Pytanie na weekend: Jaka jest wasza ulubiona postać z serialu "Fargo"?
Redakcja
3 października 2020, 15:15
"Fargo" (Fot. FX)
Cztery sezony i w każdym galeria prawdziwych oryginałów. Dziś wspominamy postacie z "Fargo", zarówno te dobre i złe, jak i te, które były tak skomplikowane, że nie rozgryźliśmy ich do dziś.
Cztery sezony i w każdym galeria prawdziwych oryginałów. Dziś wspominamy postacie z "Fargo", zarówno te dobre i złe, jak i te, które były tak skomplikowane, że nie rozgryźliśmy ich do dziś.
Z 4. sezonem wróciło w tym tygodniu "Fargo" i choć opinie na temat nowej odsłony są mieszane, dobrze widzieć ten świat z powrotem. Zwłaszcza w czasach, kiedy serialowy światek wciąż nie do końca wrócił do normy. W dzisiejszym pytaniu na weekend patrzymy wstecz i wyliczamy ulubione postacie z poprzednich sezonów.
Kamila Czaja: Molly Solverson
Mam z "Fargo" dziwną relację. Po dwóch sezonach był to jeden z najwyżej ocenianych przeze mnie seriali. Zwłaszcza 2. sezon zrobił ma mnie wielkie wrażenie. A równocześnie jakoś zupełnie nie kusiła mnie 3. seria, przez co do dzisiaj jej nie obejrzałam i właściwie sama do końca nie wiem dlaczego. Co więcej, podczas gdy Marta i Mateusz żyją faktem, że w Stanach ruszył 4. sezon, ja zorientowałam się, że nawet to, co z "Fargo" widziałam, zaskakująco wyparowało mi z pamięci, w której zostały raczej nastrój i styl niż konkretne postacie, wątki czy sceny.
Postawiona przed pytaniem o ulubioną postać z antologii Noaha Hawleya odpowiadam więc zgodnie raczej z pierwszych odruchem niż na podstawie szczegółowych argumentów. Po prostu po sześciu latach od premiery wciąż odczuwam sympatię wobec Molly. Nie bez znaczenia jest fakt, że to pierwsza znana mi rola fantastycznej Allison Tolman. Jednak przede wszystkim chodzi chyba o fakt, że w paskudnym świecie "Fargo", czyli w realiach niewyobrażalnej, często bezmyślnej brutalności, Molly dowodzi, że jakieś dobro może istnieć nawet tam. A przy tym nie została pokazana jako ostatnia naiwna. Po prostu robi swoje – niestrudzenie, empatycznie i inteligentnie.
Mateusz Piesowicz: Peggy Blumquist
Postaci, które uwielbiam oglądać, jest w każdym sezonie "Fargo" na pęczki i już jestem przekonany, że najnowsza odsłona serialu nie będzie stanowiła pod tym względem wyjątku. Problem w tym, że bohaterów, o których mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że ich tak zwyczajnie lubię, można już policzyć na palcach jednej ręki. Molly i Lou Solversonowie, Gloria Burgle, ewentualnie Gus Grimly i Ed Blumquist. Na tym wyliczanka się chyba kończy.
Ale że nie tylko o wzbudzanie sympatii tu chodzi, to stawiam na Peggy (Kirsten Dunst), będącą jednym z głównych powodów mojego uwielbienia dla 2. sezonu. Prosta fryzjerka z Minnesoty, która tylko "chciała być kimś", przez co sprowadziła tragedię nie tylko na siebie, długo była trudna do rozgryzienia. Zresztą stuprocentowej pewności, czy była totalną egoistką, czy tylko koszmarnie niezrozumiałą marzycielką, którą wszystko przerosło, nie mam nawet dziś. Wiem za to, że fascynowała mnie jej historia jak mało co, no i że absolutnie nikt w historii telewizji nie zareagował na latający spodek lepiej od niej.
Marta Wawrzyn: Lorne Malvo
Ja zawsze miałam słabość do dwóch typów bohaterów "Fargo": osób ze wszech miar dobrych i przyzwoitych, jak Solversonowie czy Gus Grimly, i barwnych łotrów z drugiej strony. Choć doceniam kreacje Martina Freemana, Kirsten Dunst czy Ewana McGregora, drobni kombinatorzy wplątani w sprawy, które ich przerosły, wzbudzali u mnie więcej niechęci niż współczucia. Co oczywiście jest kolejnym dowodem na to, jak genialnie skonstruowano serialowe postacie i jak świetnie pokazano zarówno dychotomię dobra i zła, jak i wszystko pośrodku.
Patrząc na "Fargo" z perspektywy czterech sezonów, uważam, że żaden nie przebił i raczej już nie przebije sezonu pierwszego, zarówno jeśli chodzi o samą fabułę, jak i charyzmę głównych postaci. Tak, uwielbiałam śledzić poczynania Peggy w 2. sezonie i pamiętam, że mnie zaskakiwała, ale z samej treści został mi w głowie chyba tylko właśnie latający spodek. Za to 1. sezon pamiętam do dziś doskonale, w tym także to, jak piorunujące wrażenie robił na mnie Billy Bob Thornton jako Lorne Malvo, przyjezdny z samego piekła, który pojawił się w spokojnej mieścinie w Minnesocie.
To był czarny charakter w najczystszej, najbardziej diabelskiej postaci. Facet niesamowicie charyzmatyczny, kierujący się własną moralnością, karmiący się chaosem i znajdujący autentyczną przyjemność w wykorzystywaniu ludzkiej małostkowości i popychaniu ku krawędzi poczciwych w gruncie rzeczy krętaczy, takich jak Lester, bohater Freemana. Postać wybitna, odrażająca i cudowna; taka, na myśl o której wciąż mnie przechodzą ciarki i którą właśnie za to uwielbiam.