Pytanie na weekend: Jaki jest wasz ulubiony współczesny serial, który dzieje się w latach 80.?
Redakcja
27 czerwca 2020, 15:02
Fot. AMC/Netflix
Z okazji premiery finałowego sezonu "Dark" pytamy was o klimaty lat 80. Jaki jest wasz ulubiony współczesny serial, opowiadający o tamtych czasach?
Z okazji premiery finałowego sezonu "Dark" pytamy was o klimaty lat 80. Jaki jest wasz ulubiony współczesny serial, opowiadający o tamtych czasach?
W dzisiejszym Pytaniu na weekend zapraszamy do podróży w przeszłość. Przy czym nie tak do końca, bo pytamy was o ulubione seriale nie z lat 80., tylko o latach 80., nakręcone współcześnie. Czyli tak naprawdę o to, jak postrzegamy tę epokę teraz.
Mateusz Piesowicz: Stranger Things
Tym razem stawiam na najpopularniejszy z możliwych wyborów, ale nie do końca dlatego, że jestem jego wielkim fanem. "Stranger Things" to raczej jedna z tych rzeczy, które oglądam z przyjemnością, nie poświęcając im jednak zbyt wiele uwagi. Czemu więc znalazło się tutaj? Odpowiedź jest prosta – nic nie kojarzy mi się z latami 80. mocniej niż produkcja Netfliksa.
Nieważne więc, że "GLOW", "Pose" czy "Freaks and Geeks" umieściłbym wyżej, gdyby przyszło mi wybierać ulubione seriale. Jakość schodzi na drugi plan, ponieważ żadnego z wymienionych nie odbieram w aż takim stopniu przez pryzmat dekady, w której toczy się akcja, jak właśnie "Stranger Things". Jasne, bracia Dufferowie uchwycili epokę w specyficzny sposób, tworząc raczej list miłosny do ówczesnej popkultury, niż wierny portret czasów, ale czy to ich dyskwalifikuje?
Wręcz przeciwnie, uważam, że to największy atut ich serialu, który sięgając po najprostsze emocje, zdołał zamknąć w fantastycznej formie autentyczne generacyjne przeżycie. W jakiś sposób znajome, nawet jeśli się w latach 80. nie wychowywaliście lub wyglądały one dla was zupełnie inaczej – "Stranger Things" rozumie ponadczasowość tego okresu jak żaden inny serial.
Kamila Czaja: GLOW
Mam braki, jeśli chodzi o najbardziej chwalone współczesne dramaty osadzone w latach 80. Wciąż przede mną "The Americans" i "Halt and Catch Fire", może kiedyś wreszcie skuszę się na "Pose". Gdyby szukać wśród nasuwających się od razu tytułów, musiałabym wskazać "Freaks and Geeks" (1999-2000, polski tytuł "Luzaki i kujony"), czyli serial, którego znaczenie doceniam i który wypromował świetnych aktorów, ale z którego po dekadzie od seansu zostało mi w pamięci niewiele. Chyba za dużo oczekiwałam ze względu na otaczającą produkcję Paula Feiga kultowość. Oglądało mi się bardzo dobrze, serial miał swój urok i nie raził dosadnością, z którą kojarzyłam wtedy producenta Judda Apatowa. Dołączam się więc do głosów, że "Freaks and Geeks" zasługiwało na znacznie więcej niż jeden sezon, jednak się w tej historii o dorastaniu nie rozkochałam.
Na szczęście wśród komediodramatów z krótszymi odcinkami mam swój typ. I żal mi, że Netflix planuje już tylko ostatni sezon. Wybieram "GLOW", o którym zawsze mówię, że to jeden z seriali najtrudniejszych do zarekomendowania. Bo jak zachęcić kogoś streszczeniem, w którym oprócz lat 80. pojawić się musi hasło "kobiecy wrestling"? Tymczasem fakt, że bohaterki "GLOW" zmieniają swoje życie właśnie dzięki występom w programie wrestlingowym, to raczej, na dodatek zaskakująco interesujące, tło dla nawiązywanych przyjaźni i romansów oraz odkrywania szansy na niezależność w nieprzewidywalnych miejscach. Kicz tamtej dekady, ówczesna muzyka oraz obowiązujące wtedy stereotypy pozwalają opowiedzieć historie równocześnie uniwersalną i mocno zakorzenioną w realiach.
Marta Wawrzyn: Halt and Catch Fire
Zgadzam się z (prawie) wszystkimi wyborami moich przedmówców, może tylko trochę bardziej podkreśliłabym obecność "Pose", którego 1. sezon w cudowny sposób uchwycił lata 80. w Nowym Jorku. Ale skoro to pytanie o ulubiony serial, ostateczna batalia u mnie rozgrywa się pomiędzy "The Americans", czyli stylowym szpiegowskim retro z dylematami moralnymi w centrum uwagi, i "Halt and Catch Fire", czyli równie wspaniale zrobioną opowieścią o początkach internetu i technologii, które dzisiaj są dla nas przedłużeniem ręki. Z lekkim wskazaniem na ten drugi, bo po prostu jest mi do tego świata i tych bohaterów znacznie bliżej.
Poza tym "Halt and Catch Fire", podobnie jak jego znakomity poprzednik z AMC, czyli "Mad Men", to retro, które wygląda na ekranie fenomenalnie, nawet jeśli nie kosztowało majątku. Kostiumy, od których trudno oderwać wzrok, prawdziwe gadżety i sprzęt z lat 80. (a później 90.), bezbłędnie dobrana muzyka i cała tona researchu zrobionego po to, żeby każdy drobiazg się zgadzał — to robi wrażenie. A w połączeniu ze świetną czwórką aktorów w rolach głównych, skomplikowanymi postaciami, które szybko stają nam się bliskie, i z sezonu na sezon coraz sprawniej pisanym scenariuszem składa się na jeden z najlepszych seriali ostatnich lat.