"Upload" to komedia romantyczna o życiu po śmierci — recenzja serialu Amazon Prime Video
Marta Wawrzyn
4 maja 2020, 19:02
"Upload" (Fot. Amazon)
On właśnie zginął w wypadku. Ona jest jego aniołem w systemie rodem z "San Junipero". Tak zaczyna się "Upload", serial twórcy "The Office", który łączy komedię, romans, sci-fi i technothriller.
On właśnie zginął w wypadku. Ona jest jego aniołem w systemie rodem z "San Junipero". Tak zaczyna się "Upload", serial twórcy "The Office", który łączy komedię, romans, sci-fi i technothriller.
Jest rok 2033. Nathan (Robbie Amell), młody programista, pracujący nad aplikacją, która mogłaby zrewolucjonizować rynek, ginie w wypadku samochodu autonomicznego. Po śmierci trafia do Lakeview, nieba, gdzie nowe technologie spotykają się z idylliczną naturą i korporacyjnymi absurdami. Tam spotyka Norę (Andy Allo), dziewczynę z jego punktu widzenia będącą aniołem (to zresztą oficjalna korporacyjna nazwa), a tak naprawdę pracownicę firmy zarządzającej jego wirtualną rzeczywistością. Witajcie w komedii romantycznej na miarę XXI wieku.
Upload, czyli komedia o życiu po śmierci
"Upload", 10-odcinkowy serial komediowy Grega Danielsa ("The Office"), zabiera nas w rejony znajome i nowe jednocześnie, prezentując bardzo amerykańską wizję życia po życiu, w której ludzka świadomość jest przegrywana na dysk i lądujemy w takim miejscu, jakie jesteśmy sobie w stanie opłacić. Firmy oferujące podobne do siebie usługi, bliźniaczo przypominające telekomy, walczą o to, żebyśmy wybrali ich ofertę. Pokój z widokiem na jezioro? Wieczne życie w Toskanii? Kasyno w Las Vegas? Luksusowy hotel, spełniający w sekundę wszystkie życzenia? Płacisz, to masz.
Gorzej jeśli nie opłacasz tego wszystkiego sam, tylko robi to za ciebie pogrążona w żałobie dziewczyna, która tym samym znajduje sposób, żeby uzależnić cię od siebie… na zawsze. Zła blondyna o imieniu Ingrid (Allegra Edwards) to jednak tylko jeden z wielu problemów Nathana. Po zdecydowanie za długim (45 minut) pilocie, wypakowanym po brzegi ekspozycją, "Upload" w kolejnych odcinkach mocno przyspiesza i zaczyna mnożyć tajemnice wokół swojego głównego bohatera.
Choć oś fabuły to de facto nietypowa komedia romantyczna z martwym Nathanem i żywą Norą w rolach głównych, szybko pojawiają się wątki rodem z technothrillera, nierzadko przyprawiane czarnym humorem. A wszystko to razem stanowi miks, który skutecznie przyciąga do ekranu, choć jest bardzo, ale to bardzo nierówny.
Upload jest prawie jak Dobre Miejsce i San Junipero
Zacznijmy od początku, czyli od wizji życia po życiu według Grega Danielsa. "Upload" jest i jednocześnie nie jest oryginalne, poruszając się w podobnych rejonach co "Black Mirror" (skojarzenie z "San Junipero" jest błyskawiczne), "Dobre Miejsce", "Forever" czy nawet "Devs". Śmierć nie jest ostateczna, wręcz przeciwnie, to po śmierci mogą cię czekać najlepsze dni twojego życia. Przynajmniej dopóki na Ziemi będą pamiętać, żeby doładowywać twoje konto. W przeciwnym razie możesz zostać wyłączony albo zredukowany do 2 giga (to tutaj prawdziwi pariasi).
Sam Daniels mówił w wywiadach, że jego wizja nie jest ani dystopią, ani utopią, tylko czymś pośrodku. Ja bym powiedziała, że to niekończący się korporacyjny koszmar, w którym spędzasz wieczność w luksusowym (w tym przypadku) hotelu i masz zero prywatności. Serial niby to widzi, ale raczej wykorzystuje to w celach komediowych, niż podkreśla absolutny horror całej sytuacji. Nie ma też mowy o zadawaniu głębszych pytań egzystencjalnych, jak w "Dobrym Miejscu". Ani o takich emocjach jak w "San Junipero", choć wiodąca parka jest bardzo ładna i miła.
No właśnie, to jest mój główny problem: "Upload" za bardzo stara się być serialem środka, gdzie coś dla siebie znajdą głównie ci, którzy chcą, żeby było miło i ładnie. Stawia więc mocno na słodki romans ponad podziałami (na szczęście chemii nie brakuje, choć postać Amella do "jakichś" nie należy), zaledwie dotykając kwestii potencjalnie ważnych, głębokich i rzeczywiście ciekawych. Rozmowy filozoficzno-egzystencjalne, jeśli już się pojawiają, najczęściej utykają w dość banalnych rejonach, ustępując miejsca kolejnemu twistowi. Zazwyczaj widocznemu z kilometra, bo i pod tym względem "Upload" nie dorasta do pięt "Dobremu Miejscu".
Czy warto obejrzeć serial komediowy Upload?
Czy to oznacza, że odradzam oglądanie nowego serialu twórcy "The Office"? Absolutnie nie. To całkiem przyjemny seans, który dostarcza rozrywki trochę na tej samej zasadzie co netfliksowe "Już nie żyjesz", stawiając raczej na twisty i chemię między postaciami, niż głębokie rozważania. A trzeba przyznać, że postacie, jeśli zaskakują, to raczej pozytywnie. Andy Allo wypada bardzo świeżo w roli Nory, zaś postać Nathana na szczęście w okolicach finału robi się bardziej wielowymiarowa (wcześniej to nudny, choć przyjemny dla oka palant). Z biegiem czasu nieco mniej oczywista staje się także Ingrid, na początku okropna pod każdym względem.
Nawet jeśli brakuje rozwinięcia wątków, które mogłyby wynieść serial na nowy poziom — choćby samotności w życiu po życiu czy faktu, że znaczna część mieszkańców luksusowego nieba nie jest w stanie znieść nowego życia i popełnia spektakularne samobójstwo — powodów, żeby go oglądać, wciąż nie brakuje. Począwszy od Nathana i Nory, przez samą wizję nieba za pieniądze oraz sposób, w jaki Greg Daniels wyśmiewa korporacyjną rzeczywistość i świat "przyjaznych" technologii, aż po mnożące się zagadki, z których znaczna część znajduje rozwiązanie w finale. A po ostatniej scenie 2. sezon "Upload" po prostu musi być.