"New Girl" (1×24): Nijaki finał nudnego sezonu
Marta Rosenblatt
14 maja 2012, 20:38
Odcinek "See Ya", kończący 1. sezon "New Girl", wyraźnie się scenarzystom nie udał. Ale czemu miałby, skoro cały ten serial jest jak dotąd nużący i przegadany.
Odcinek "See Ya", kończący 1. sezon "New Girl", wyraźnie się scenarzystom nie udał. Ale czemu miałby, skoro cały ten serial jest jak dotąd nużący i przegadany.
Zawsze wydawało mi się, że finały sezonów powinny być szokujące, przewracać życie bohaterów o 180 stopni albo chociaż sprawiać wrażenie interesujących. Niestety, finał 1. sezonu "New Girl" był jak większość odcinków sezonu – nużący i przegadany. Brakło jakiejś mocnej pointy, czegoś, co sprawiłoby, że zapamiętalibyśmy ten odcinek, albo chociaż żebyśmy nie pousypiali z nudów.
Być może pointą miał być uroczy morał: Jess, Schmidt, Nick i Winston nie mogą bez siebie żyć. Przykro mi bardzo, ale taniec do "You Shook Me All Night Long" średnio mnie przekonał. Scena była jak większość w serialu – wymuszona.
Po raz kolejny scenarzyści chcą nas usilnie przekonać, jaka to z naszych bohaterów "zajefajna" ekipa. Przykro mi bardzo, ale ja tego nie kupuję. Nie widzę chemii między bohaterami, tego magicznego "czegoś" jak np. we "Friends" czy chociażby "How I Met Your Mother". Może dlatego, że w przeciwieństwie do takich "Przyjaciół" ekipa z "New Girl" jest nijaka niczym bohaterowie "Barw szczęścia". Oprócz charakterystycznej aż nadto Jess jedynie tylko Schmidt daje radę.
A reszta paczki? Nick jest nudny jak flaki z olejem. Potwierdził to odcinek finałowy. A Winston? Prawdę mówiąc, z trudem byłam w stanie zapamiętać jego imię, a to chyba nie najlepiej świadczy o serialu.
Mamy więc odpowiedź, dlaczego ten finał był, delikatnie mówiąc, tak mało interesujący. Główny motyw – utknięcie na pustyni – przy fajnej paczce przyjaciół zapewne by śmieszył, tu był po prostu nudny. Znów mieliśmy standardową "specjalność zakładu", czyli kłótnie a raczej bezsensowne wydzieranie się na siebie. Średnio zabawne, zwłaszcza jak widzi się tę scenę po raz enty.
Zabawna miała być też chyba scena z kojotem. Ja jednak nigdy nie byłam specjalną fanką humoru sytuacyjnego, a od niesitcomowego "New Girl" wymagam trochę więcej niż "Jess udaje kojota".
Większość widzów oczekiwała zapewne finałowego pocałunku (czy czegoś w tym rodzaju) Nicka i Jess. Przecież nieudane związki panny Day musiały do czegoś prowadzić. Zwłaszcza że między tą dwójką ewidentnie "coś" jest, a jeśli tak, to dlaczego u licha nie było żadnej sceny miłosnej w finale?
Nie wiem czy scenarzyści dawkują napięcie w stylu oper mydlanych, czy ostatecznie porzucili pomysł zeswatania Jess z Nickiem. Niestety te umizgi zaczynają przypominać jakieś romansidło dla pensjonarek.
Wszystko to sprawiło, że odcinek raczej mnie wymęczył niż zrelaksował. Widać oglądanie serialu dla Zooey nie było dobrym pomysłem. O ile na początku byłam zdeklarowaną fanką jej "dziwności", tak teraz działa mi ona na nerwy. Pewnie dlatego, że oprócz Zooey producenci "New Girl" nie mają nam nic innego do zaproponowania.