"Doom Patrol" miał co najmniej o jeden odcinek za mało – recenzja finału 2. sezonu
Mateusz Piesowicz
8 sierpnia 2020, 15:01
"Doom Patrol" (Fot. DC Universe)
Godzina mniej niż planowano to niby niewiele, ale w tym przypadku zrobiło sporą różnicę. Co nam zostało po przymusowo skróconym sezonie "Doom Patrol"? Uwaga na spoilery!
Godzina mniej niż planowano to niby niewiele, ale w tym przypadku zrobiło sporą różnicę. Co nam zostało po przymusowo skróconym sezonie "Doom Patrol"? Uwaga na spoilery!
Można przy "Doom Patrol" narzekać na różne rzeczy i jeszcze do tego dojdziemy. Nie da się jednak ukryć, że kilka ostatnich tygodni spędzonych w towarzystwie komiksowego serialu było absolutną jazdą bez trzymanki, zawierającą znacznie więcej atrakcji, niż można było sobie wyobrazić. Po zobaczeniu m.in. Seksualnych w akcji, walce ze Skantami czy wycieczce w kosmos, pozostawało jeszcze jedno pytanie – co twórcy przyszykowali na finał tego szaleństwa?
Doom Patrol – przedwczesny finał 2. sezonu
Cóż, też chciałbym się dowiedzieć, ale niestety, by poznać odpowiedź, trzeba uzbroić się w cierpliwość. "Wax Patrol", którym właśnie zakończył się 2. sezon serialu, jej bowiem nie udzielił, będąc w gruncie rzeczy wstępem do właściwego finiszu. Powód? Oczywiście pandemia koronawirusa, która storpedowała produkcję "Doom Patrol", zmuszając ekipę do przerwania zdjęć, zanim zdążono dokończyć prace nad ostatnim, dziesiątym odcinkiem.
Pewnie, mogło być jeszcze gorzej, a zważywszy na okoliczności, można wręcz bronić tezy, że i tak dostaliśmy w miarę zgrabny finał. Cliffhangery? Są. Cała ekipa razem w akcji? Jest. Dramatyczne zwroty akcji? Jak najbardziej. Więc na co tu narzekać? A choćby na to, że zamiast w końcu w pełni skoncentrować się na ogłaszanym wszem i wobec armagedonie, spędziliśmy sporą część ostatniego odcinka w Milwaukee, za punkt kulminacyjny mając imprezę swingersów.
Pomijając fakt, że to już kolejna orgia seksualna w tym sezonie, co nawet w tak pokręconej historii superbohaterskiej wydaje się raczej zbędne, odnoszę się rzecz jasna do tego, jak mało "finałowy" był ten finał. Oglądając go, odnosiłem wrażenie, że to po prostu jeszcze jeden odcinek istotny z punktu widzenia rozwijanych przez cały sezon wątków poszczególnych postaci, jednak nic ponadto. A na pewno nie tak wyobrażaliśmy sobie moment, gdy do akcji miał wreszcie wkroczyć przerażający Candlemaker.
Finał Doom Patrol bez najważniejszych odpowiedzi
Jego występ ograniczono zatem do minimum, główną bohaterką odcinka czyniąc za to Mirandę. Tę prawdziwą, która wciąż spoczywa na dnie studni w Podziemiu po tym, jak zawiodła pozostałe osobowości, nie znajdując bezpiecznej stabilizacji u boku niejakiego Johnny'ego (Carter Jenkins). Jej przeszłość sporo nam oczywiście wyjaśniła, przede wszystkim pokazując, jak Jane przejęła dominującą rolę, ale też nie odpowiedziała na najważniejsze pytanie: jeśli Miranda nie żyje, to kto się za nią podaje?
Tu opcji mamy kilka, na czele z tą, że w jakiś sposób do świadomości Kay powróciła jej największa trauma, czyli ojciec. Co zresztą wpisałoby się w ogólny serialowy koncept, bo bohaterowie nienoszący w sobie zadry spowodowanej przez rodziców praktycznie tu nie występują. Tym bardziej jednak szkoda, że zostawiono nas w takim zawieszeniu. Cliffhanger? Nie, to po prostu historia urwana w najważniejszym momencie.
W podobnym tonie można się zresztą wypowiadać również na temat Dorothy (Abigail Shapiro) – dorastającej i wyzwalającej się spod toksycznej ojcowskiej opieki, by samotnie stawić czoła Candlemakerowi. I jakkolwiek ekscytująco to nie brzmi, nie powiem, bym z napięciem oczekiwał rezultatu tego starcia. Po głowie chodzi mi raczej pytanie: czemu tak późno? Czy głównego wątku tego sezonu nie dało się poprowadzić w inny sposób, by może unikając dzięki temu pozostawienia widzów w aż takim zawieszeniu?
Z jednej strony rozumiem chęć spędzenia jak najwięcej czasu z Dorothy, zwłaszcza że Abigail Shapiro była w tej roli bezbłędna. Z drugiej pojawia się jednak wątpliwość, czy jej postać zwyczajnie miała do tego potencjał. Przypominając sobie wiodącą historię z poprzedniego sezonu, od razu widać bowiem różnicę. O ile poszukiwania Nilesa (Timothy Dalton) dobrze łączyły się z etapem formowania drużyny, dorastanie Dorothy było od początku gdzieś obok. Co z kolei prowadzi nas wprost do największej wady 2. odsłony "Doom Patrolu".
Doom Patrol to historia rozbita na wiele części
Tym jest natomiast rozbicie całej opowieści na kilka mniejszych, dotyczących konkretnych bohaterów. Niekiedy w pewnym stopniu się łączących, innym razem tylko przecinających, a najczęściej biegnących równolegle do siebie. Opowieści, którym bynajmniej nie odmawiam jakości – wyróżniając Jane, Ritę (April Bowlby) i Cliffa (Brendan Fraser), właściwie każdy miał tu swoje pięć minut. Tylko co z tego?
Po obejrzeniu ostatniego odcinka, muszę niestety odpowiedzieć: kompletnie nic. Cały sezon zmagania się z osobistymi demonami, leczenia psychicznych ran i naprawiania własnych błędów nie doprowadził ani do żadnych większych konkluzji, ani pożądanego zjednoczenia naszej ekipy. Bo trudno za takie uznać wspólną wycieczkę do wesołego miasteczka, która błyskawicznie zamieniła się w kolejny etap indywidualnej terapii.
Naturalnie jedynej w swoim rodzaju – inne tu nie występują – i znów całkiem trafnej. Bo trudno odmówić starciom naszych bohaterów z ich wymyślonymi przyjaciółmi celności, wracając przy tym do wspomnianego wcześniej motywu trudnych relacji z rodzicami. Rita i Mademoiselle Roxy, Vic (Joivan Wade) i Dr. Cowboy, Cliff i… Jezus – choć pokręcone, wszystko świetnie pasowało do rozwoju postaci, lecz znacznie gorzej do ogólnej historii.
Ta przypomniała o sobie w tak nagły sposób, jakby sami twórcy doznali niespodziewanego olśnienia, uświadamiając sobie, że wypadałoby pchnąć akcję naprzód. Terapia została więc szybko zakończona, wszystko zalał wosk i to by było na tyle, drodzy widzowie. Satysfakcjonujące? Niespecjalnie.
I choć przerwa w produkcji jest dobrym usprawiedliwieniem, wcale nie mam pewności, czy gdyby twórcy mogli spokojnie wcielić w życie pierwotny plan, zdołaliby spiąć ten sezon sensowną klamrą. Godzina mogła zrobić różnicę w kwestii pozostawienia widzów z lepiej przemyślanymi cliffhangerami, ale czy wystarczyłaby, żeby połączyć osobne historie w jedną całość? Szczerze wątpię.
Mając więc to wszystko na uwadze i licząc na poprawę, narzekaniem nie mogę przykryć faktu, że nawet niespójny, 2. sezon "Doom Patrol" sprawił mi masę frajdy. Tak, przymusowy finał również. W końcu kto by nie docenił Robotmana naparzającego się z Jezusem czy nie podziwiał z przyjemnością kunsztu Diane Guerrero, po raz kolejny wyczyniającej cuda w różnych wersjach swojej bohaterki? Mam zatem nadzieję, że zamówienie kontynuacji to tylko formalność, a ta już bez przeszkód rozwieje wszelkie moje wątpliwości na temat serialu. Ci bohaterowie zasługują wszak na wszystko, co najlepsze.