"Mogę cię zniszczyć" to mocny głos w dyskusji o różnych obliczach nadużyć seksualnych — recenzja serialu HBO
Marta Wawrzyn
8 czerwca 2020, 14:02
"Mogę cię zniszczyć" (Fot. HBO)
W ostatnich latach zmienił się sposób, w jaki rozmawiamy o seksie, przemocy seksualnej, kwestii zgody obu stron na to, co się dzieje. "Mogę cię zniszczyć" to mocne, dojrzałe świadectwo tych zmian.
W ostatnich latach zmienił się sposób, w jaki rozmawiamy o seksie, przemocy seksualnej, kwestii zgody obu stron na to, co się dzieje. "Mogę cię zniszczyć" to mocne, dojrzałe świadectwo tych zmian.
Arabella (Michaela Coel, "Chewing Gum") ma dwadzieścia kilka lat, mieszka w Londynie i po paru sukcesach w internecie próbuje swoich sił jako początkująca pisarka. Nie mogąc sobie poradzić z presją i zbliżającym się deadline'em, pewnego wieczoru robi sobie przerwę, która będzie ją drogo kosztować. Wszystko zaczyna się niewinne, od wieczornego wyjścia ze znajomymi na miasto, a kończy się porankiem z zadrapaniem na czole, rozbitym ekranem telefonu i niejasnymi wspomnieniami czegoś, co prawdopodobnie wydarzyło się w toalecie w knajpie.
Z tego opisu nie wynika, by "Mogę cię zniszczyć" opowiadało historię wyjątkową czy niezwykłą — i rzeczywiście tak nie jest. Przeciwnie, nieprzyjemna przygoda, oparta na doświadczeniu samej Coel, to jedna z tych rzeczy, które w jakiejś formie przytrafiają się kobietom każdego dnia, w każdym miejscu na świecie. Co można powiedzieć na ten temat, czego jeszcze nie powiedzieliśmy głośno i dobitnie w czasach #MeToo? Okazuje się, że bardzo dużo. I że diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach.
Mogę cię zniszczyć — opowieść o czasach po #MeToo
Serial HBO to mocna, dogłębna wiwisekcja tego, co dzieje się z ofiarą przemocy seksualnej. Na przestrzeni 12 półgodzinnych odcinków (widziałam już całość) "Mogę cię zniszczyć" podejmuje liczne tematy związane z wyzwoleniem seksualnym, nadużyciami, przemocą, kwestią zgody obu stron na to, co dzieje się w łóżku, oraz gwałtem i towarzyszącym mu poczuciem winy. Główna bohaterka to silna, wyzwolona młoda kobieta, a jednak widzimy, jak trauma ją pożera od środka, nie pozwalając normalnie funkcjonować przez wiele miesięcy. Wychodzenie z koszmaru to iście syzyfowa praca, zwłaszcza że Bella ma problemy z odtworzeniem wydarzeń, które wywołują w niej strach przed zwykłymi interakcjami damsko-męskimi.
Sposób, w jaki "Mogę cię zniszczyć" mówi o gwałcie, jest najlepszym świadectwem tego, jak rzeczywistość zmieniła się w ostatnich latach. Arabella nie waha się ani chwili, idąc ze swoją sprawą na policję, a policjantki jej nie lekceważą. Z ogromną empatią podchodzi do niej terapeutka, podobnie zresztą jak przyjaciele bliżsi i dalsi. Dobitnym dowodem na to, jak zmieniliśmy się my i nasze postrzeganie świata, są retrospekcje z czasów liceum, kiedy takie sprawy traktowało się zupełnie inaczej. A jednocześnie serial pokazuje, ile jeszcze pozostało do zrobienia, żeby ofiary przemocy seksualnej mogły chociażby pozbyć się wstydu i poczucia winy.
Mogę cię zniszczyć, czyli jak teraz ogarniać seks
Przedstawiając widzom grono młodych, zróżnicowanych etnicznie, a także pod względem orientacji seksualnej londyńczyków, "Mogę cię zniszczyć" prezentuje różne barwy seksualnych nadużyć, analizuje w najdrobniejszych szczegółach wprawiające w dyskomfort sytuacje i zadaje pytania, jakie jeszcze kilka lat temu nie wpadłyby nam do głowy. Jak bezpiecznie ogarniać seks na Tinderze? Czy ciężkim grzechem jest zdjęcie prezerwatywy w trakcie stosunku, kiedy partnerka o tym nie wie? Kiedy radosny trójkąt miłosny, będący symbolem wyzwolenia dla biorącej w nim udział dziewczyny, przemienia się w coś zupełnie innego? Czy to, że Bella "pozwoliła" sobie coś dosypać do drinka, to powód do czynienia jej wyrzutów?
Tematów jest naprawdę dużo i pojawiają się w sposób naturalny, w miarę jak poznajemy grono najbliższych znajomych Arabelli, w tym Terry (Weruche Opia), przyjaciółkę jeszcze z czasów szkolnych, kumpla geja o imieniu Kwame (Paapa Essiedu) i włoskiego chłopaka Biagio (Marouane Zotti). Wszyscy wnoszą swój głos do toczącej się przez cały sezon rozmowy o seksie, jakiej jeszcze w serialach nie było. Rozmowy otwartej, odważnej, mądrej, empatycznej, z odcinka na odcinek coraz głębszej i zahaczającej o coraz bardziej skomplikowane terytoria.
Mogę cię zniszczyć, czyli Michaela Coel i Londyn
Ale "Mogę cię zniszczyć" nie sprowadza się do analizy przemocy seksualnej. Serial ma wiele twarzy, podobnie jak Michaela Coel, która nie tylko gra główną rolę, ale też jest twórczynią, scenarzystką i współreżyserką. To opowieść — z braku lepszego słowa — obyczajowa o współczesnych młodych mieszkańcach wielkich miast, ich luzie, swobodnym stylu życia, otwartości na nowe doświadczenia. To wypchana czarnym humorem satyra, często wymierzona w social media, bez których pokolenie Coel nie jest w stanie się obyć (śród 12 różnorodnych odcinków zdarzył się i taki, który ma w sobie coś z "Black Mirror"). To też debata o tym, co to znaczy być świadomym i dlaczego w różnych przypadkach to może oznaczać coś innego.
Oprócz powracającego tematu przemocy i traumy są tu rozmowy o rasizmie, weganizmie, poszukiwaniach tożsamości seksualnej. Są analizy zachowań, które kiedyś byśmy uznali za głupie, a dziś już wiemy, jak potrafią być krzywdzące. Są skomplikowane relacje międzyludzkie, kobieca solidarność, mozolne przebijanie się młodych artystów w nieprzyjaznym świecie. Jest też widoczna zmiana pokoleniowa, bo to, co wydaje się oczywiste dla Belli, niekoniecznie takie było dla jej rodziców.
Serial czasem błądzi, gubi wątki i je odnajduje, pozwala sobie na mogące budzić wątpliwości eksperymenty z formą, być może też jest trochę za długi i nie do końca nadaje się do emisji po odcinku co tydzień, bo potrzebuje chwili, żeby się rozwinąć. Słowem, nie jest idealny, podobnie jak idealne nie było "Chewing Gum". Ale potwierdza to, co fani Michaeli Coel wiedzieli o niej od dawna — to niezwykle wszechstronna artystka, która ma talent, charyzmę i bardzo dużo do powiedzenia.
Jej Londyn przypomina miasto z kart powieści Zadie Smith — wieloetniczne, nieokiełznane, pełne małych wiosek, które wibrując różnymi rodzajami energii, łączą się w eklektyczną całość. Tyle że mniej tu erudycji, a więcej surowości, czarnego humoru, niewyparzonego języka i specyficznego pazura bohaterek tworzonych przez Coel. Jestem pod wielkim wrażeniem "Mogę cię zniszczyć" jako całości, nawet jeśli zdarzały się momenty, kiedy serial błądził i gubił rytm.