"Klub Opiekunek" to mądra i urocza ekranizacja popularnej serii książek — recenzja serialu Netfliksa
Marta Wawrzyn
5 lipca 2020, 13:24
"Klub Opiekunek" (Fot. Netflix)
"Klub Opiekunek" bawi, wzrusza i zachwyca, dokładnie tak jak 30 lat temu. Netfliksowa wersja, zgrabnie odświeżona i przeniesiona do XXI wieku, udowadnia, że to ponadczasowa opowieść.
"Klub Opiekunek" bawi, wzrusza i zachwyca, dokładnie tak jak 30 lat temu. Netfliksowa wersja, zgrabnie odświeżona i przeniesiona do XXI wieku, udowadnia, że to ponadczasowa opowieść.
W latach 90., kiedy chodziłam do podstawówki, książeczki Ann M. Martin z serii "Klub Baby-Sitters" należały do najbardziej poczytnych w szkolnej bibliotece. Wszystkie kojarzyłyśmy urodzoną liderkę Kristy, nieśmiałą Mary Anne, małą artystkę Claudię, ciągle zakochaną Stacey i kolejne bohaterki, a potem także bohaterów dołączających do tytułowego klubu opiekunek do dzieci. I wszystkie mogłyśmy w kimś z nich zobaczyć siebie, bo właśnie tak była skonstruowana ta historia.
Klub Opiekunek — Kristy i spółka w serialu Netfliksa
Jednocześnie była to historia mocno osadzona w klimacie tamtych czasów, więc jej przenosiny do współczesności wydawały mi się posunięciem co najmniej ryzykownym. Niesłusznie. Już pierwszy odcinek nowej produkcji Netfliksa, ten, w którym Kristy (Sophie Grace) wpada na świetny pomysł, wystarczy, by dawni fani poczuli się jak w domu. Zamykający się w niecałych 30 minutach pilot serialu to ekranizacja pierwszej książki z serii, "Kristy's Great Idea", wydanej w 1986 roku.
Narratorką jest właśnie Kristy, 12-latka z gimnazjum w Stoneybrook w Connecticut, która przedstawia nam miasteczko, swoją mamę (Alicia Silverstone) i jej chłopaka (Mark Feuerstein), a także swoje przyjaciółki, Mary Anne (Malia Baker) i Claudię (Momona Tamada). Jeszcze w tym samym odcinku dołącza do nich Stacey (Shay Rudolph), nowa dziewczyna w szkole, która przeprowadziła się z Nowego Jorku. Dziewczyny zakładają tytułowy klub opiekunek do dzieci i tu zaczyna się mój podziw co do tego, jak sprawnie to przełożono na współczesną historię.
Tak jak w książkach, siedzibą klubu staje się pokój Claudii, bo ona jako jedyna ma telefon stacjonarny, tyle że z innych powodów, co w latach 80. Wtedy to był zbytek, którego dzieci nie miały w swoich sypialniach, a Claudia miała, dziś to coś, z czego wiele rodzin już rezygnuje, a rodzina Claudii wciąż tego nie zrobiła. Dziewczyny kupują na Etsy oldskulowy aparat telefoniczny (cudo!) i już wiemy, że jesteśmy w domu i że Rachel Shukert ("GLOW"), twórczyni serialu, naprawdę wie, co robi.
Klub Opiekunek, czyli tona emocji i girl power
Specyficzny klimat, który inaczej wybrzmiewał w latach 90., a inaczej jest odbierany teraz, to podstawa "Klubu Opiekunek". Netfliksowy serial bardzo fajnie do niego nawiązuje, jednocześnie opowiadając historię mocno osadzoną w naszych czasach. Dziewczynki mają własne komórki i dostęp do social mediów, ale małe miasteczka wciąż działają na własnych zasadach, więc marketing opierający się na ulotkach czy polecaniu przez klientów sprawdza się tak samo jak w książkach. Niby zmieniło się wszystko, a nie zmieniło się nic. Przede wszystkim zaś nie zmieniły się one.
"Klub Opiekunek" nie istniałby bez zróżnicowanej grupki dziewczyn z charakterem i tej specyficznej energii girl power, jaka wytwarza się, kiedy przebywają razem. Choć mówimy o 12-, 13-latkach, wszystkie bohaterki są dojrzałe jak na swój wiek i mają jakiś bagaż. Może to być choroba, rozwód rodziców, tata, który gdzieś znikł, zmuszanie dziecka, żeby było we wszystkim najlepsze. Każda z dziewczyn zmaga się z jakimś problemem, a równie problematyczni są rodzice. Relacje międzyludzkie bywają bardzo skomplikowane, zarówno wśród dzieciaków, jak i dorosłych.
Klub Opiekunek — klimat retro plus nowoczesność
Choć świat Stoneybrook — trochę na tej zasadzie, co położone w tych samych okolicach Stars Hollow z "Gilmore Girls" — jest jak ciepły kocyk, chroniący nas przez wszystkim, co złe, "Klub Opiekunek" nie ucieka od dyskusji o rzeczach poważnych, trudnych i prawdziwych, niezależnie od szerokości geograficznej. Wręcz przeciwnie, mierzą się z nimi właściwie wszyscy w każdym z dziesięciu króciutkich odcinków.
Bohaterki są znacznie bardziej zróżnicowane etnicznie niż w oryginale: japońskie pochodzenie Claudii się nie zmienia, a do tego Mary Anne ma (a właściwie miała) czarnoskórą mamę, a Dawn (Xochitl Gomez), pierwsza nowa członkini klubu — i zarazem dziewczyna, która pomaga Mary Anne pokonać pewne bariery — teraz jest Latynoską. Świadomość własnej historii, własnego pochodzenia i tego, jakie problemy ma dzisiejszy świat, to bardzo ważna część nowego "Klubu Opiekunek".
Są oczywiście pierwsze przyjaźni i miłości, przeplatające się z podróżami młodych bohaterek w głąb siebie (odcinki, ta jak książki, mają różne narratorki i co za tym idzie poznajemy ten świat z różnych perspektyw) i próbami szukania odpowiedzi na pytania typu: kim jestem i czego chcę w życiu? A wszystko to w kolorowej, bardzo "dziewczyńskiej", popkulturowej otoczce, w której jest miejsce na mnóstwo humoru, odniesień do dzisiejszych seriali (m.in. "Opowieści podręcznej" i "Queer Eye") oraz tego specyficznego uroku i ciepła, emanującego z oryginału.
Dialogi są świetnie napisane, młode aktorki grają jak z nut, a w dorosłej obsadzie jest kilka niespodzianek, jak np. Marc Evan Jackson ("Brooklyn 9-9", "Dobre Miejsce") w roli taty Mary Anne. Klimat retro znakomicie współgra ze współczesną tematyką, bo i czemu by nie miał. "Klub Opiekunek", rozumiany jako pewien sposób mówienia o dorastaniu i mierzeniu się ze sprawami, które w pojedynkę mogą nas przerastać, ale dzięki grupce przyjaciół stają się możliwe do pokonania, jest ponadczasowy.