"W domu", czyli warianty hiszpańskiej izolacji — recenzja serialu HBO Europe
Kamila Czaja
7 czerwca 2020, 10:03
"W domu" (Fot. HBO)
Hiszpańska wersja "W domu" ("En casa") jest nierówna, nie wszyscy reżyserzy wykorzystali szansę, by o ludziach w pandemicznej sytuacji powiedzieć coś ciekawego. Ale trafiają się mocne punkty.
Hiszpańska wersja "W domu" ("En casa") jest nierówna, nie wszyscy reżyserzy wykorzystali szansę, by o ludziach w pandemicznej sytuacji powiedzieć coś ciekawego. Ale trafiają się mocne punkty.
Serial "W domu" w zapowiedziach wydał mi się obiecujący. Pierwszą HBO GO wypuściło wersję hiszpańską ("En casa"), powstaje też polska, a ogólne założenie jest takie, że dostajemy odcinki nakręcone, no właśnie, w domu, z zachowaniem warunków izolacji. W projekcie biorą udział liczni reżyserzy, każdy opowiada osobną historię.
W wariancie hiszpańskim to pięć odcinków o bardzo zróżnicowanej długości – od około 17 do około 43 minut, najczęściej między 20 a 30. Zgodnie z konwencją wszystkie toczą się w kwarantannie domowej, nakręcone zostały telefonem z dodatkowymi akcesoriami, dotykają problemu ludzi odciętych od życia, jakie wiedli przed pandemią.
Hiszpańskie W domu to serial poniżej oczekiwań
Z góry mówię, że serial, przynajmniej w tej odsłonie, więcej obiecywał, niż zapewnił. Sięgałam po "W domu" z dużą ciekawością, licząc na kameralne i pewnie formalnie ubogie, ale wnikliwie napisane i psychologicznie odkrywcze historie uwikłania, w jakim tkwią bohaterowie w sytuacji skrajnej, wymagającej przystosowania, podsycającej lęki, weryfikującej relacje międzyludzkie, skłaniającej do ponurych refleksji lub przeciwnie: do ich unikania z użyciem różnych mechanizmów ochronnych. Teoretycznie to wszystko tu jest, a aspekt techniczny przerósł moje oczekiwania, ale w praktyce w większości przypadków wypada "W domu" najwyżej średnio.
Jako że każdy odcinek jest inny, chociaż łączą je nadrzędne okoliczności i to, że bohaterowie biją brawo pracownikom służby zdrowia, o każdej opowieści napiszę coś osobno. Skoro to antologia, to spokojnie można, jeśli w ogóle, oglądać "W domu" wybiórczo. Poświęcenie mniej więcej dwóch i pół godziny na całość wydaje się niepotrzebnym marnowaniem czasu, bo tylko niektóre historie zasługują na uwagę, nadal nie będąc przy tym aż seansem absolutnie wyjątkowym i obowiązkowym.
Serial W domu, czyli pięć historii różnej jakości
"Sytuację nadzwyczajną" wyreżyserował Rodrigo Sorogoyen, występujący równocześnie w odcinku obok Marty Nieto. Największą zaletą tej pilotowej odsłony jest to, że fabularnie naprawdę zaskakuje. Kto spodziewałby się bergmanowskiego obrazu rozpadu związku albo studium szaleństwa niczym w "Lśnieniu", ma przed sobą sporo niespodzianek. Dobrze wykorzystano warunki izolacji, bohaterowie nie mogą bowiem skonfrontować z kimś swoich odkryć i zweryfikować, co jest prawdą. Równocześnie mimo ciekawego montażu to odcinek trochę za długi (najdłuższy w serii) i na rzecz suspensu rezygnujący z możliwych tu chyba do zaoferowania ciekawszych diagnoz pandemicznych, psychologicznych, związkowych.
"Filmik o kotkach" Eleny Martin ma niewątpliwie trafny tytuł. Będący pozornie w tle wątek kotów okazuje się bowiem zdecydowanie ciekawszy niż perypetie postaci. Grupa młodych ludzi izoluje się wspólnie w domu, trochę jak w komunie, a dziewczyna jednego z bohaterów trochę z przymusu zamieszkuje z nimi, co wywołuje w niej skrajne emocje i każe jej zobaczyć partnera jako zdecydowanie nieidealnego. Paczka dojrzewa do poważniejszych rozmów, wcześniej wszystko traktując jako zabawę, ale właściwie po odcinku nie zostało ze mną nic, bo to nie jest błyskotliwa historia o grupie spędzającej razem czas, tylko raczej bezsensowny zapis tego, że ludzie po prostu siedzą i mówią rzeczy mało interesujące.
Najkrótsza, niespełna osiemnastominutowa "Moja klatka" (reżyseria i rola główna: Leticia Dolera) wyróżnia się bardzo ładnie skomponowanymi kadrami i tym, że bohaterka jest w mieszkaniu sama, z chłopakiem i przyjaciółkami kontaktując się telefonicznie i przez komunikatory. To najbardziej przekonujący z dotychczasowych odcinków, trafnie pokazujący izolację i namiastki jej redukowania zdalnymi środkami, które czasem tylko podnoszą poziom stresu, na przykład przez to, że widać, kiedy ktoś był "dostępny", a nie odpisał. Trochę za dużo tu banalnej symboliki, ale w dużej mierze ewolucja bohaterki i obraz jej związku sprawiają, że warto kilkanaście minut temu odcinkowi poświęcić.
"Podróż dookoła mieszkania" Carlosa Marquésa-Marceta, opowieść zagrana przez Manuelę Aparicio Sanz, to chyba najmocniejszy punkt "W domu". Poprzedni odcinek bronił się pokazaniem codzienności, tu natomiast mamy do czynienia z bardzo ciekawą formą, bo to mniej fabuła, a bardziej wideoesej, w którym bohaterka snuje erudycyjny, często poetycki monolog skierowany do nieobecnego z nią w zamknięciu byłego partnera. Sceny z izolacji przeplatają się z nagraniami archiwalnymi, kadry i montaż przypominać mogą miejscami filmy Wesa Andersona, a w tle zróżnicowanych obrazów bohaterka snuje rozważania o miejscach, ciele, języku. Bywa pretensjonalnie, ale co jakiś czas trafia się naprawdę celna myśl (kupiło mnie na przykład stwierdzenie: "Przez izolację anegdoty przeżywają kryzys"). A po odcinku coś przynajmniej zostaje w pamięci.
Hiszpańskie W domu — do wybiórczego oglądania
Tym gorzej wypada "To takie proste…" Pauli Ortiz, czyli opowieść o dwóch przyjaciółkach spędzających razem izolację po tym, jak jedną z nich rzucił chłopak. Miało być chyba artystycznie (to odcinek czarno-biały) i w duchu siostrzanej solidarności oraz odważnego feminizmu (rozmowy o seksie są co najmniej bezpruderyjne), a wyszła irytująca, w założeniu pewnie tragikomiczna, a w efekcie raczej niespójna w konwencjach i niemająca wiele do przekazania historyjka.
"W domu" wypada więc naprawdę nierówno, jak to się często przy antologiach zdarza. Problemem nie jest dający pole do popisu nadrzędny pomysł, a technicznie odcinki nie odstają od różnych niszowych, niepandemicznych seriali, które znamy. Wyraźny obraz, ciekawe kadry, świetny montaż – tylko rzadko idzie za tym treść, która uzasadniałaby powstanie niektórych z tych historii. Sam zapis wyjątkowej sytuacji pandemii to w tym wypadku za mało. Ale jak ktoś ma chwilę, to odcinki 3. i (zwłaszcza) 4. chyba warto sprawdzić. A jeżeli dysponuje się dodatkowymi trzema kwadransami, to "Sytuacja nadzwyczajna" też przynosi trochę serialowej satysfakcji.