"Ratched" to fabularny obłęd we wspaniałej oprawie — recenzja prequela "Lotu nad kukułczym gniazdem"
Marta Wawrzyn
17 września 2020, 20:37
"Ratched" (Fot. Netflix)
Nie żaden prequel kultowego filmu, a sen pijanego scenarzysty i równie nietrzeźwego reżysera. Oto "Ratched", wypakowany gwiazdami, stylowy w każdym calu serial Ryana Murphy'ego.
Nie żaden prequel kultowego filmu, a sen pijanego scenarzysty i równie nietrzeźwego reżysera. Oto "Ratched", wypakowany gwiazdami, stylowy w każdym calu serial Ryana Murphy'ego.
To już pewne i po raz trzeci potwierdzone: Ryan Murphy na Netfliksie nie jest tym samym Ryanem Murphym, który tworzył takie hity, jak "Glee", "American Horror Story", "American Crime Story" czy "Pose". Niby w przypadku "The Politician", "Hollywood" i teraz "Ratched" elementy składowe są podobne, ale za nic nie chcą razem tworzyć sensownej całości. Co jest pewnym problemem, kiedy porywamy się na kultowy, wielki, obsypany Oscarami film i ogłaszamy, że zagłębimy się w psychikę głównej antagonistki, pokazując, jak z człowieka przemieniła się w potwora.
Ratched — prequel Lotu nad kukułczym gniazdem
W składającym się z ośmiu odcinków 1. sezonie "Ratched" (widziałam całość przedpremierowo) poznajemy młodszą wersję okrutnej pielęgniarki z "Lotu nad kukułczym gniazdem", w którą wciela się Sarah Paulson, jedna z ulubionych aktorek Murphy'ego. Jest rok 1947. Mildred Ratched przyjeżdża do Północnej Kalifornii i robi wszystko, żeby dostać pracę w szpitalu psychiatrycznym, gdzie zaczynają się kontrowersyjne eksperymenty na ludziach. Kłamie, manipuluje, szantażuje, przebiera się we wspaniałe kostiumy częściej niż Carrie z "Seksu w wielkim mieście" i stara się pozyskać sympatię szefa placówki, doktora Hanovera (Jon Jon Briones).
A kiedy już jej się udaje, dostajemy szansę, by poznać różne twarze kobiety, która w filmie, w legendarnej oscarowej kreacji Louise Fletcher, przerażała nas swoim chłodem i bezwzględnością. Na tym właśnie polegał koszmarny urok pielęgniarki z filmu Miloša Formana: nie wiedzieliśmy, kim jest, nie znaliśmy jej sekretnych myśli, sytuacji rodzinnej, pochodzenia ani nawet imienia (imię Mildred po raz pierwszy pojawia się w serialu). Ratched była personifikacją okrutnego, nieludzkiego systemu, z którym nie masz szans wygrać, choćbyś próbował na wszystkie sposoby. Była trybikiem w machinie wykonującym swoje zadania bez względu na wszystko. To było w niej najstraszniejsze. I dlatego ta postać do dziś mrozi krew w żyłach.
Ratched to fabularny bałagan, który wygląda super
Ryan Murphy, Ian Brennan i Evan Romansky (ten ostatni jest pomysłodawcą i głównym scenarzystą serialu) postanowili ją odrzeć z aury tajemnicy i opowiedzieć jej historię, poczynając od dzieciństwa. Kontrowersyjny był już pomysł, a wykonanie niestety jest jeszcze gorsze. Przede wszystkim oglądając "Ratched", nie uświadczycie za grosz klimatu "Lotu nad kukułczym gniazdem". To raczej kolejny sezon "American Horror Story", i to jeden ze słabszych. Klimaty gore, okrutne morderstwa i koszmarne zabiegi w stylu lobotomii przez oko czy wrzącej kąpieli przeplatają się z przestylizowanymi, campowymi odlotami i scenami jak z czarnej komedii.
Do jednego worka wrzucono tutaj naprawdę wszystko, nie zdziwcie się więc, jeśli w jednym momencie będziecie oglądać poważną rozmowę o chorobach psychicznych, a w drugim potańcówkę w psychiatryku, w której pacjenci uczestniczą na równi z personelem. W trzecim zaś fabuła skręci w kierunku absurdalnej parodii "Bonnie i Clyde'a", tyle że zrobionej (chyba) nie dla żartu. A w międzyczasie zobaczycie jeszcze kryminał noir (wątek detektywa w kapeluszu, w którego wciela się Corey Stoll), totalny horror w różnych odmianach, cyrk medialny z gubernatorem (Vincent D'Onofrio) w roli głównej i kompletnie porąbany wątek bogatej dziedziczki Lenore Osgood (Sharon Stone, która bawi się w "Ratched" świetnie i to jest jakiś plus).
Nie sposób ogarnąć ten bałagan czy znaleźć w nim sens. To totalna zabawa popkulturą, która czasem sprawia frajdę, czasem jest frustrująca, a czasem rodzi pytania w stylu: co bierze Ryan Murphy i czy mógłby się podzielić? Owszem, serial wygląda wspaniale, jest stylowy, pięknie nakręcony i zawiera rewię mody, która cieszy oko. Tak, jeśli wyłączymy myślenie i pozbędziemy się wszelkich oczekiwań, możemy się nieźle bawić. Ale nic, dosłownie nic, nie usprawiedliwia sprzedawania go jako prequela "Lotu nad kukułczym gniazdem". Te dwa tytuły bardzo różnią się stylistycznie ("Ratched" inspiruje się raczej Hitchcockiem niż Formanem), a przede wszystkim nie da się ich postawić obok siebie, bo to nie jest ten sam kaliber.
Ratched, czyli parada fenomenalnych aktorek
I to mimo że Sarah Paulson stara się wycisnąć maksimum ze swojej postaci, która rzeczywiście jest złożona i skomplikowana, powiedziałabym, że wręcz aż za bardzo i nie zawsze w logiczny, dający się usprawiedliwić sposób. Są tu wątki LGBTQ+, jest cudowna teatralność, są podkręcone emocje i wyraźna nutka feminizmu. To świat, którym rządzą kobiety, i serial, gdzie na pierwszym planie są świetne aktorki.
Siostra Ratched w wykonaniu Paulson nie jest ani klasyczną antagonistką, ani bohaterką pozytywną, ani też antybohaterką. Nosi cechy ich wszystkich i w różnych sytuacjach różne jej strony biorą górę. Potrafi być równie zimna, okrutna i złośliwa co jej filmowa odpowiedniczka, ale ma też ludzką twarz, którą pokazuje m.in. w scenach z sekretarz prasową gubernatora, Gwendolyn Briggs (Cynthia Nixon w bardzo pasującej do niej roli) i z mordercą księży Edmundem Tollesonem (Finn Wittrock). To zdecydowanie nie jest bohaterka nieciekawa, ale trudno traktować ją serio, kiedy dosłownie cały świat, w którym egzystuje, wydaje się być parodią, a ona sama zmienia się z odcinka na odcinek niczym chorągiewka na wietrze.
Gdyby na moment zapomnieć, jak kuriozalnym, pustym w środku i przesadzonym tworem jest "Ratched", można by znaleźć wiele elementów, które da się pochwalić. Oprócz wspaniałej scenografii, kostiumów nie z tej ziemi i przepięknych miejscówek zdecydowanie są to aktorki. Sarah Paulson gra, jakby walczyła o kolejną Emmy, i kto wie, może ją dostanie. Na Cynthię Nixon fajnie popatrzeć, bo jej postać to głos rozsądku pośród kompletnego obłędu. Sharon Stone, której ekscentryczna bohaterka mieszka w willi w indyjskim stylu, nosi absurdalne kostiumy i ciągle paraduje z (ubraną tak, żeby pasowała do właścicielki) małpą na ramieniu, ma wszystko, by zostać nową Jessicą Lange u Murphy'ego. Judy Davis, Alice Englert czy świetna Sophie Okonedo w roli pacjentki ze schizofrenią jadą po konwencji, aż miło.
Ratched — czy warto obejrzeć serial Netfliksa?
Trudno jednak tę konwencję docenić, kiedy sami twórcy zdają się nie do końca wiedzieć, co tu jest na serio (Sarah Paulson gra swoją postać ze śmiertelną powagą), a co dla żartu (eee, wszystko inne?). "Ratched" to dwa różne, kompletnie do siebie nie pasujące seriale. To fabularny bałagan, który wygląda przecudnie i ma wartą miliony obsadę. To produkt specyficznych czasów serialowego dobrobytu, czasów, kiedy widzieliśmy już wszystko. Serial kompletnie niepotrzebny, nic nie wnoszący do dyskusji o LGBTQ+ (choć bardzo się stara) i taki, który prawdopodobnie zirytuje fanów "Lotu nad kukułczym gniazdem", bo go zmasakrował i ani myśli przepraszać.
Oglądajcie go na własną odpowiedzialność, a wcześniej pozbądźcie się jakichkolwiek oczekiwań. To nie jest historia, jakiej się spodziewacie. To nie jest siostra Ratched, jaką znacie. To nie jest sytuacja, kiedy świetne składowe łączą się w równie dobrą całość. I niestety nie jest to też Ryan Murphy w najwyższej formie.