"Unbreakable Kimmy Schmidt: Kimmy kontra Wielebny", czyli słuszny wybór – recenzja interaktywnego odcinka
Kamila Czaja
6 sierpnia 2020, 16:03
"Unbreakable Kimmy Schmidt: Kimmy kontra Wielebny" (Fot. Netflix)
Nieprzewidywalny świat Kimmy Schmidt sprawia, że nawet widzowie sceptyczni wobec interaktywnych odcinków mogą polubić decydowanie o losach ekscentrycznej paczki i Wielebnego.
Nieprzewidywalny świat Kimmy Schmidt sprawia, że nawet widzowie sceptyczni wobec interaktywnych odcinków mogą polubić decydowanie o losach ekscentrycznej paczki i Wielebnego.
Do powrotu "Unbreakable Kimmy Schmidt" podchodziłam bez pełnego przekonania, bo nie przepadam za interaktywnymi eksperymentami, w których to widz decyduje o rozwoju wydarzeń. Zabawę, zresztą dość wątpliwą, z filmem "Black Mirror: Bandersnatch" Charliego Brookera zdążyłam wyrzucić z pamięci, więc chyba bardziej ucieszyłabym się na wieść o nowej dawce Kimmy w tradycyjnej postaci.
Ale cóż, zawsze to jednak szansa zanurzenia się chociaż na trochę w świecie stworzonym przez Tinę Fay i Roberta Carlocka, więc po prawie trzymiesięcznym oczekiwaniu na dostępność odcinka w Polsce (premiera w Stanach miała miejsce 12 maja) zasiadałam do oglądania/klikania. I zostałam miło zaskoczona w bardzo wielu punktach.
Kimmy kontra Wielebny, czyli fabularny pretekst
Fabularnie nie są to pewnie wyżyny możliwości twórców. Trzeba było uporządkować wątki tak, by nadawały się do interaktywnej formy, ale i tak nie ma powodu, żeby szczególnie narzekać. Kimmy (Ellie Kemper) szykuje się do ślubu z… księciem. Na drodze do sielanki z Frederickiem (Daniel Radcliffe, rewelacyjnie odnajdujący się w tym pokręconym świecie) znów stanie jednak sprawa bunkra, a właściwie podejrzenie, że ten, z którego wydostała się bohaterka, nie był jednym więzieniem dla kobiet porwanych przez Wielebnego (Jon Hamm).
W tle mamy też wątki związane z aktorską karierą Titusa (Tituss Burgess) i menadżerskimi działaniami Jacqueline (Jane Krakowski) oraz testowanie przez Lilian (Carol Kane), czy książę jest aby wystarczająco dobry dla Kimmy. Różne opowieści się splatają i mają parę rozwiązań w zależności od wyborów widza, ale trudno uznać, że są jakoś szczególnie oryginalne w samych zarysach.
Oryginalność tkwi w charakterystycznym dla całego "Unbreakable Kimmy Schmidt" szaleństwie – pozornie konwencjonalne pomysły przybierają absurdalne formy, dowcipy i nawiązania występują całymi stadami, tak że trudno je wszystkie wyłapać nawet bez konieczności nadążania równocześnie za wariantami wyboru, kolory oszałamiają, a granice wyobraźni nie istnieją.
Nie zabrakło też wstawek feministycznych i przytyków wobec życia najbogatszych, pojawia się również trochę doraźnej polityki, łącznie z satyrycznym spojrzeniem na prowincję głosującą na Trumpa. Ale na tle ostrych diagnoz znanych z poprzednich sezonów serialu nie ma tu nic szokującego (no, może kilka żartów z pedofilii). Nadal jest natomiast przezabawnie.
Unbreakable Kimmy Schmidt wykorzystuje format
Nie chcę zdradzać konkretnych śmiesznych fragmentów czy fantastycznych ról gościnnych, bo dobrze dać się twórcom zaskoczyć. Sporo zależy od tego, co widz wybierze (podobno nie każdy trafi na scenkę z Joshem Grobanem, co mnie akurat trafiło się bardzo szybko). W tym wypadku interaktywny model okazuje się błogosławieństwem, nie przekleństwem.
Na początku dość sceptycznie wybierałam sukienkę dla Kimmy czy sposób spędzenia czasu dla Titusa. Szybko jednak odkryłam, że skuszona pomysłowością twórców chcę testować każdą opcję. Za każdym wyborem czekały bowiem świetne dialogi, niezależnie od tego, czy dany wybór miał wielkie znaczenie dla fabuły. Zresztą scenarzyści okazali się na tyle sprytni, że czasem ważność wychodziła na jaw dopiero długo później.
Celowo wpakowałam się kilka razy w niewłaściwie zakończenia, ale nawet sposób, w jaki bohaterowie informują, że nie tak miało być, wpisuje się idealnie w absurdalność świata "Unbreakable Kimmy Schmidt". Przestało mi przeszkadzać nawet to, że zanim dotarłam do czołówki, minęło mnóstwo czasu. Prawie oduczyłam się też sprawdzania, ile do końca, chociaż nie powiem, że całkiem udało mi się zwalczyć ten, bezcelowy w przypadku interaktywnych produkcji, odruch.
Wykorzystano format pomysłowo nawet w takich drobiazgach jak komiczne, za każdym razem inne przeciąganie scen, by widz miał czas na podjęcie decyzji, czy podpowiadanie, kto jak ma na imię, kiedy decyzja dotyczy właśnie wyboru między osobami. Sprawdza się nietraktowanie interaktywnego formatu z pełną powagą, a przy tym widz jest zaangażowany w losy znanych już bohaterów, więc wybory nie wydają się bez znaczenia.
Czy warto obejrzeć Kimmy kontra Wielebny?
To oczywiście trochę złudzenie, bo twórcy zadbali o to, żeby pewne wątki skończyły się dobrze, nawet jeśli parę razy po drodze coś pójdzie nie tak. A osiągnięcie dobrego finału nie jest trudne, wystarczy zastanawiać się: "Co zrobiłaby Kimmy?". Przy całej komediowej zabawie, jaką daje dokonywanie "złych" wyborów, przekaz pozostaje pozytywny – ostatecznie popłacają współpraca, altruizm i dążenie do celu, a egoizm i poddawanie się prowadzą na manowce.
Przy tym "Unbreakable Kimmy Schmidt: Kimmy konta Wielebny" nie jest przesłodzone, to nadal opowieść o stresie pourazowym, o świecie męskich nakazów, o odbudowywaniu życia. Bywa wręcz brutalnie, zwłaszcza w kwestiach związanych z losem Wielebnego. Żarty nadal stanowią przykład bardzo czarnego humoru. A jednak wychodzi się z tego interaktywnego doświadczenia z pozytywną energię, którą Kimmy potrafi zarazić.
Przeszłam ten odcinek raz w całości, potem bawiłam się różnymi wyborami, przewijając to, co już znałam. Na pewno sporo opcji mi jeszcze zostało, zwłaszcza że, jak czytałam, czasem wybranie drugi raz tej samej możliwości daje inny rezultat, ważna jest też kolejność wyborów oraz ich związki pomiędzy sobą. Może kiedyś wrócę do tej zabawy. Kusi mnie to, podobnie jak obejrzenie całości bez wybierania, ze zdaniem się na algorytm. I podpowiedź. Jakkolwiek byście nie oglądali i nawet jeśli tego nigdy nie robicie: chociaż raz naciśnijcie netfliksowe pominięcie czołówki!