"Julie and the Phantoms", czyli dziewczyna, która śpiewa z duchami — recenzja młodzieżowego musicalu Netfliksa
Marta Wawrzyn
10 września 2020, 13:01
"Julie and the Phantoms" (Fot. Netflix)
Jeśli potrzebujecie czegoś podnoszącego na duchu i nie przeszkadza wam, że to serial dla 12-latek, sprawdźcie "Julie and the Phantoms". To coś więcej niż serialowy "High School Musical".
Jeśli potrzebujecie czegoś podnoszącego na duchu i nie przeszkadza wam, że to serial dla 12-latek, sprawdźcie "Julie and the Phantoms". To coś więcej niż serialowy "High School Musical".
W lipcu zachwycaliśmy się mądrym i uroczym współczesnym "Klubem Opiekunek", we wrześniu z przyjemnością witamy na Netfliksie "Julie and the Phantoms". Młodzieżowy musical, wyprodukowany przez Kenny'ego Ortegę, reżysera "High School Musical", nie jest może aż tak świetny jak opowieść o Kristy i jej koleżankach, ale zdecydowanie ma w sobie "to coś", miksując występy muzyczne z wdzięcznymi absurdami życia pozagrobowego i ciepłą historią o przyjaźni, rodzinie, stracie.
Julie and the Phantoms, czyli dużo muzyki i ciepła
Mieszkająca w Los Angeles nastoletnia Julie (Madison Reyes, kolejny młody talent odkryty przez Netfliksa) nie może pozbierać się po śmierci mamy, z którą łączyła ją pasja do muzyki. Dziewczyna nie jest w stanie grać ani śpiewać, przynajmniej dopóki w jej garażu nie materializuje się trio pełnych energii młodych muzyków: Luke (Charlie Gillespie), Alex (Owen Patrick Joyner) i Reggie (Jeremy Shada). Chłopaki dosłownie spadają z nieba, to znaczy są duchami. Wszyscy trzej zgodnie zmarli w roku 1995, po zjedzeniu podejrzanych hot-dogów i przed ważnym występem.
Brzmi jak totalne głupoty? Oj tak, przynajmniej na początku. Ale po wprawiających w konfuzję perturbacjach z pilota "Julie and the Phantoms", oparte na sprawdzonym brazylijskim formacie "Julie e os Fantasmas", w kolejnych odcinkach łapie wiatr w żagle, przemieniając się w jedną z tych sympatycznych produkcji, które można oglądać całą rodziną. I które zdecydowanie potrafią poprawić humor w tych paskudnych czasach. Są tutaj pełne energii, świetnie nakręcone występy, jest trochę klasycznej high school dramy, sporo humoru, wrażliwości i wszelkiego typu ciepła.
Julie and the Phantoms ma świetne występy
Julie i trójka duchów szybko zaprzyjaźniają się i zaczynają razem występować (Julie widzi i słyszy chłopaków przez cały czas, reszta świata szczęśliwym trafem może ich zobaczyć i usłyszeć podczas występów), grając przyjemny, choć niespecjalnie dający się zapamiętać poprockowy miks, i zawsze dbając o fantastyczną oprawę wizualną. Każdy występ (autorem muzyki jest David Lawrence, znany ze współpracy z Disney Channel) to małe widowisko, w którym czuć fenomenalną energię i chemię w ekipie. Jest w tym trochę "Glee", trochę klimatów Disneya, nienarzucająca się nutka lat 90.
A co dzieje się pomiędzy? W przypadku Julie fabuła sprowadza się do perypetii szkolno-rodzinnych: przyjaźni z Flynn (Jadah Marie), wojenek z wredną dziewuchą Carrie (Savannah Lee May), pierwszego zadurzenia w chłopaku, okazjonalnych kłopotów w szkole, prób przetrawienia rodzinnej tragedii. Nie jest to nic skomplikowanego ani wyjątkowego, ale Madison Reyes wypada tak naturalnie w roli Julie, że szybko zaczynamy się angażować w jej codzienne radości i smutki.
Czy warto obejrzeć serial Julie and the Phantoms?
Świat duchów, w którym połowicznie egzystują chłopaki, okazuje się zadziwiająco rozbudowany, zwłaszcza kiedy w 4. odcinku (widziałam przedpremierowo cały 9-odcinkowy sezon) wjeżdża roztańczony, rozśpiewany Hollywood Ghost Club i jego diaboliczny przywódca Caleb Covington (świetny Cheyenne Jackson). To niezwykle kuszące miejsce funkcjonuje pod hasłem "Life Is Good on the Other Side of Hollywood" (przy okazji to też jedna z najbardziej wpadających w ucho piosenek z całego sezonu) i robi, co może, by przeciągnąć trio muzyków na swoją stronę.
O powody nawet nie pytajcie, bo ani nie są one aż tak ważne, ani szczególnie warte pamiętania. Liczy się to, że "Julie and the Phantoms", zarówno w swoich najbardziej absurdalnych, jak i tych sympatycznych i ciepłych momentach dostarcza widzowi czystej frajdy. A Cheyenne Jackson robi cuda ze swoją przerysowaną postacią.
Wady serialu? No cóż, to po prostu nie zawsze działa. "Julie and the Phantoms" potrzebuje paru odcinków, żeby się rozkręcić. Chemia w obsadzie nie pojawia się od razu. Większość postaci nie jest porządnie napisana, a zaledwie zarysowana. Dialogi bywają przyciężkawe, a cała "mitologia" świata duchów to zwykłe bzdurki. Jest w tym jednak tyle uroku, tyle energii i bezpretensjonalnej zabawy, że da się nad tym wszystkim przejść do porządku dziennego i po prostu cieszyć się fajnymi występami, szkolnymi perypetiami i autentyczną dziewczyną w czasach plastiku.