"Co robimy w ukryciu", czyli jak wampiry zostały królami komedii – recenzja finału 2. sezonu
Mateusz Piesowicz
12 czerwca 2020, 15:28
"Co robimy w ukryciu" (Fot. FX)
Zombie, duchy i wiedźmy, a nawet pewien zwykły ludzki barman. "Co robimy w ukryciu" miało ostatnio tyle świetnych pomysłów, że trudno wybrać jeden. Czy finał im dorównał? Spoilery!
Zombie, duchy i wiedźmy, a nawet pewien zwykły ludzki barman. "Co robimy w ukryciu" miało ostatnio tyle świetnych pomysłów, że trudno wybrać jeden. Czy finał im dorównał? Spoilery!
Oglądając 1. sezon wampirzej komedii "Co robimy w ukryciu", można jeszcze było uznać tę serialową wersję filmu Jemaine'a Clementa i Taiki Waititiego za cudowną błahostkę. Ot, kreatywne rozwinięcie dobrego pomysłu, które zaowocowało absurdalnym komediowo-horrorowym miksem i zapadło nam w pamięć m.in. za sprawą gwiazdorskiego odcinka, ale raczej nic ponadto. Dziś, gdy za nami już kolejna odsłona serialu, trzeba przyznać, że chyba produkcji FX nie docenialiśmy w stopniu, na jaki zasłużyła.
Co robimy w ukryciu ma za sobą świetny sezon
Po 2. sezonie już tego błędu nie popełnimy, choć nie dlatego, że serial się zmienił. Przeciwnie, jak była historia Nandora, Laszla i Nadji kompletnym nonsensem, tak nadal nim pozostała. Tam gdzie wiele innych komedii łapałoby już jednak zadyszkę lub zaczynało się powtarzać, "Co robimy w ukryciu" nie tylko nie straciło na jakości, co wręcz na niej zyskało. A to już coś, co nie zdarza się w telewizji zbyt często.
Dodając do zwariowanej mieszanki coraz więcej nowych pomysłów i rozwijając już zaczęte, twórcy pokazywali więc nie tylko, że nie brakuje im kreatywności, ale też, że nie zamierzają się ograniczać do samych żartów. Oczywiście to nie ten typ komedii, w którym dowcipy są tłem dla rozwoju skomplikowanych postaci lub ambitniejszych treści, jednak nie przesadzałbym również w drugą stronę. W końcu i bohaterowie zdążyli nam pokazać różne oblicza, i tutejszy humor stoi na półce wyżej, niż w przypadku zwyczajnego sitcomu.
Finałowy "Nouveau Théâtre des Vampires" był tego jedynego w swoim rodzaju podejścia doskonałym przykładem. Oto bowiem dostaliśmy kolejną pretekstową historyjkę opatrzoną szeregiem osobliwych gagów, przy której świetnie byśmy się bawili, ale za długo nie zostałaby nam w pamięci, gdyby nie fakt, że jednocześnie była ona kamieniem milowym w wątku Guillerma (Harvey Guillen). Biednego, niepozornego Guillerma, o którego tajemnicy my wiedzieliśmy już od dawna, a Nandor i reszta mieli się dowiedzieć, gdy wpadli w pułapkę Rady Wampirów.
Ważne dla rozwoju zdecydowanie najbardziej złożonego serialowego bohatera? No ważne (i jakie efektowne — tylko popatrzcie, ile wysiłku zostało włożone w choreografię tej sceny), co nie zmienia faktu, że tu i tak zostało sprowadzone do drobnostki. Bo co tam łowca wampirów, skoro krwiopijcy musieli sami ogarnąć pranie! Trudno o lepszy przykład tego, czym jest "Co robimy w ukryciu" w pigułce.
Co robimy w ukryciu to dziwny pomysł, który działa
Kluczem do sukcesu tego serialu nie nazwałbym jednak ani ogólnej głupkowatości, ani historii Guillerma. Nic z tego nie miałoby wszak znaczenia, gdybyśmy najzwyczajniej w świecie nie polubili tutejszej ekipy potwornych idiotów. Dzięki temu byliśmy w stanie kupować bez mrugnięcia okiem ich kolejne kretyńskie zachowania. Dzięki temu nie przeszkadzał nam fakt, że nikt tu nie uczy się na błędach. Dzięki temu też serial nigdy nie przekroczył granicy, za którą stałby się irytujący. Gdyby bohaterowie byli ludźmi, pewnie stałoby się to szybko, ale takie sympatyczne wampiry? No komu to przeszkadza, że są durniami?
Na pewno nie mnie i nawet nie mam potrzeby zastanawiać się nad tym, jak długo uda się ten stan utrzymać. Bardziej nurtuje mnie, na ile i czy w ogóle "Co robimy w ukryciu" będzie wreszcie musiało się zmienić? Teoretycznie miało to przecież zrobić już w tym sezonie, ale rosnąca frustracja Guillerma i jego zdolności nigdy tak naprawdę nie wybiły się na pierwszy plan. Czy mamy zatem jakiekolwiek podstawy, by myśleć, że w kolejnym (już zamówionym) sezonie będzie inaczej? W "normalnej" komedii pewnie by tak było, tutaj nie postawiłbym na to złamanego grosza, ale jakoś mnie to nie martwi.
Bo niby czemu miałoby? Jasne, znów można się zastanawiać, kiedy Clementowi (który w finale po raz kolejny wcielił się we Vladimira) i reszcie skończą się pomysły, ale czy dwa sezony nie nauczyły nas, że wyobraźni twórcom nie brakuje? A skoro tak, to powodów do obaw nie ma w gruncie rzeczy żadnych. No chyba że liczycie na to, że Guillermo zostanie w końcu właściwie doceniony przez Nandora. Jeśli na to nie pomogła nawet masakra urządzona na oczach swojego pana Radzie Wampirów, to chyba nie pomoże już nic.
Wampiry pokonują komediową konkurencję
To jednak problem z gatunku takich, których istnienie jest dla widzów dobrą wiadomością. Owszem, można pociągnąć temat dalej, a pewnie dałoby się nawet, opierając się na nim, postawić cały serial na głowie. Wątpię jednak, by zachodziła taka potrzeba, skoro "Co robimy w ukryciu" działa doskonale w przyjętej formule, dając jednocześnie pole do popisu twórcom na gruncie opowiadania coraz bardziej niedorzecznych, a mimo to nadal bardzo zabawnych dowcipów.
Bo nie da się ukryć, że to właśnie one nakręcają serial, sprawiając, że większa fabuła jest tu tylko swego rodzaju dodatkiem. Pewnie, Guillermo de la Cruz, godny następca Abrahama Van Helsinga oraz pierwszy wampirzy sługus, który wywalczył sobie wolne w tygodniu i przerwy w ciągu dnia, to świetna historia. Ale czy lepsza od widoku Nandora w olimpijskiej koszulce Michaela Jordana (co niezamierzenie zagrało doskonale w zestawieniu z niedawną emisją "Ostatniego tańca")? Albo krwiopijczego in memoriam? Albo Colina Robinsona i jego bohaterskiej wyprawy do pralni?
Można dowodzić, że to wszystko bez sensu, a serial powinien jednak dokądś zmierzać. O ile praktycznie zawsze bym się z takim podejściem zgodził, w przypadku "Co robimy w ukryciu" narzekanie na podejście twórców byłoby z mojej strony nieuczciwe. Jeśli przez kilka tygodni ich produkcja bawiła mnie jak mało co, zapewniając tak potrzebne dziś oderwanie od ponurej rzeczywistości, to przecież w stu procentach spełniła swoje zadanie. A że oryginalnością bije konkurencję na głowę, nazywanie jej najlepszą z obecnie emitowanych komedii wcale nie jest wyrost.