Po sezonie "2 Broke Girls": Uroczy dzień świstaka
Marta Wawrzyn
10 maja 2012, 22:18
"2 Broke Girls" to taki serialowy dzień świstaka. W każdym odcinku powtarza się ten sam schemat, nic nowego się nie dzieje, nawet żarty są w kółko te same. A jednak ogląda się ten sitcom całkiem przyjemnie.
"2 Broke Girls" to taki serialowy dzień świstaka. W każdym odcinku powtarza się ten sam schemat, nic nowego się nie dzieje, nawet żarty są w kółko te same. A jednak ogląda się ten sitcom całkiem przyjemnie.
Odcinkiem z kilkuminutowym występem Marthy Stewart i suknią Kat Dennings, którą zapamiętamy na długo, zakończył się 1. sezon "2 Broke Girls". Muszę przyznać, że lubię ten serial od początku, a jeszcze bardziej go polubiłam, kiedy amerykańscy krytycy zaczęli na nim wieszać psy – że rasistowski, seksistowski, antygejowski, antyhipsterski, antyludzki. Odrobina niepoprawności politycznej przyda się w świecie, którym rządzą tacy krytycy.
Chemia między Kat Dennings i Beth Behrs jest niesamowita, dziewczyny mają idealny timing komediowy i stanowią fantastyczny duet. Dobrze się ich słucha, dobrze się na nie patrzy, uszy aż tak nie bolą, kiedy scenarzystom zdarzy się przegiąć ze sprośnym żartem. O zaletach "2 Broke Girls" pisał już Mateusz i ja generalnie zgadzam się z tym, co napisał.
Ale drugą połowę 1. sezonu "2 Broke Girls" oglądało mi się już niestety gorzej niż pierwszą. Powód jest prosty: ten serial polega na powtarzaniu w kółko tego samego schematu. Max okładająca słowami hipstera albo przedstawiciela innej dziwnej mniejszości, Caroline odkrywająca po raz kolejny ze zdziwieniem, jak żyją biedni ludzie, żarty na temat wagin i cycków, obrzydliwe wstawki Olega, "mała dziewczynka" Han udowadniająca po raz kolejny, że jest małym chłopczykiem, który wcale nie lubi innych małych chłopczyków.
Nie mówię nawet, że to wszystko jest złe z zasady, mówię, że po dwudziestu takich dniach świstaka reaguję już zasypianiem, a nie śmiechem. W "2 Broke Girls" brakuje lepszej (jakiejkolwiek?) fabuły, brakuje też czegoś fajnego na drugim planie. Obecni bohaterowie są sztampowi, przerysowani do granic możliwości, służący do slapstickowego okładania kijem i wreszcie zwyczajnie nudni, bo nie rozwijają się. Nie pomogła też, wywołująca zrozumiałe poruszenie w naszym kraju, Sophie, dorodne polskie spełnienie amerykańskiego snu, a w wersji mniej wzniosłej wielbicielka kiełbasy i welurowych spodni Olega.
Amerykańscy widzowie też już chyba dostrzegli problem powtarzalności w "2 Broke Girls", bo finał miał najsłabszą oglądalność ze wszystkich odcinków (co się rzadko finałom zdarza), i to mimo występu Marthy Stewart. Mam nadzieję, że zauważyli to też twórcy i coś z tym zrobią w 2. sezonie.
Mimo wszystko to była jedna z najfajniejszych premier sezonu 2012/2013. Wyszczekana Max i słodka Caroline mają siłę przyciągania, zwłaszcza kiedy są razem. Teksty zdarzają się zabawne, a nawet bardzo zabawne, choć dobrze by było, aby nie dotyczyły w kółko tych samych sytuacji. Klimat wielonarodowego Brooklynu wyszedł niebanalnie, choć na temat jego zgodności ze stanem rzeczywistym wypowiadać się nie będę, jako że nigdy nie postawiłam tam stopy. Faktem jednak jest, że tak pokazanego Brooklynu jeszcze nie widziałam.
Moje życzenia na 2. sezon są więc proste: po pierwsze, chcę fabuły. Nie musi to być nic na poziomie powieści laureata Nagrody Nobla, wystarczy jeśli któraś z dziewczyn zakocha się w kimś, kogo nie będzie mogła mieć (wątek z Johnnym był OK, ale zdecydowanie za krótki), albo jeśli zacznie dziać się cokolwiek, co-kol-wiek!, w ich muffinkowym biznesie. Po drugie, wypada uporządkować drugi plan, pomyśleć nad tym, jak te postaci rozwinąć, jak sprawić, by choć czasem potrafiły zaskoczyć widza. Po trzecie, kloaczne żarty są mało śmieszne i wolałabym, żeby stosowano je raczej od święta niż na co dzień.
Obawiam się, że na samym uroku Kat Dennings i Beth Behrs "2 Broke Girls" do 3. sezonu nie dociągnie. A ja naprawdę bym chciała, żeby był 3. sezon, a potem jeszcze jeden, i jeszcze…