"The Boys" wrócili z krwistym przytupem – recenzja pierwszych odcinków 2. sezonu
Mateusz Piesowicz
5 września 2020, 19:44
"The Boys" (Fot. Amazon Prime Video)
Jak na sequel przystało, 2. sezon "The Boys" to więcej groteskowej przemocy, pokręconych pomysłów i psychopatycznych supków. Czy coś jeszcze? Drobne spoilery.
Jak na sequel przystało, 2. sezon "The Boys" to więcej groteskowej przemocy, pokręconych pomysłów i psychopatycznych supków. Czy coś jeszcze? Drobne spoilery.
Jak wspominam premierową odsłonę "The Boys"? Mimo niedoskonałości, na czele z nadmiernym efekciarstwem przykrywającym fabularne mielizny, dość pozytywnie. Serial Erica Kripkego nie okazał się wprawdzie aż tak odważny, na jaki pozował, ale rozbijając oklepane schematy, zdołał wpuścić do superbohaterskiego świata trochę świeżego powietrza, nieważne że towarzyszyła temu mniejsza czy większa emocjonalna pustka. Pozbawiony efektu świeżości 2. sezon miał trudniejsze zadanie, bo trzeba było zrobić krok naprzód. Czy to się udało?
The Boys – komiksowa satyra wraca w formie
Po pierwszych trzech odcinkach, które są już dostępne w serwisie Prime Video (kolejne będą dodawane co tydzień w piątki), bliżej mi do stwierdzenia, że poziom poprzednika został utrzymany. Choć są przesłanki wskazujące, że prawdziwe fajerwerki dopiero przed nami, póki co w oczy rzuca się głównie imponująca kreatywność twórców w wymyślaniu sposobów eksterminacji kolejnych postaci. Muszę przyznać, że tylu eksplodujących, miażdżonych, rozrywanych i odrywanych głów, co w zaledwie trzech godzinach tutaj, nie widziałem chyba nigdzie indziej.
Ale to tak na boku, w końcu 1. sezon przyzwyczaił nas do specyficznej serialowej estetyki, więc o żadnym zaskoczeniu w tym względzie nie może być mowy. Bardziej liczyłem na takie w warstwie fabularnej, szczególnie że skończyliśmy ostatnio w intrygującym momencie – z Billym Butcherem (Karl Urban) odkrywającym, że jego żona żyje i wychowuje syna Homelandera (Antony Starr), resztą Chłopaków w roli poszukiwanych przestępców oraz zagrożeniem superterrorystami superzłoczyńcami w tle.
Nowy rozdział otwieramy zaraz po tych wydarzeniach, spotykając naszych bohaterów w dosłownie rozumianym podziemiu, do którego musieli zejść pozbawieni lidera i niewiedzący, jaki powinien być ich następny krok. Tymczasem po drugiej stronie barykady trwa sprzątanie. Zarówno wśród Siódemki, w której jeszcze większą kontrolę zdobył przerażający wszystkich Homelander, jak i wyżej, gdzie lepiej poznajemy CEO korporacji Vought, Stana Edgara (Giancarlo Esposito). Dodajmy do tego polityczne gierki związane z międzynarodową działalnością supków oraz krecią robotę w wykonaniu Starlight (Erin Moriarty), a scenariusz już będzie mocno napakowany.
Ekipa The Boys nie ma łatwego życia w 2. sezonie
A to bynajmniej nie wszystko, bo mniejsze wątki poruszone lub ledwie zasygnalizowane w pierwszych trzech odcinkach można mnożyć. Konflikt Hughiego (Jack Quaid) z Butcherem, nabierająca rumieńców historia Kimiko (Karen Fukuhara), Deep (Chace Crawford) szukający odkupienia w Ohio i angażujący się w działalność sekty dziwnie przypominającej scjentologów, Maeve (Dominique McElligott) i jej (eks)dziewczyna, A-Train (Jessie T. Usher) odczuwający skutki działania Związku V, Homelander "wychowujący" syna… Uff, godzinne odcinki to wciąż mało, by wszystko odpowiednio upchnąć.
Tym bardziej, że twórcy dorzucili jeszcze do układanki kolejny element w osobie niejakiej Stormfront (znakomita Aya Cash) – nowej członkini Siódemki, której na pierwszy rzut oka nie da się nie lubić. Bo jak to zrobić, skoro pozytywnie bezczelna bohaterka strzelająca piorunami z dłoni nie tylko zajmuje swoje miejsce wśród reszty bez najmniejszych kompleksów (ku szczególnemu niezadowoleniu Homelandera), ale też głośno daje do zrozumienia, co sądzi o towarzyszącej temu marketingowej otoczce. I do tego jest fanką Pippi Pończoszanki!
Oczywiście prawda o Stormfront jest nieco inna, a ona sama podważając zastane w Siódemce porządki, szybko wyrasta na pierwszoplanową postać tego sezonu. A już na pewno taką, która idealnie pasuje do "The Boys", pozwalając twórcom rozwijać kluczowe serialowe motywy. Czyli po pierwsze, autotematyczną fascynację superbohaterstwem jako towarem (tym razem podaną też w szczególnie ciekawej kobiecej perspektywie na czele z niby feministycznym hasłem "Dziewczyny dają radę"), a po drugie przebijanie się ekstremizmów do głównego nurtu, które nie jest już ograniczone do mocno przerysowanego Homelandera.
The Boys – scenariusz kontra krwawa groteska
Brzmi to wszystko na tyle dobrze, że byłbym bardzo pozytywnie nastawiony do reszty sezonu, gdyby nie obawa, że najbardziej interesujące rzeczy zginą w nim gdzieś pod całą resztą. Już teraz część wątków zajmuje zdecydowanie za dużo czasu – zwłaszcza każda minuta spędzona w Sandusky wydaje się bezcelowa, nawet z udziałem Pattona Oswalta w roli, jakiej się nie spodziewacie – a część wykonawców z bardzo rozbudowanej obsady musi się zadowolić dosłownie kilkoma kwestiami.
Szkoda, że tego problemu nie udało się rozwiązać, bo przecież wobec 1. sezonu można było mieć identyczne zarzuty. Pokazuje to, że twórcy jednak nie do końca panują nad scenariuszem, zbyt często ulegając pokusie pójścia w dobrze się sprzedającą krwawą groteskę, zamiast postawienia na mniej oklepane podejście. Efektem historia, której ogromny potencjał widać gołym okiem, ale jeszcze wyraźniejsze jest jego świadome niewykorzystanie – w końcu po co zajmować się czymś innym, jak możemy np. odrąbać komuś rękę?
Daleko mi przy tym do oskarżania twórców o sadyzm. Konwencja serialu jest aż nazbyt czytelnie wyłożona, bym się na nią oburzał, choć przyznaję, że przy wizycie bohaterów we wnętrznościach wieloryba moja odporność została wystawiona na ciężką próbę. Znacznie bardziej irytuje jednak powierzchowność, jasne, też typowa dla superbohaterskich opowieści, ale chyba nie po to "The Boys" podkreślają bez przerwy swoją oryginalność, żeby nie aspirować do czegoś więcej, prawda?
Więcej wszystkiego w 2. sezonie The Boys
Oczywiście, jak już wspominałem, największe atrakcje tego sezonu są raczej przed nami i dopiero wówczas będzie można miarodajnie ocenić, na ile twórcy byli zainteresowani opowiedzeniem niegłupiej historii, a na ile zapewnieniem fanom masy wybuchowych atrakcji. Albo inaczej: czy w ogóle byli zainteresowani tym pierwszym, bo co do drugiego, to nie mam żadnych wątpliwości.
Tak jak poprzednio superbohaterska kpina jest tu bowiem obficie podlana komiksową brutalnością i masą kwiecistych wulgaryzmów, w których króluje rzecz jasna nieprześcigniony Butcher. Jeśli więc pokochaliście ten styl w 1. sezonie, teraz również nie będziecie rozczarowani. Podobnie jak ci, którym spodobało się mocne zakorzenienie serialu we współczesnym świecie i popkulturze, bo twórcy znaleźli jeszcze więcej kapitalnych sposobów, by supki idealnie wpisały się w role prawdziwych celebrytów.
Otoczce towarzyszącej wykreowanemu w "The Boys" światu zarzucić więc absolutnie nic nie można. Tak spójnej, fascynującej i odrzucającej jednocześnie rzeczywistości, która zachowuje przy tym maksimum wiarygodności, mogłyby produkcji Amazona pozazdrościć nawet osadzone w realnym świecie dramaty. Samo podziwianie tej konstrukcji i odkrywanie jej kolejnych szczegółów (w tym sezonie mamy np. film o Siódemce, czyli tutejszą wersję "Avengers") to czysta przyjemność.
Nieco mniejszą sprawia natomiast podążanie za tytułowymi bohaterami, bo zmagający się z własnymi problemami (i sobą nawzajem) Butcher i Hughie na początku sezonu sprawiają często wrażenie obciążenia dla chcącej nabrać rozpędu fabuły. Mam jednak nadzieję, że to tylko chwilowe i twórcy szybko znajdą na obydwu sposób – motywowanie przez zemstę działa, jak widać, tylko do pewnego stopnia. A nawet jeśli nie, dzika energia, rzadko zwalniające tempo i wylewający się zewsząd krwawy absurd powinny wystarczyć, by ponowna przejażdżka z "The Boys" była co najmniej równie udana, co pierwsza.