2. sezon "Już nie żyjesz" to jeszcze więcej czystej frajdy w feministycznym wydaniu — recenzja
Marta Wawrzyn
12 maja 2020, 20:14
"Już nie żyjesz" (Fot. Netflix)
Dwie panie, które kogoś straciły, w sieci szalonych zdarzeń i twistów rodem z telenoweli. "Już nie żyjesz" to nietypowa hybryda, która wciąż działa. Recenzujemy ze spoilerami 2. sezon.
Dwie panie, które kogoś straciły, w sieci szalonych zdarzeń i twistów rodem z telenoweli. "Już nie żyjesz" to nietypowa hybryda, która wciąż działa. Recenzujemy ze spoilerami 2. sezon.
Rzadko jest tak, że nie zgadzam się z Mateuszem, i niestety ofiarą tego myślenia padło na Serialowej "Już nie żyjesz", komediodramat, który opowiada o żałobie, ale w sposób lekki, łatwy i przyjemny. Przez 99% czasu, pozostały 1% przeznaczając na mądre, pełne empatii rozmowy o rzeczach ważnych. Mateuszowi taka formuła kompletnie nie pasuje, ja ze zdumieniem zauważyłam, że nie mam nic przeciwko. I obejrzałam dwa sezony w kilka dni, nie tyle dzięki obniżeniu wymagań wobec serialu, co dzięki temu, że przestałam od niego oczekiwać, żeby był inny, niż jest.
To nie jest kolejne "After Life", "Sorry for Your Loss" czy "Kidding", tylko wciągająca produkcja rozrywkowa, która lubi mieszać konwencje i pomysły, trochę na tej zasadzie co "Ucieczka". Tyle że tutaj więcej jest czarnej komedii i farsy, a miejsce thrillera zajmują twisty rodem z telenoweli latynoamerykańskiej. I to działa, co jest zasługą zarówno scenariusza umiejętnie żonglującego wątkami lżejszymi i cięższymi, jak i świetnie ze sobą współgrających odtwórczyń głównych ról.
Już nie żyjesz jeszcze bardziej szalone w 2. sezonie
Christina Applegate jako Jen i Linda Cardellini jako Judy już w poprzedniej serii sprawiały, że łykaliśmy najbardziej bzdurne zwroty akcji. Wszystko grało, dopóki ten duet z uśmiechem rozbrajał potencjalne niewypały. W 2. sezonie nic się nie zmieniło, choć niewypałów teoretycznie mogło być jeszcze więcej, bo serial jeszcze mocniej stawia na twisty, a my oglądamy go już z wiedzą, że najczęściej nic z tych twistów nie wynika. Nawet jeśli napięcie rośnie jak szalone, gdzieś tam z tyłu głowy jest w nas już przeświadczenie, że tak naprawdę nic nie grozi Jen i Judy.
"Już nie żyjesz" zaczyna 2. sezon z grubej rury, bo oto powraca James Marsden, ale oczywiście nie jako Steve, tylko jego "dobry" brat bliźniak Ben. Brakuje tylko narratora z latynoskim akcentem ogłaszającego: "Zupełnie jak w telenoweli!". Jakby tego było mało, Ben z czasem zaczyna podobać się Jen, co prowadzi do kolejnych, dających się przewidzieć, a jakże, kłopotów. Tymczasem na drugiej linii zaczyna się wdzięczny romans Judy z Michelle (Natalie Morales), fantastyczną szefową kuchni.
Parom aż chce się kibicować, podobnie zresztą jak przyjaźni głównych bohaterek, i w tym właśnie leży siła serialu. Nieważne, jak głupiutkie są twisty i cliffhangery, dopóki nie brakuje emocji i chemii w obsadzie, "Już nie żyjesz" ogląda się z ogromną przyjemnością. A nie brakuje, bo Applegate i Cardellini wyciskają ze swoich ról po 150%, dbając, by każdy istotny moment rzeczywiście zapadał w pamięć. Choćby ten, kiedy Jen mówi o swojej mastektomii i śmierci mamy, a my wiemy, że to tak naprawdę prawdziwa historia aktorki zaadaptowana do potrzeb serialu.
Już nie żyjesz to serial o kobiecej solidarności
Rozmowy o rzeczach ważnych przy kolejnych butelkach wina i kobieca solidarność w każdej sytuacji to takie same fundamenty "Już nie żyjesz", jak zwrot akcji co odcinek. Nie trzeba być Sherlockiem, żeby odgadnąć, do czego zmierza wątek z det. Perez (Diana-Maria Riva), uparcie czepiającą się obu naszych bohaterek. Do przewidzenia też jest, co się stanie, kiedy (nie jeśli, tylko właśnie: kiedy) Jen wyzna w końcu Judy straszną prawdę, że zabiła Steve'a nie tak do końca w samoobronie. Relacji głównych bohaterek nic nigdy nie będzie grozić, bo prawdziwymi antagonistami są ich partnerzy, od początku budowani tak, żebyśmy ich nie lubili.
Jest więc "Już nie żyjesz" serialem na wskroś feministycznym, ale niekoniecznie takim, który ma feminizm na ustach. To produkcja raczej bezpretensjonalna, co nie znaczy, że kompletnie bzdurna, a 2. sezon tylko to potwierdza, jednocześnie kładąc jeszcze mocniejszy nacisk na szeroko rozumiany girl power. Jen i Judy służą sobie realnym wsparciem, coraz lepiej się rozumiejąc i coraz bardziej doceniając siebie nawzajem. I znacznie częściej niż kiedyś powtarzając sobie, jakie są fantastyczne i że zasługują na lepsze życie, partnerów, którzy będą je bardziej doceniać itp.
Świetnie się to ogląda, bo takie zdrowe kobiece relacje, to wciąż nie jest norma w amerykańskich serialach, mających skłonności do stereotypowych catfights. A tak się składa, że obie panie muszą też radzić sobie w relacjach mniej zdrowych, by tylko wspomnieć teściową Jen (Valerie Mahaffey) i matkę Judy (Katey Sagal).
Już nie żyjesz, czyli dawać 3. sezon i to natychmiast!
Wszystko to absolutnie nie składa się na dzieło wybitne, a tylko i aż przyjemny czasoumilacz, który od czasu do czasu potrafi nas przykuć do ekranu sceną wychodzącą poza standard. Czyli dla jednych "typowy serial Netfliksa", a dla mnie jednak coś więcej. I nie chodzi tylko o to, że Applegate i Cardellini przerastają swoje role (a przerastają). Ten miks czarnej komedii i farsy z absurdalnymi twistami sprawdza się jako całość, diabelnie wciąga i nie pozwala oderwać się od ekranu.
Biorąc pod uwagę, w jakim kierunku zmierza fabuła (Jen i Judy są już na najlepszej drodze do "i żyły długo i szczęśliwie", kiedy pojawia się jeszcze jeden twist), 3. sezon, na razie jeszcze nie zamówiony, powinien być i pewnie będzie ostatni. Tej zabawy nie da się ciągnąć w nieskończoność, zwłaszcza kiedy już wiemy, że niemal każdy zwrot akcji i cliffhanger ma wpisane małe oszustwo w DNA. Ale da się ją kontynuować jeszcze przez dziesięć odcinków, na które czekam z niecierpliwością.