"The Boys", czyli szczypta optymizmu i tona szaleństwa – recenzja finału 2. sezonu
Mateusz Piesowicz
13 października 2020, 19:12
"The Boys" (Fot. Amazon Prime Video)
Eksplodujące głowy! Naziści! Nierówne starcia, emocje, zwroty akcji, autentyczne dramaty i obowiązkowo Billy Joel na koniec. Finał 2. sezonu "The Boys" był istnym rollercoasterem. Spoilery!
Eksplodujące głowy! Naziści! Nierówne starcia, emocje, zwroty akcji, autentyczne dramaty i obowiązkowo Billy Joel na koniec. Finał 2. sezonu "The Boys" był istnym rollercoasterem. Spoilery!
"Nieważne, co zrobimy. Nic się nie zmieni". Gorzkie słowa wygłoszone w finałowym odcinku 2. sezonu "The Boys" mogą posłużyć zarówno jako ilustracja przedstawionych w nim wydarzeń, jak i bardzo ponura aluzja do naszej rzeczywistości. Nieważne, jak wiele będzie się robić, by naprawić świat – pieniądze wciąż będą nim rządzić, naziści wciąż będą wracać, a człowieczeństwo wciąż będzie w tym wszystkim na bardzo odległym planie. Poza serialem głowy pewnie nie będą (zbyt często) wybuchać, ale poza tym wszystko się zgadza.
The Boys – szaleństwa i emocje w finale 2. sezonu
Przepowiednia Maeve (Dominique McElligott) dotycząca bezsensu walki byłaby bez wątpienia bardzo ponura, zwłaszcza że niepozbawiona racjonalnych argumentów, gdyby nie kilka faktów. Maeve mimo wszystko podniosła się z kanapy. Billy Butcher (Karl Urban) znalazł w sobie trochę współczucia dla syna znienawidzonego wroga. Stuletnia nazistka została porządnie przysmażona. Nawet udało się wypracować względną normalność, mniejsza z tym, że opartą na szantażu i fałszywych fundamentach. Może wypada świętować małe sukcesy?
"What I Know" zostawia nas zarówno z tym pytaniem, jak i z pewnymi wątpliwościami. Odcinek to bowiem z gatunku takich, w których i defetyści, i optymiści znajdą coś dla siebie, szczególnie jeśli lubią przesłania podane w otoczce krwawego absurdu. Tego w finale nie brakowało, począwszy od jakże pouczającego wideo z instrukcją postępowania w razie ataku supka-terrorysty (broń w każdej klasie!), przez panie załatwiające sprawy między sobą, gdy panowie tylko z podziwem patrzą, po skutki niekontrolowanego użycia mocy. Ot, w sumie standard, ale doprawiony dawką emocji.
A te są mimo wszystko nowością w "The Boys" – serialu, który doceniałem dotąd raczej za konwencję i dobrze wykorzystywane efekciarstwo, niż za szczególne zaangażowanie w opowiadaną historię. Nowa odsłona produkcji Amazona kazała mi nieco zmienić zdanie, zwłaszcza w drugiej połowie sezonu nabierając rumieńców nie tylko wtedy, gdzie twórcy mogli wykazać się pokręconą kreatywnością. Jasne, tej też nie brakowało, ba, Eric Kripke dostał nawet w gratisie scenę, na której wycięcie kiedyś narzekał (w sumie była teraz zupełnie zbędna). Ważniejsze jednak, że gdzieś pomiędzy szaleństwami znalazło się w końcu miejsce na trochę życia.
The Boys rozwinęli się, ale nie uniknęli wpadek
Co więcej, okazało się, że to życie to jest nawet całkiem interesujące. Czy choćby Butcher nie jest ciekawszym bohaterem, gdy zamiast tylko warczeć i kląć, warczy i klnie, okazując przy tym oznaki człowieczeństwa? No pewnie, że jest! Chęć zemsty i gniew dobrze się sprzedają na początku, ale im dalej w opowieść, tym solidniejszych podstaw jej trzeba. "The Boys" chyba w końcu znaleźli swoje, wyprowadzając kilka postaci (Frenchie może być kolejnym przykładem) poza proste ramy.
O ile za to należy się twórcom pochwała, powinni jednak również zebrać za ten sezon i finał burę. Czemu? Zarzut ten sam, co zwykle – choć nie brakuje im świetnych pomysłów, mnóstwo z nich kończy się na bardzo powierzchownym przedstawieniu. Weźmy Stormfront (Aya Cash), będącą wręcz idealnym dodatkiem do serialu. Silna, przebojowa, kradnąca dla siebie każdą scenę, nazistka. Rany, ile tu możliwości interpretacyjnych, ile aluzji do współczesności, ile tropów, jakimi można iść! A co robią Kripke i ekipa?
No dobrze, nie jest tak, że nie zrobili nic. Ale choćby pozostawiając wyjście przeszłości Stormfront na jaw na sam koniec, pozbawili nas mnóstwa smaczków. Ulubienica Ameryki znała Goebbelsa i Göringa? Wyobraźcie sobie potencjał tkwiący w wątku zarządzania takim kryzysem wizerunkowym w korporacyjnym wydaniu! Niestety, zamiast niego dostaliśmy tylko równie trafne, co zwięzłe podsumowanie ("Ludziom podoba się to, co mówię. Nie lubią tylko słowa nazi") i to byłoby na tyle. Mało satysfakcjonujące i nie zmienia tego nawet cudowne (nie dla niej) pożegnanie zafundowane Stormfront przez resztę dziewczyńskiej ekipy.
Podobnie mógłbym podsumować również końcową rewelację z Victorią Neuman (Claudia Doumit) w roli głównej. Zaskakujące? Owszem. Ale czy takie rozwiązanie sprawdza się pod jakimkolwiek innym względem niż pozostawienie widzów w osłupieniu? Tu mam wątpliwości. Oczekując rzecz jasna na to, jak twórcy wybrną z uczynienia postępowej kongresmenki supką wysadzającą ludzkie głowy w powietrze, mam jednak obawy, że skończy się na jakimś banalnym "obydwie strony mogą być złe". Obym się mylił.
The Boys – świetne postacie i brak konsekwencji
A oczywiście mogę, tym bardziej że "The Boys" udowadniali nawet w tym finale, że potrafią wyjść z czymś niespodziewanym. Autentyczne emocje? I to w związku z Butcherem? Nie, tego zdecydowanie nie było w planie, szczególnie po jego rozmowie ze Stanem Edgarem (Giancarlo Esposito vel Gus Fring wersja 2.0), w której wyszedł diabolicznie nawet jak na siebie. I nieważne, że chwyt z prośbą umierającej Becci (Shantel VanSanten) to czysta tandeta. Działa? I to jak! A Karl Urban jako twardziel o bardzo głęboko ukrytym miękkim wnętrzu to wręcz mistrzostwo świata.
Nie można przy tym zapomnieć o partnerującym mu zresztą we wspomnianej scenie Antonym Starrze, który mając jakby nieco mniej pola do popisu w tym sezonie, wycisnął z roli Homelandera jeszcze więcej. Czy ktoś się spodziewał, że naczelny serialowy psychopata egocentryk może się rozwinąć jako postać? Ja nie i choć daleko mi do stwierdzenia, że ten okazał ludzką twarz, pewne cechy czyniące z niego nie tylko złego, ale też słabego człowieka, były widoczne.
Gdyby tak jeszcze równie sprawnie udało się poprowadzić inne wątki… to pewnie "The Boys" byłoby znacznie lepszym serialem. A tak, mimo według mnie wyraźnego kroku naprzód w 2. sezonie, produkcja Amazona wciąż pozostaje przede wszystkim odjechaną błyskotką. Odważną, gdy trzeba pokazać mocną scenę, ale wycofującą się rakiem, gdy przydałoby się pogłębić jakąś kontrowersyjną tezę.
Na tym zresztą brak twórczej konsekwencji się bynajmniej nie kończy. Czepiać można się na przykład nagłej przemiany Maeve czy tłumaczenia motywacji Annie (Erin Moriarty) mdłym romansem z Hughiem (Jack Quaid), a też braku pomysłu na tego ostatniego nie da się za długo tuszować piosenkami Billy'ego Joela. Wątku Deepa (Chace Crawford), Kościoła Kolektywu i ledwie poznanego, a już śp. Alastaira Adany (Goran Visnjic) nawet nie podnoszę, bo tak bezsensownej straty czasu nie widziałem już dawno.
Nie zmieniają jednak te narzekania faktu, że "The Boys" są serialem piekielnie wciągającym. I pozostają takim nawet wtedy, gdy próbują chwycić zbyt wiele srok za ogon lub gdy obiecują więcej, niż są w stanie dostarczyć. Może więc pora przestać doszukiwać się tu przesadnie ambitnej historii będącej odbiciem naszej rzeczywistości w wyjątkowo krzywym zwierciadle, a zacząć po prostu cieszyć się ekranowym szaleństwem?