"Bezpaństwowcy" to ludzkie historie, obok których trudno przejść obojętnie – recenzja miniserialu
Mateusz Piesowicz
8 lipca 2020, 19:36
"Bezpaństwowcy" (Fot. ABC)
Australijski serial o imigrantach z Cate Blanchett w jednej z ról? Też, ale "Bezpaństwowcy" to przede wszystkim poruszająca historia o zwykłych ludziach i braku człowieczeństwa.
Australijski serial o imigrantach z Cate Blanchett w jednej z ról? Też, ale "Bezpaństwowcy" to przede wszystkim poruszająca historia o zwykłych ludziach i braku człowieczeństwa.
Ojciec próbujący rozpaczliwie znaleźć bezpieczną przystań dla swojej rodziny. Tajemnicza kobieta uciekająca przed przeszłością. Młodsi i starsi ludzie prześladowani z powodów politycznych i religijnych. Niektórzy czekający dni, inni tygodnie, a jeszcze inni cale lata, aż ktoś zainteresuje się ich losem. A wszyscy zamknięci w przypominającym więzienie, choć przecież nim niebędącym ośrodku dla zatrzymanych w australijskim Port Augusta.
Bezpaństwowcy to miniserial rodem z Australii
Serialowy Barton Immigration Detention Centre, bo o nim właśnie mowa, to ośrodek fikcyjny, choć wzorowany na prawdziwym, zamkniętym ponad dziesięć lat temu. Tak samo prawdziwe są historie jego mieszkańców, które zainspirowały twórców australijskich "Bezpaństwowców" ("Stateless") – serialu dostępnego od dziś na Netfliksie i wartego zobaczenia nie tylko ze względu na to, że jego współproducentką i odtwórczynią jednej z drugoplanowych ról jest Cate Blanchett.
Choć oczywiście głośne nazwisko na pewno się przyda, szczególnie że "Bezpaństwowcy" nie są oczywistym hitem dla masowej widowni. Bo i kogo ma przyciągnąć opowieść o wadach australijskiego systemu imigracyjnego oraz ludziach, którzy wpadli w jego tryby? Pozornie nie ma tu wszak potencjału ani na wielkie emocje, ani na trzymające w napięciu historie.
Tymczasem sześcioodcinkowa miniseria dostarcza i jednych, i drugich, nieraz zaskakując fabularnymi ścieżkami, którymi przy tym podąża. Nie trzeba zresztą daleko szukać, ponieważ już otwierająca serial pustynna scena szybko nabiera nieco surrealistycznego charakteru, pokazując, że niekoniecznie dostaniemy tutaj to, czego się spodziewamy.
Bezpaństwowcy, czyli rzecz nie tylko o imigrantach
A przynajmniej nie tylko to, bo choć w gruncie rzeczy "Bezpaństwowcy" są ni mniej, ni więcej tylko dramatem obyczajowym ze społecznym zacięciem, niektóre wątki trudno nazwać tradycyjnymi. Nawet te główne, które zasadniczo są cztery, krzyżując losy czwórki ludzi z różnych środowisk we wspomnianym ośrodku.
Jedni pasują tu bardziej, jak pochodzący z Afganistanu Ameer (Fayssal Bazzi), wraz z żoną i córkami szukający w Australii azylu. Inni mniej, jak Sofie (Yvonne Strahovski), której poplątana historia prowadziła przez bycie stewardessą i ucieczkę przed specyficznym kultem. Jeszcze inni z kolei tylko tu pracują, jak chcący godnie zarobić na utrzymanie rodziny strażnik Cam (Jai Courtney) czy manewrująca między swoimi obowiązkami i politycznymi naciskami dyrektorka ośrodka, Clare (Asher Keddie).
Dodając do nich innych zatrzymanych, pracowników czy osoby z zewnątrz, uzbiera się całkiem pokaźna grupa postaci, którą wcale nie tak łatwo umieścić w scenariuszowych trybach. Zwłaszcza że serial nie unika nielinearnej narracji, czasem celowo wprowadzając widzów w dezorientację. Uspokajam jednak, że nie stanowi to żadnego problemu – od początku czuć bowiem, że pomimo australijskiego rodowodu, mamy do czynienia z produkcją, która ma w uniwersalny sposób przemówić do oglądających na całym świecie.
Po obejrzeniu całości mogę stwierdzić, że misja się udała, nawet jeśli do pewnych jej fundamentalnych założeń można mieć zastrzeżenia. W końcu nie sposób przeoczyć, że krytyka polityki imigracyjnej opiera się tu w znacznej mierze na problemach białej kobiety, która raczej nie stanowi reprezentatywnego przykładu osoby wplątanej w tryby wadliwego systemu. O dziwo jednak, historia Sofie nie wzięła się znikąd. Zainspirowały ją autentyczne losy Cornelii Rau, swego czasu będące przyczyną sporej publicznej burzy w Australii.
Bezpaństwowcy to kilka historii w ramach jednej
O dostosowywaniu serialu do potrzeb masowego widza nie ma więc mowy, jest za to okazja do przedstawienia absolutnie niewiarygodnej historii, z której twórcy skrzętnie korzystają. Czynią więc wątek Sofie osią fabuły, dając pole do popisu świetnie rozumiejącej kruchą psychikę swojej bohaterki Yvonne Strahovski. Ale też znajdując miejsce na całkiem treściwe występy Cate Blanchett i Dominica Westa, którym wystarcza chwila, by dać się zapamiętać. No i przy okazji zatrzymać na dłużej widza, bo któż by odmówił takiej parze?
Ktoś stwierdzi, że to czyste wyrachowanie ze strony producentów, którzy dobrze wiedzieli, czym przyciągnąć uwagę do serialu i poruszanej w nim tematyki. Ja nie uważam tego jednak za nic złego, szczególnie jeśli reszta historii dobrze spełnia swoje zadanie. A ta, chociaż próżno szukać w niej odkrywczych tez i śmiałych rozwiązań, oferuje coś znacznie ważniejszego – bardzo zwykłe ludzkie oblicze.
Może to być twarz w zasadzie poczciwego faceta, którego dotychczasowe, idealistyczne podejście musi się zmierzyć ze znacznie bardziej skomplikowaną rzeczywistością. Skutecznej w działaniach i ufającej systemowi urzędniczki, którą w końcu rusza sumienie. Zdesperowanego, przyjmującego cios za ciosem, lecz walczącego z całych sił ojca. A może wolicie bezimiennego mężczyznę spędzającego całe dnie na walizkach w oczekiwaniu na decyzję o wizie lub tłum innych, odgrodzonych od świata i sprowadzonych do miana numerów ludzi, których nikt nie chce?
"Bezpaństwowcy" to historia o nich, ale także o tym, jak łatwo cały świat o nich zapomina i jak trudno zachować człowieczeństwo, będąc wtłoczonym w tryby biurokratycznej machiny. Serial, który czasem trąci zbędnym banałem, ale też unika tanich sensacji, skupiając się na prostych emocjach i potrafiąc je przekazać na ekranie. A w końcu też opowieść praktycznie pozbawiona czarno-białych postaci, zarówno wśród tych, którzy mieli szczęście urodzić się w bezpiecznym kraju, jak i tych błagających go o azyl.
Wszystko to stanowi o zwyczajności serialu, którą część widzów uzna pewnie za wadę, nie widząc w nim nic nadzwyczajnego. Wydaje się jednak, że taki właśnie był cel twórców, którzy zdawali sobie sprawę, że uatrakcyjniając tę historię, jednocześnie odarli by ją z jej największej siły. Autentyczność przedstawionych wydarzeń oraz całkiem normalni ludzie, którym z jakiegoś powodu przyszło żyć za ogrodzeniem z drutem kolczastym, nadają "Bezpaństwowcom" szczególnego wymiaru – pozwalają bowiem w łatwy sposób postawić się na miejscu osadzonych. Tego nie uczyni zaś żadna dziennikarska relacja czy nawet najgłośniejszy protest.