuację, ba, w ogóle byśmy do niej nie dopuścili, bo przecież coś takiego nie przydarzyłoby się nam, naszym bliskim czy przyjaciołom. Zbyt dobrze ich znamy! Prawda?
Mieszkańcy Björnstad bez wątpienia myśleli o sobie tak samo, gdy dramat nieletniej ofiary wywoływał w nich najgorsze instynkty, a bezpodstawne oskarżenia sypały się jak z rękawa. Gdy z łatwością znajdywali wymówki, nie dopuszczając do siebie myśli o wyjaśnieniach i poszukaniu rozwiązania. Gdy z egoistycznych pobudek stawali po stronie oprawcy, w najlepszym razie odwracając wzrok od niewygodnych dowodów lub wątpliwości, w najgorszym osobiście zamiatając sprawę pod dywan. Czy na pewno zachowalibyśmy się inaczej?
"Miasto niedźwiedzia" nie udziela odpowiedzi, zamiast niej dając jednak oglądającym trochę nadziei. Bo to nie tak, że historia hokejowego miasteczka jest pogrążona wyłącznie w przeszywającym mroku. Jak w prawdziwym świecie i tu są odcienie szarości, a nikt tak naprawdę nie jest jednoznaczną postacią. Rzekomy potwór może więc okazać się tylko przerażonym dzieciakiem, a stereotypowy osiłek zrzucić maskę twardziela i ukazać łagodne oblicze. Ograniczony czas nie pozwala wprawdzie na głębszą charakterystykę niektórych bohaterów, ale w większości przypadków nie jest ona konieczna – proste do odczytania postawy wychodzą zazwyczaj serialowi na dobre.
Miasto niedźwiedzia, czyli dramat z hokejem w tle
Będąca najczęściej zaletą "Miasta niedźwiedzia" prostota sprawia jednak równocześnie, że produkcja HBO nie jest w stanie przeskoczyć pewnego poziomu. Sprawnie opowiadając swoją historię i angażując widza emocjonalnie tam, gdzie jest to potrzebne, twórcy nie wychodzą w żadnym momencie poza raczej standardowe ramy.
Nie spodziewajcie się tu zatem odważnego podejścia do trudnej tematyki, jak choćby w "Mogę cię zniszczyć", czy wyjątkowego przedstawienia nastoletnich problemów w wersji tradycyjnej ("Szukając Alaski") lub ekstremalnej ("Euforia"). "Miasto niedźwiedzia" jest wręcz zaskakująco zwykłe zważywszy na poruszane problemy, co jednak nie musi być wadą. Kto wie, może dzięki temu łatwiej trafi z przesłaniem do szerszego grona odbiorców?
Tego przewidzieć nie sposób, choć sądząc po popularności książki, coś może w tej teorii być. Bo mimo wszystko nie sądzę, by tłumy przyciągał hokej, choć to wykraczająca daleko poza sport, absolutnie integralna część opowieści. Do tego naprawdę efektowna – widać, że do sekwencji na lodzie przyłożono dużą wagę, co się opłaciło, podobnie jak zatrudnienie prawdziwych młodych hokeistów, którzy wnieśli do serialu sporo świeżości, nawet jeśli umiejętności aktorskich niekiedy brakowało.
Nie tylko to sprawia, że "Miastu niedźwiedzia" daleko do miana serialu idealnego, co jednak kompletnie nie przeszkadza w jego odbiorze. To dobrze poprowadzona i angażująca historia obyczajowa, która może nie odkrywa Ameryki, ale daje do myślenia, w wyrazisty sposób pokazując, jak działa świat – nieważne, czy mowa o zaśnieżonej Szwecji, czy o rzeczywistości za naszymi oknami.