"Homecoming", czyli historia dopowiedziana – recenzja 2. sezonu serialu Amazona
Mateusz Piesowicz
24 maja 2020, 17:03
"Homecoming" (Fot. Amazon Prime Video)
Poprzedni sezon "Homecoming" to kapitalnie nakręcona, świetnie zagrana, wciągająca i zaskakująca historia. Kontynuacja powtarza kilka jej zalet, ale czy robi tak samo dobre wrażenie?
Poprzedni sezon "Homecoming" to kapitalnie nakręcona, świetnie zagrana, wciągająca i zaskakująca historia. Kontynuacja powtarza kilka jej zalet, ale czy robi tak samo dobre wrażenie?
Pamiętacie zakończenie pierwszej odsłony "Homecoming"? Emocjonalne, ale subtelne, spinające całą historię, ale pozostawiające za sobą nutę tajemnicy, w gruncie rzeczy mogłoby zostać finałem całego serialu. Wiedzieliśmy jednak, że tak nie będzie, bo Amazon zamówił od razu dwa sezony, co było w sumie dobrą wiadomością. Skoro opowieść została zaplanowana w dłuższej perspektywie, a za całość odpowiadali Eli Horowitz i Micah Bloomberg, czyli autorzy podcastu, na którym bazuje serial, można było zakładać, że mają w głowach konkretną wizję.
Homecoming kontynuuje historię w 2. sezonie
I rzeczywiście, składający się z siedmiu odcinków nowy sezon to potwierdził, bo pod względem konstrukcji fabularnej oraz wpasowania się w szerszą układankę, mamy do czynienia z dobrze zaplanowanym ciągiem dalszym. Gorszą wiadomością jest fakt, że nie ma on porównywalnej siły rażenia, co pierwowzór. Pytanie tylko, czy w ogóle mógł ją mieć?
Gdy się nad tym zastanowić, można dojść do wniosku, że chyba jednak nie. W końcu mamy tu do czynienia z przypadkiem serialu, który wyjawiwszy nam poprzednio swoją największą tajemnicę, pozbawił się tym samym głównego atutu w postaci nieprzewidywalności. Oczywiście to nie tak, że "Homecoming" nie potrafi już niczym zaskoczyć – spróbujcie choćby bez mrugnięcia okiem przyjąć cliffhanger z 2. odcinka – jednak znając fundamenty tej historii, trudno udawać, że wszystko jest kompletną niewiadomą.
Przez to natomiast zupełnie inaczej odbiera się na przykład świetne otwarcie sezonu, w którym nieznajoma kobieta budzi się na łodzi pośrodku jeziora, nie wiedząc ani kim jest, ani jak się tam znalazła. Kapitalny punkt wyjścia, czyż nie? Owszem, o ile zapomnimy o tym, że istotną rolę w opowieści odgrywa substancja powodująca utratę pamięci. Mogliby ją dołączać do nowego sezonu z dopiskiem: "spożyć przed seansem". Niespodzianka byłaby większa.
Homecoming – jak wygląda serial bez Julii Roberts?
A tak zostaje nam śledzenie losów bohaterki imieniem Jackie, w którą wciela się Janelle Monáe, zastępująca w roli głównej nieobecną już w serialu Julię Roberts (ona i reżyserujący poprzedni sezon Sam Esmail pozostali producentami wykonawczymi). Losów dość pokręconych i wciągających, nawet mimo tego, że ich najistotniejszego fragmentu możemy się domyślać. Wykluczenie jednego elementu tajemnicy nie burzy na szczęście kompletnie całej układanki.
Odkrywając krok po kroku przeszłość Jackie, trafiamy zatem szybko na trop prowadzący do Grupy Geist, a to z kolei stawia na naszej drodze kilka znajomych postaci. W tym graną przez Hong Chau Audrey (przypomnijcie sobie koniecznie scenę po napisach z finału 1. sezonu), a także Waltera (Stephan James), znów gnębionego dziurami w pamięci po udziale w projekcie Homecoming. Co łączy ich z Jackie i jaką rolę odgrywa w tym wszystkim nowa bohaterka?
Na odpowiedzi nie będzie trzeba czekać zbyt długo, po pierwsze dlatego, że sezon jest krótszy niż poprzednio, a po drugie ze względu na jego konstrukcję. Tę znów oparto bowiem na zabawach z chronologią, jednak w mniej wyszukany sposób — zamiast po dwóch równoległych i pomysłowo oddzielonych liniach czasowych, poruszamy się skokami po różnych okresach. Poznając dzięki temu historie kolejnych postaci, zmieniamy perspektywę dokładnie wtedy, gdy jest to konieczne dla pchnięcia akcji naprzód. Narracja została więc uproszczona, a o naprawdę pomysłowych zabiegach można zapomnieć.
Nietrudno zgadnąć, że serial ewidentnie na tym stracił, przy okazji niczego konkretnego nie zyskując. Bo czy poprzedni sposób opowiadania stanowił jakiś problem dla widzów? Absolutnie nie, więc mówienie, że fabuła stała się bardziej czytelna, mija się z celem. Wygląda po prostu na to, że twórcom zabrakło równie błyskotliwego pomysłu, zdecydowali się zatem postawić na sprawdzone rozwiązania. Efektem jest opowiedziana w sprawny, rzemieślniczy sposób historia, po której nie powinniśmy się jednak spodziewać się specjalnych fajerwerków.
Homecoming – nowe twarze w 2. sezonie serialu
Czy można to jednak uznać za wadę, jeśli całość robi mimo wszystko solidne wrażenie? Sądzę że tak, bo niestety im bardziej wgłębić się w ten sezon "Homecoming", tym wyraźniej można dostrzec, że twórcy nie mają w nim za dużo do powiedzenia. W najlepszym razie uzupełniają pozostałe po poprzedniku fabularne luki, w najgorszym powtarzają to, co już widzieliśmy. Oczywiście tym razem bez odgrywającego kluczową rolę efektu świeżości.
Niewiele zmienia nawet postawienie na nowych bohaterów, mimo że ci w większości się sprawdzają. Bo co z tego, że Jackie ma potencjał na wyrazistą wiodącą postać, skoro najpierw idzie tropami wyznaczonymi wcześniej przez Heidi Bergman, a potem musi ustąpić miejsca innym? Janelle Monáe radzi sobie wprawdzie nieźle, ale patrząc na nią, wciąż towarzyszyło mi wrażenie, że twórcy zaniedbali jej bohaterkę. Znacznie mniej doświadczona aktorka nie dostała przez to pola do popisu porównywalnego z tym, które potrafiła świetnie wykorzystać jej poprzedniczka w głównej roli, tym samym nie mogąc wyjść poza poprawność.
Inna sprawa, że w 2. sezonie nie zrobił tego właściwie nikt. Najwięcej możliwości otrzymała Hong Chau, której Audrey wyrasta tu na chyba jedyną pełnowymiarową i nieoczywistą postać, ale i ona pada w końcu ofiarą konieczności doprowadzenia historii do finiszu. To odbywa się bowiem kosztem rozwoju bohaterów, przez co ostatecznie wszyscy wydają się nie do końca wykorzystani, użyci instrumentalnie (Walter!) lub bardzo niedopracowani. A mieć wykonawców tej klasy, co Chris Cooper (w roli Leonarda Geista) czy Joan Cusack (Francine Bunda z Minsterstwa Obrony) i nie napisać im sensownych ról, to już po prostu marnotrawstwo.
Tym boleśniejsze, że nie przykrywają go wizualne atrakcje, które w 1. sezonie były równie istotne, co występ Julii Roberts. Tym razem wprawdzie też występują choćby częste długie ujęcia (także te w charakterystyczny sposób towarzyszące napisom końcowym) czy podziały ekranu, ale zamiast odgrywać znaczącą rolę, nie są niczym więcej niż realizatorskimi popisami z odtworzenia. Zamiana na stołku reżyserskim z mającego wizjonerskie podejście Sama Esmaila na wyrobnika w osobie Kyle'a Patricka Alvareza ("Odpowiednik", "Trzynaście powodów") jest więc aż nazbyt widoczna.
Czy w związku z tym oglądanie 2. sezonu "Homecoming" trzeba nazwać stratą czasu? Aż tak ostry w sądach bym nie był, bo nie będę ukrywał, że mimo wszystkich zastrzeżeń, całość obejrzałem za jednym zamachem, nie patrząc przy tym zbyt często na zegarek i chcąc się dowiedzieć, dokąd ta historia prowadzi. Oczekując jednak wrażeń porównywalnych z poprzednią serią, a zamiast nich otrzymując serial będący jej poprawnym uzupełnieniem, można się nieco rozczarować.