"The Walking Dead: Nowy świat", czyli młodość w świecie zombie – recenzja premiery nowego spin-offu
Mateusz Piesowicz
4 października 2020, 15:42
"The Walking Dead: Nowy świat" (Fot. AMC)
Nastolatki kontra zombie! Brzmi dobrze? Choć chciałbym inaczej, o nowym spin-offie "The Walking Dead" mogę pozytywnie napisać tylko: myślałem, że będzie gorzej. Drobne spoilery.
Nastolatki kontra zombie! Brzmi dobrze? Choć chciałbym inaczej, o nowym spin-offie "The Walking Dead" mogę pozytywnie napisać tylko: myślałem, że będzie gorzej. Drobne spoilery.
Nie da się producentom stojącym za trupim uniwersum AMC odmówić, że nie próbują jakoś go rozruszać. Przede wszystkim główny serial przeszedł lifting i zapowiedziano jego (w miarę) bliski koniec. Oczywiście tylko umowny, bo zastąpi go kolejny spin-off i jeszcze jeden, które dołączą do tych już trwających, a do tego będą też filmy. Robi się to coraz bardziej skomplikowane, więc uprośćmy sprawy, skupiając się na najnowszej odsłonie serialowego świata po zagładzie.
The Walking Dead: Nowy świat, czyli nastolatki kontra żywe trupy
"The Walking Dead: Nowy świat" (jak nazwano tę produkcję na Amazonie, który pokazuje ją w Polsce) to jak już pewnie wiecie, próba poszerzenia uniwersum o nastoletni punkt widzenia. A mówiąc inaczej, o perspektywę bohaterów, którzy wychowali się już w świecie po apokalipsie, nie pamiętając tego wcześniejszego. W teorii fajna sprawa, dająca nowe pole do popisu scenarzystom. W praktyce wyszedł serial skierowany do nie wiadomo kogo.
Ale od początku. Akcja rozgrywa się dokładnie 10 lat po wybuchu apokalipsy, która dała początek i "The Walking Dead", i "Fear the Walking Dead". Od razu dostajemy więc duży plus: nie musimy po raz wtóry przerabiać ludzi przyzwyczajających się do nowego życia, walczących o przetrwanie, itp. Tutaj wszyscy są świadomi okoliczności i zdążyli już dawno się do nich przystosować, tworząc imponujące (szczególnie jak je zestawić z wcześniejszymi serialami), choć wciąż szczelnie zamknięte kolonie w złowrogim świecie.
Jedną z nich jest Kolonia Akademicka w Nebrasce, gdzie nie tylko żyje dziesięć tysięcy ludzi, ale mają oni nawet swoje liceum, okolicznościowe święta, szkołę walki… rzeczywiście "nowy świat". W nim natomiast poznajemy dwie siostry – Iris (Aliyah Royale) i Hope (Alexa Mansour) Bennett, które na pozór nie mogłyby się od siebie bardziej różnić.
Pierwsza jest przewodniczącą samorządu uczniowskiego i osobą bardzo świadomą roli, jaką jej pokolenie i ona osobiście odegra w procesie naprawiania świata – może nawet za bardzo, bo jak na swój wiek czasem bierze na siebie za dużo. Druga to z kolei typowa buntowniczka, której nieposłuszeństwo miesza się z apokaliptycznym poczuciem bezsensu życia w obliczu zagłady (a teraz zwróćcie uwagę na jej imię i doceńcie szaloną kreatywność twórców).
Czy siostry coś łączy? Oprócz poczucia winy i niezaleczonych traum, o których serial będzie nam stale przypominał bez grama subtelności i jednego nowego rozwiązania, również niepokój o ojca. Ten jest naukowcem, po którego wiedzę zgłosiła się Republika Obywatelska – tajemnicza i bardzo dobrze wyposażona kolonia, której nikt do końca nie ufa.
Ale że budowa więzi między resztką żywych w świecie opanowanym przez martwych to ważna rzecz, Leo Bennett (Joe Holt) postawił dobro ludzkości nad rodziną i wyruszył w nieznane, zostawiając córki pod opieką nudnych jak flaki z olejem Felixa (Nico Tortorella) i Huck (Annet Mahendru). Czy trzeba dodawać, że dziewczyny zamiast siedzieć grzecznie na miejscu, postanowią działać?
Niby Nowy świat, a jednak wciąż taki sam
Na tym, co pchnęło bohaterki na niebezpieczną ścieżkę, skupia się cały premierowy odcinek, więc szczegóły sobie daruję. Mogę jednak zdradzić, że proces decyzyjny nie ma większego sensu, motywacje postaci są wyłożone na tacy, a tempo zmiany zdania jest kosmiczne i napędzane byle pretekstem. Pchnięciu akcji na właściwe tory to służy, budowie więzi z siostrami ani trochę, ale przynajmniej szybko się dowiadujemy, że "Nowy świat" od reszty trupiego uniwersum będzie się odróżniać tylko średnią wieku grupy bohaterów.
Piszę o grupie, bo żeby nie było zbyt monotonnie, do Iris i Hope z mocno naciąganych powodów dołącza dwóch kolegów. Duży i milczący Silas (Hal Cumpston) oraz nerdowaty właściciel paskudnego sztruksowego garnituru Elton (Nicolas Cantu). Z nim związany jest pewien twist, ale że pomysł to z gatunku najbardziej oklepanych i tandetnych, na jakie stać twórców "The Walking Dead", zbędę go milczeniem.
Taką to wesołą gromadkę przyjdzie nam oglądać w najbliższym czasie w serialu, który przypuszczalnie będzie miksem przygody dla nastolatków z ciągłą ucieczką przed krwiożerczymi potworami (trupy nazywa się "pustymi", co jest chyba największą serialową innowacją). Czyli produkcją w sumie dla nikogo, bo nie dość, że obydwa elementy pasują do siebie jak pięść do nosa, to jeszcze można je zobaczyć w lepszym wykonaniu gdzie indziej. Czy w takim razie "Nowy świat" jest opowieścią, która była z góry skazana na porażkę?
Sam koncept serialu o problemach dorastania w nieprzyjaznym świecie wyglądał całkiem sensownie. Połączenie motywów dojrzewania, przyjaźni, zaufania, itp. z brutalną walką o przetrwanie mógłby dać dość świeży efekt, ale tylko pod jednym warunkiem – musiałby istnieć oryginalny wyjściowy pomysł. A już patrząc na nazwiska twórców, czyli siedzących od lat w uniwersum "The Walking Dead" Scotta M. Gimple'a i Matthew Negrete'a, wydawało się wątpliwe, by byli oni w stanie rzucić na nie świeże spojrzenie.
Czy Nowy świat poszerza serialowe uniwersum?
Trudno się zatem szczególnie dziwić, że niczego takiego w "Nowym świecie" nie ma, a serial bardziej niż na osobną historię, wygląda raczej na uzupełnienie brakujących informacji. Bo co jest najciekawsze w premierowym odcinku? Wcale nie główne bohaterki, ich misja czy wewnętrzne przeżycia. Najciekawsza jest Republika Obywatelska – tajemnicza organizacja, która przewijała się już w serialowym kanonie, ale o której wciąż mało wiadomo, tutaj reprezentowana przez niejaką Elizabeth Kublek (Julia Ormond).
Wypada sobie zatem postawić pytanie: czy "Nowy świat" ma w ogóle na celu opowiedzieć nam jakąkolwiek zajmującą historię, czy jest tylko kolejnym klockiem w wielkiej serialowej konstrukcji? Zapowiedź, że całość zakończy się po dwóch 10-odcinkowych sezonach, przyjąłem początkowo pozytywnie, jako oznakę konkretnego planu. Dziś ten plan wygląda mi bardziej jak przerzucanie na nowy format kilku punktów programu, które nie zmieściły się w dwóch pierwszych serialach, niż cokolwiek innego.
A to sprawia, że szumnie zapowiadany spin-off zamiast zaprosić do uniwersum nowych widzów, nada się właściwie tylko dla starych. W dodatku tych najbardziej zdeterminowanych, którym nie przeszkadzają bezbarwne postaci, wtórne rozwiązania fabularne i ciągłe kiszenie się we własnym szaroburym sosie. "The Walking Dead: Nowy świat" nie robi niestety nic, by wyjść poza tę dobrze znaną z uniwersum minimalistyczną poprawność – da się tak przetrwać, ale właściwie po co?