"Nawiedzony dwór w Bly" to przepiękna historia miłosna i horror, który prawie nie straszy — recenzja serialu
Marta Wawrzyn
12 października 2020, 12:58
"Nawiedzony dwór w Bly" (Fot. Netflix)
"Nawiedzony dwór w Bly" nie dorównuje swojemu poprzednikowi, ale wciąż ma wiele do zaoferowania. Zwłaszcza jeśli nie zniechęcają was dłużyzny i to, że na prawdziwe emocje trzeba poczekać.
"Nawiedzony dwór w Bly" nie dorównuje swojemu poprzednikowi, ale wciąż ma wiele do zaoferowania. Zwłaszcza jeśli nie zniechęcają was dłużyzny i to, że na prawdziwe emocje trzeba poczekać.
Dwa lata temu na Netfliksie zadebiutował pełen duchów serial "Nawiedzony dom na wzgórzu". Produkcja Mike'a Flanagana, reżysera filmowych horrorów, jak "Hush", "Oculus" czy "Ouija: Narodziny zła", z miejsca stała się hitem, a kontynuacja w formie antologii "Nawiedzony" była tylko formalnością. Sukces pierwszej części wywindował oczekiwania publiczności, a dziś już wiemy, czy udało się je spełnić.
Nawiedzony dwór w Bly — sequel hitu Netfliksa
Moja odpowiedź w skrócie brzmi: i tak, i nie. O ile po "Nawiedzonym domu na wzgórzu" nie spodziewałam się, że będzie aż taką rewelacją i że aż tak mnie rozłoży emocjonalnie na łopatki, o tyle oglądając "Nawiedzony dwór w Bly", niestety często sprawdzałam, ile jeszcze zostało do końca. Fabuła sequela rozwija się bardzo powoli, dłużyzny dają się we znaki i gdzieś w okolicach trzeciej, czwartej godziny tej dziewięciogodzinnej opowieści, zmęczeni nie aż tak wciągającymi wątkami kolejnych postaci, mamy prawo zacząć pytać, czy dokądkolwiek to w ogóle zmierza.
Wszystko zaczyna się jak w klasycznym gotyckim horrorze, choć historię z "Dokręcania śruby" Henry'ego Jamesa przeniesiono prawie do współczesności, tj. do lat 80. XX wieku. Dani Clayton (Victoria Pedretti, czyli Nell z "Nawiedzonego domu na wzgórzu"), miła, pogodna amerykańska dziewczyna, zatrudnia się jako opiekunka do dzieci w angielskim domostwie na odludziu, tytułowym dworze w Bly. Serial używa określenia au pair, a nie guwernantka, co też jest znakiem czasów.
Dziewczyna nie zraża się tym, że zarówno samo miejsce, jak i jej posada mają specyficzną historię (poprzednia opiekunka zabiła się), a dzieci, o których wiemy, że straciły niedawno rodziców, są trochę… dziwne. Wszystko jednak da się racjonalnie wytłumaczyć, nie ma się czego bać, zaś samo domiszcze jest przepiękne, słoneczne i wręcz zaprasza do środka. Podobnie jak jego mieszkańcy: kucharz Owen Sharma (Rahul Kohli), który czasem też bywa kierowcą, wyglądająca na nadzwyczajną osobę pokojówka Hannah Grose (T'Nia Miller) czy też Jamie (Amelia Eve), ogrodniczka, która mówi, że od ludzi woli rośliny, ale to nie jest cała prawda o niej.
Świetne dzieciaki z Nawiedzonego dworu w Bly
Bardzo amerykańska dziewczyna, jaką jest Dani, podchodzi do wszystkiego z zainteresowaniem, ciekawością i empatią, ale szybko zaczynają się dziać rzeczy, które ją przerastają. Zwłaszcza że sama dźwiga ciężar, o którym nikomu nie mówi. Niejeden ciężar dźwigają też dzieciaki zmarłych Wingrave'ów, Flora (Amelie Bea Smith) i Miles (Benjamin Evan Ainsworth), oraz ich wujek Henry (Henry Thomas).
Zanim "Nawiedzony dwór w Bly" zaczyna zaplątywać się w kolejnych historiach o miłości i o duchach, to właśnie dzieci stanowią największą atrakcję. Mike Flanagan, podobnie jak poprzednio, znalazł fenomenalnych małych aktorów. Przez większość czasu trudno powiedzieć, czy Flora i Miles zachowują się dziwnie i zaskakują Dani nieprzyjemnymi zachowaniami, bo są tak biedne i smutne, czy może jest w nich jakieś tajemnicze zło. Czasem można odnieść wrażenie, że jedno i drugie.
Nie brak też dodatkowych smaczków, jak scena, kiedy Flora i Miles zapraszają dorosłych mieszkańców Bly na przedstawienie czy moment, w którym ich ciała zostają przejęte przez duchy i dziecięcy aktorzy muszą grać praktycznie inne postacie. To właśnie Amelie Bea Smith i Benjamin Evan Ainsworth są największym skarbem "Nawiedzonego dworu w Bly" na przestrzeni pierwszych odcinków.
Nawiedzony dwór w Bly to gąszcz różnych wątków
Późniejszego gąszczu wątków nie sposób opisać, bo nie dość że jest ich dużo — prawdopodobnie po prostu za dużo — to jeszcze są one bardzo, ale to bardzo nierówne. Historia miłosna z niedalekiej przeszłości, której bohaterami są bufonowaty pracownik Henry'ego Peter Quint (Oliver Jackson-Cohen) i Rebecca Jessel (Tahirah Sharif), poprzedniczka Dani, częściej mnie irytowała, niż zachwycała, w miarę jak miałam coraz większe problemy ze zrozumieniem, co ona widzi w tym nie tyle magnetycznym niegrzecznym chłopcu, co po prostu zwykłym palancie.
Świetni za to okazują się Owen i Hannah, bohaterowie 5. odcinka, najlepszego w całej serii. A kiedy staje się jasne, że swoją historię miłosną dostanie także Dani, serial wchodzi na nowy poziom emocjonalny. Tak jak trudno zaangażować się w dramaty Rebeki i Petera, aka Bonnie i Clyde'a, czy też w, moim zdaniem średnio potrzebny, trójkąt miłosny z wujkiem Henrym, wątki dziejące się współcześnie wypadają pod tym względem dużo lepiej. Guwernantce i jej miłości aż chce się kibicować, a trzy ostatnie odcinki to już prawdziwa bomba emocjonalna.
Czy warto obejrzeć serial Nawiedzony dwór w Bly?
Jako całość "Nawiedzony dwór w Bly" to bardzo ambitna rzecz, serial, w którym jest co podziwiać, zarówno jeśli chodzi o treść, jak i formę. Choćby właśnie odcinek piąty, "The Altar of the Dead", w którym Hannah błądzi po własnych wspomnieniach i wciąż powraca do tej samej konwersacji z Owenem. Może nie jest to aż taki majstersztyk pod względem formy, jak "Two Storms" z "Nawiedzonego domu na wzgórzu", ale historia jednej z najbardziej niezwykłych mieszkanek Bly coraz bardziej wciąga, w miarę jak fragmenty składają się w całość, a do tego jeszcze dostarcza tony wzruszeń, kiedy orientujemy się, co musi spotkać tę bohaterkę.
Inne świetne odcinki to "ósemka", "The Romance of Certain Old Clothes", z wybijającą się rolą Kate Siegel, i poruszający finał, który kończy opowieść o Dani i jej wielkiej miłości, ujawnia, kim jest narratorka (Carla Gugino), oraz wszystko zgrabnie dopina i zamyka. Koniec końców pozostaje się z wrażeniem, że za nami kolejna udana rzecz od Mike'a Flanagana, speca od mieszania horroru z najzwyklejszymi ludzkimi emocjami. "Nawiedzony dwór w Bly" błyszczy, kiedy jest pełną empatii opowieścią o traumach, o bólu, stracie, żałobie, poczuciu, że nic już dla nas nie zostało na tym świecie. A także wtedy, kiedy nadchodzi jakiegoś rodzaju katharsis.
Ale ma też swoje minusy. Całość jest zdecydowanie za długa, wątków jest za dużo, a niektórym z nich poświęca się za wiele czasu. Serial zawiedzie fanów klasycznego horroru (bardzo rzadko jest rzeczywiście straszny), poszukiwaczy ukrytych duchów i tych, którzy liczyli, że "gotycki romans" będzie miał mroczny klimat. Nie ma, co nie znaczy, że "Nawiedzony dwór w Bly" nie jest serialem na swój sposób klimatycznym. Na poziomie emocjonalnym też nie wszystko zawsze działa, choć trzeba przyznać, że finał spełnia swoją rolę. Z pewnością jednak nie ma mowy o takim stopniu zaangażowania w losy bohaterów co poprzednio, w przypadku rodziny Crainów.
Wciąż jednak jest to historia, która potrafi wciągać i zachwycać wspaniałą realizacją, literackim językiem, tym, jak budowana jest specyficzna atmosfera. Owszem, zdarzają się przestoje i słabsze momenty, ale też wszystko ma tutaj swoje miejsce i swój cel, całość jest przemyślana i "płynie", tak jak narracja Carli Gugino. To historia o ludzkich tragediach, złamanych sercach, duchach, które nosimy w sobie, smutku, którego nie da się tak po prostu przegonić, i sprawach, o których nie potrafimy zapomnieć. Historia piękna, liryczna i taka, która zostaje z widzem na dłużej.