Kultowe seriale: "Flight of the Conchords", czyli wrażliwi nowozelandzcy chłopcy z gitarą
Kamila Czaja
12 września 2020, 18:27
"Flight of the Conchords" (Fot. HBO)
Rozśpiewany duet pokazuje we "Flight of the Conchords", jak nie podrywać i jak popełniać błędy w karierze. A przy tym składa hołd Davidowi Bowiemu i zadaje dużo trudnych pytań syrenkom.
Rozśpiewany duet pokazuje we "Flight of the Conchords", jak nie podrywać i jak popełniać błędy w karierze. A przy tym składa hołd Davidowi Bowiemu i zadaje dużo trudnych pytań syrenkom.
"Flight of the Conchords" to 22-odcinkowy serial HBO z lat 2007-2009, oparty na serialu radiowym z 2005 roku. Gdy Jemaine Clement, Bret McKenzie i James Bobin tworzyli tę produkcję, była to rzecz zupełnie inna niż większość komedii obecnych wtedy w ramówkach.
Mówimy o czasach, kiedy emitowano już ambitniejsze pracownicze sitcomy jak "30 Rock" czy "Biuro", ale zdecydowanie nie było jeszcze tylu ciekawych gatunkowych miksów, a mające w dorobku wielkie serialowe dramaty HBO kojarzono komediowo raczej z "Seksem w wielkim mieście" niż z eksperymentami typu "The Comeback" (co znaczące, skasowany w 2005 po jednym sezonie i przywrócony dopiero w roku… 2014).
https://www.youtube.com/watch?v=_c3VESJOtGw
Po latach od pierwszego seansu odświeżyłam sobie 1. sezon "Flight of the Conchords" (i chętnie przypomnę sobie kiedyś 2. sezon), co uświadomiło mi, że nawet dziś, po ponad dekadzie, która przecież mocno serialowy świat odmieniła i poza stacjami ogólnodostępnymi trudniej dziś chyba o "zwykły" sitcom niż o surrealistyczną i często dość ponurą "komedię", historia nowozelandzkich muzyków w Nowym Jorku imponuje pomysłowością. Wtedy ten styl wyprzedzał epokę, a dziś dobrze się w nią wpisuje, łącząc konwencje i stawiając na niebanalne podejście do podjętych tematów.
Flight of the Conchords – serial inny niż wszystkie
McKenzie i Clement, czyli komediowy duet Flight of the Conchords, grają swoje przerysowane wersje, mianowicie dwuosobową ekipę, która próbuje zrobić karierę, proponując muzykę – w uproszczeniu – alternatywną. Szanse na sukces wydają się raczej niewielkie: ich menadżer, Murray (Rhys Darby), zaangażowany, ale podobnie jak oni życiowo raczej nieudolny, poza wiecznymi zebraniami w trzyosobowym gronie (z obowiązkowym sprawdzaniem listy obecności!) niewiele ma im do zaoferowania. A jedyna wierna fanka Breta i Jemaine'a, Mel (Kristen Schaal), to jak dla mnie raczej przerażająca niż zabawna stalkerka, której prześladowcze zapędy wspiera niewiarygodnie cierpliwy mąż, Doug (David Costabile, "Billions").
"Flight of the Conchords" mogłoby być zaledwie jedną z komedii o trudnym życiu outsiderów w wielkim mieście, gdyby nie wyróżniający się bohaterowie, bardzo specyficzny humor i jeszcze bardziej specyficzna muzyka. O ile sama fabuła wydaje się banalna, a nieraz prawie niezauważalna – Bret i Jemaine po prostu podejmują kolejne próby zaistnienia w muzycznym świecie, spędzają czas na absurdalnych rozmowach albo niefortunnie lokują uczucia w przewijających się przez serial kobietach – o tyle perspektywa pokazania życia aspirujących nowozelandzkich idoli jest daleka od nijakości.
Perypetie Breta i Jemaine'a to przeniesienie kojarzonych z wielką karierą wątków na ich dość żałosną sytuację, którą trudno w ogóle nazwać karierą. Zamiast tłumów fanów w wielkich salach – terenowe chałtury bez publiczności. Zamiast wielkich konfliktów wywołanych przez Yoko Ono – rozpady w znacznie mniejszej skali. Podobnie jeśli chodzi o inne "skandale", przezabawne wobec faktu, że nawet sam Bret nie jest fanem Flight of the Conchords i woli bardziej popularne kapele.
Flight of the Conchords – nowocześni i nieporadni
Drugi wiodący wątek to sprawy sercowe. I już sam fakt, że mamy dwóch przyjaciół dużo mówiących o uczuciach, to rzadkość. Nawet jeżeli czasem wolą udawać, że wcale nie płaczą. "Flight of the Conchords" często wychodzi od wątków znanych z przygód różnych podrywaczy, by zamiast utwierdzać stereotypy męskości, trochę je rozbroić, a przy tym przewrotnie pokazać, z czym zmagają się kobiety. Wystarczy przypomnieć odcinek "Girlfriends", w którym odwrócono zwyczajowe role i obnażono próby manipulacji przy zaciąganiu kogoś do łóżka – w tym wypadku zaciąganym jest Bret, a manipulatorką Lisa (grana przez Elizę Coupe!).
"Flight of the Conchords" to serial, w którym facet też może przyznać, że nie czuje się komfortowo z własnym ciałem, zwłaszcza na tle lepiej zbudowanego współlokatora. Jemaine i Bret zmagają się też z męską przyjaźnią, w której chcieliby mówić sobie miłe rzeczy, a nie jest to społecznie dobrze postrzegane. Równocześnie tym wrażliwcom daleko do ideałów, bo potrafią robić sobie wzajemnie świństwa, a w wyluzowanym stosunku do świata nieraz działają egoistycznie.
Jemaine i Bret bywają zresztą irytujący, ale bardzo łatwo im wybaczyć niefrasobliwość. Sporo humoru wynika właśnie z ich nieporadności, a poza tym w gruncie rzeczy chcą dobrze – trochę jak w kawałku "Hiphopopotamus vs. Rhymenoceros", w którym parodiują rap i śpiewają rozbrajająco: "Yeah, sometimes my lyrics are sexist / But you lovely bitches and hoes should know / I'm trying to correct this".
Flight of the Conchords – specyficzny humor
Przywołany fragment piosenki sporo mówi o humorze w serialu. Humorze czasem ryzykownym, ale naprawdę świetnym. Jednym z powracających żartów jest to, że wszyscy mylą Nowozelandczyków z Brytyjczykami, ale jednak trudno nie zauważyć, że absurdalny i odważny dowcip "Flight of the Conchords" łatwiej zestawić z sitcomami angielskimi (jak "The IT Crowd") niż amerykańskimi. Spójrzmy choćby na zwrot akcji w końcówce odcinka "Drive By", w którym rozstrzygnięcie konfliktu z ksenofobicznym sprzedawcą (granym przez Aziza Ansariego!) okazuje się dalekie od spodziewanego morału wzywającego do tolerancji.
Już ze wzmianek o Coupe ("Happy Endings") i Ansarim ("Parks and Recreation", "Master of None") można się domyślać, że w serialu pojawiali się aktorzy robiący potem komediowe kariery w serialach. Dodać należy choćby, zaczynające wtedy telewizyjną karierę, Sutton Foster ("Bunheads", "Younger") i June Diane Raphael ("Grace i Frankie"). Schaal (potem "The Last Man of Earth" i wiele znaczących występów w dubbingu) też nie miała wcześniej tak ważnej roli. W serialu HBO pojawiają się też, znani wówczas głównie z "Saturday Night Live", Will Forte i Kristen Wiig. A to nie koniec listy.
Główny ciężar spoczywa jednak na pierwszoplanowych aktorach, którzy fenomenalnie radzą sobie nawet z największymi absurdami – zresztą wiele z nich sami w scenariuszu zapisali. Szkoda, że większej kariery aktorskiej nie zrobił McKenzie, ale trudno mówić, że słabo poradził sobie po "Flight of the Conchords", skoro dostał Oscara za najlepszą piosenkę ("Man or Muppet" w "Muppetach"). Z kolei Clement znany jest dziś choćby z roli w "Legionie" i ze współpracy z Taiką Waititim, między innymi przy "Co robimy w ukryciu". Co ciekawe, Waititi napisał dwa odcinki "Flight of the Conchords", w tym wspomniane "Drive By".
Flight of the Conchords i muzyczne odjazdy
Przy całym uroku niepozbieranych bohaterów i komediowego absurdu serial nie znalazłaby się pewnie wśród kultowych, gdyby nie jego muzyczna warstwa. O ile organizowane przez Murraya koncerty zespołu są często fatalne, o tyle wstawki musicalowe dotyczące życia bohaterów wypadają fantastycznie. Komediowy duet, na długo przed "Crazy Ex-Girlfriend" czy, w mniejszym stopniu", "Unbreakable Kimmy Schimdt", nieraz sięga po jakiś popularny gatunek i proponuje jego odjechaną parodię.
Każdy pewnie ma swoje ulubione kawałki. Mój faworyt pojawia się już w pilotowym odcinku, bo przekształcenie komplementu dla potencjalnej partnerki z banalnego "najpiękniejsza na świecie" w "najpiękniejsza… w pokoju" rozbraja mnie za każdym razem. Chyba w ogóle najbardziej bawią mnie eksperymenty z piosenkami miłosnymi: "If You're Into It", "A Kiss Is Not A Contract", "You Don't Have to Be a Prostitute".
Ale uwielbiam też najbardziej "spektakularne" teledyski: "Robots", "Frodo (Don't Wear the Ring)" i "Mermaids", gdzie pada dużo ważnych pytań do syrenek. Po latach inaczej, znacznie smutniej ogląda się natomiast odcinek, w którym we śnie Breta życiowych rad udziela David Bowie (w tej roli przebrany za kilka wariantów Bowiego Clement). Piosenka "Bowie"/"Bowie's in Space" nigdy już nie zabrzmi beztrosko.
Nawiasem mówiąc, serialowa muzyka broni się i bez kontekstu. Na HBO obejrzeć można nagrany w 2018 roku londyński koncert, w streamingu dostępne są też albumy z piosenkami z obu sezonów: "Flight of the Conchords" (2008) i "I Told You I Was Freaky" (2009), przy czym kilku kawałków szukać trzeba na starszych wydawnictwach duetu: "Folk the World Tour" (2002) i "The Distant Future" (EP, 2007).
Jeśli ktoś tej produkcji, ekscentrycznej niczym jej bohaterowie, jeszcze nie zna, to naprawdę warto zerknąć, nawet ze świadomością, że ten typ humoru trafi przede wszystkim do fanów komedii, w których fabularnie dzieje się niewiele, za to absurd goni absurd, a parodia – parodię. Jeżeli ktoś chłopaków z "Flight of the Conchords" już zna, to zawsze warto zafundować sobie powtórkę, bo ponad dekada od premiery właściwie zupełnie serialowi nie zaszkodziła, a wrażliwości, surrealistycznego dowcipu i szalonych piosenek potrzebujemy teraz wyjątkowo.