"Tehran", czyli agentka Mossadu w stolicy Iranu – recenzja szpiegowskiego serialu z Izraela
Mateusz Piesowicz
27 września 2020, 17:01
"Tehran" (Fot. Kan 11)
Konflikt irańsko-izraelski, nietypowa agentka i misja, od której wiele zależy. Poznajcie "Tehran" – trzymający w napięciu serial, za który odpowiada m.in. scenarzysta "Faudy". Drobne spoilery.
Konflikt irańsko-izraelski, nietypowa agentka i misja, od której wiele zależy. Poznajcie "Tehran" – trzymający w napięciu serial, za który odpowiada m.in. scenarzysta "Faudy". Drobne spoilery.
Samolot pasażerski lecący z Ammanu do Nowego Delhi odbywa przymusowe międzylądowanie w Teheranie. Znajdująca się na pokładzie dwójka młodych obywatel Izraela jest przerażona tym faktem, w końcu Iran to wrogi kraj i sama ich obecność stanowi wielkie ryzyko. Atmosfera szybko robi się tak gęsta, że można ją kroić nożem, a jednocześnie… przegapić to, co dzieje się na drugim planie, gdzie na terytorium wroga przenika agentka Mossadu.
Tehran – szpiegowski serial od scenarzysty Faudy
Taką właśnie pełną napięcia sekwencją zaczyna się "Tehran", współtworzona przez Moshego Zondera ("Fauda") produkcja izraelskiej stacji Kan 11, której międzynarodową dystrybucją zajmuje się serwis Apple TV+, gdzie są już dostępne pierwsze trzy odcinki. Mocny start, pozwalający szybko wczuć się w serialowy klimat, to jednak dopiero początek atrakcji.
W dalszej części twórcy przygotowali wszystko to, co powinno skutecznie przykuć do ekranu nie tylko miłośników gatunku. Jest więc tajna misja, w której nic nie idzie, jak powinno. Jest działająca na własną rękę agentka i tropiące ją służby obydwu państw. Jest wreszcie trochę osobistego dramatu oraz zarysowane tło społeczno-polityczne. Czy to wszystko, co wystarcza w zupełności, by "Tehran" się świetnie oglądało, sprawia, że serial można nazwać czymś więcej, niż solidnym szpiegowskim thrillerem?
Oczywiście trzy odcinki (z ośmiu) to za mało, by stawiać zdecydowane tezy, ale już po nich widać, że "Tehran" może mieć problemy w pewnych punktach programu. Przede wszystkim tych dotyczących prywatnej historii głównej bohaterki – hakerki Tamar Rabinyan (Niv Sultan) wysłanej do Teheranu z planem mającym na celu zatrzymanie irańskiego programu nuklearnego. Byłoby to dość standardowe, gdyby nie fakt, że kobieta, choć działa dla izraelskiego wywiadu, urodziła się w stolicy Iranu, a niepowodzenie misji skłania ją do poszukiwań własnych korzeni i zaangażowania się w potencjalnie niebezpieczny romans.
Tehran, czyli tajna misja i osobiste dylematy
Skomplikowany życiorys bohaterki, mimo że wyróżnia ją na tle standardowych postaci, od razu wygląda jednak problematycznie. Oznacza bowiem, że twórcy poza skupianiem się na szpiegowskiej aferze, muszą jeszcze poświęcić trochę czasu na przedstawienie historii Tamar. Tam, gdzie zwykle wystarcza dość powierzchowna charakterystyka, tutaj trzeba zatem czegoś więcej – w przeciwnym razie trudno będzie w stu procentach kupić i bohaterkę, i jej misję.
Niestety przynajmniej na razie serial ma z tym kłopot, częstując nas zdawkowymi informacjami i każąc sobie dopowiadać towarzyszące naszej agentce emocje. A te muszą być spore, bo nie dość, że pobyt w Teheranie szybko staje się dla niej śmiertelnie niebezpieczny, to jeszcze w grę wchodzą sprawy rodzinne oraz irańskie niepokoje społeczne w tle. Dużo do udźwignięcia, więc tym bardziej wypadałoby, żebyśmy otrzymali możliwość zaangażowania się w to na równi z Tamar. Póki co nie ma jednak o tym mowy, zwłaszcza że twórcy są zajęci innymi sprawami.
Tamar i jej misja to tutaj tylko jedna strona medalu. Fabuła "Tehranu" często odstępuje od głównej bohaterki, przyglądając się ścigającym ją Irańczykom, na czele z Farazem Kamalim (Shaun Toub), stanowiącym swego rodzaju odbicie izraelskiej agentki. I w jego przypadku poczucie misji ściera się bowiem z osobistymi problemami, czyniąc z niego wyjątkowo niebezpiecznego przeciwnika. Dodajmy do tej zabawy w kotka i myszkę kolejnego tajniaka z Mossadu w osobie niejakiego Tabriziego (Navid Negahban), a zrobi się naprawdę emocjonująco, co z kolei pozwala zapomnieć o innych niedoskonałościach.
Tehran, czyli Bliski Wschód w zrozumiałej wersji
Tym bardziej, że nawet zauważając problem ze zrozumieniem motywacji bohaterki, mimo wszystko nie da się "Tehranowi" odmówić całkiem udanego połączenia indywidualnej historii z fabułą o dużym rozmachu. Szczególnie w ujęciu dla międzynarodowego widza, bo trzeba podkreślić, że to głównie do niego adresowany jest serial.
Oznacza to tyle, że klisz w przedstawianiu irańsko-izraelskiego konfliktu nie tyle nie udało się uniknąć, co wręcz oparto na nich scenariusz. Nie spodziewajcie się tu zatem głębszej politycznej refleksji – "Tehran" pokazuje co najwyżej, że irańskie społeczeństwo było i jest podzielone, a zapadające wysoko nad głowami zwykłych ludzi decyzje nie odpowiadają wszystkim. Banał, ale wystarczający, by uznać, że serial nie jest całkowicie jednostronny.
Warto odnotować też warstwę techniczną, która stereotypów unika już znacznie skuteczniej. Choćby za sprawą tego, że "Tehran" został nakręcony w trzech językach (hebrajskim, perskim i angielskim), a wizerunek tytułowej metropolii odbiega od standardowego wyobrażenia bliskowschodniego miasta. I niekoniecznie wiązałbym to z faktem, że Teheran "grają" tutaj Ateny.
Czy warto obejrzeć serial Tehran?
Czy to wszystko sprawia, że izraelski serial należy koniecznie wpisać na listę rzeczy, których nie można przegapić? Jeśli lubicie szpiegowskie opowieści, a choćby "Faudę" oglądaliście z wypiekami na twarzy, zdecydowanie możecie już szykować się na seans. Zwłaszcza gdy klimat, sprawnie opowiedzianą i łatwą w śledzeniu historię oraz utrzymujące się stale na wysokim poziomie napięcie cenicie bardziej od całej reszty.
Jeśli nie, zawsze możecie potraktować ten serial po prostu jako satysfakcjonującą rozrywkę w nieco innym stylu niż zwykle lub dobry pierwszy krok w odkrywaniu izraelskiej telewizji. Twórcy z tej części świata pokazywali już bowiem, że mają naprawdę dużo do zaoferowania – "Tehran" nie jest ich największym osiągnięciem, ale na dobry początek powinien nadać się idealnie.