"Better Things" nie godzi się na niewidzialność — recenzja finału 4. sezonu
Kamila Czaja
2 maja 2020, 16:52
"Better Things" (Fot. FX)
Świetny sezon i równie świetny finał. W zakończonej właśnie 4. serii "Better Things" Pamela Adlon pięknie i mądrze mówi o empatii, sile i wspólnocie, których tak bardzo teraz potrzebujemy. Spoilery!
Świetny sezon i równie świetny finał. W zakończonej właśnie 4. serii "Better Things" Pamela Adlon pięknie i mądrze mówi o empatii, sile i wspólnocie, których tak bardzo teraz potrzebujemy. Spoilery!
Po nierównej 3. serii, w której trafiło się kilka świetnych odcinków, ale która nieraz kazała nam zwątpić w to, że Pamela Adlon wie, dokąd ze swoją opowieścią zmierza, 4. sezon "Better Things" (polski tytuł: "Lepsze życie") udowodnił, że wszelkie zwątpienia były przedwczesne. Pojedyncze odcinki nie zawsze okazywały się spektakularne, ale kiedy już takie były ("New Orleans"!), to maksymalnie. Inne odsłony trzymały poziom, uwodząc zwyczajnością i niezwyczajnością równocześnie.
Spójność zapewnił 4. serii wątek "kryzysu wieku średniego" w kobiecym wydaniu. A ono, chociaż miało z męskim trochę wspólnego, bo Sam zafundowała sobie przyciągający uwagę samochód, do tego dołożyła węża jako zwierzątko domowe, a miejscami bywała dla otoczenia dość trudna, okazało się czymś innym niż znane z popkultury obrazki podstarzałych żigolaków w błyszczących furach.
Better Things nie unika niewygodnych tematów
Finał sezonu, zatytułowany "Listen to the Roosters", dopina ten temat. Kręcony przez Sam dokument o kobietach nabiera kształtu, widzimy jego fragmenty wyemitowane w telewizyjnym programie. To wyjątkowy serialowy moment, wtręt w fabule, na jaki niewielu sobie pozwala, a Adlon nie tylko sadza graną przez siebie postać w pełnym świetle przed kamerą (inne opowiadające o swoich doświadczeniach kobiety pozostają anonimowe), ale do tego daje widzom długi monolog o tym, co dzieje się w społeczeństwie z kobietami po menopauzie. Znikają.
Adlon, poprzez wywód swojej bohaterki, podkreśla, że nikt nie chce o tym słuchać, nikt kobiet na to nie przygotowuje. Tym ważniejsze wydaje się, że Sam ogląda program Jessiki Barden, w którym wyemitowano jej segment, ze wszystkimi trzema córkami. Niewiele było w tej serii wątków pracy Sam, ale pod koniec świetnie powiązano wcześniejsze krótkie wstawki w bardzo mocny akord finałowy, kiedy wspólna inicjatywa starszej i młodszej aktorki okazała się nie kaprysem czy mrzonką, ale czymś istotnym dla wielu kobiet, których doświadczenie odważnie nazwano.
Better Things, czyli serial codziennie niecodzienny
Silny, wyzwalający ze społecznych oczekiwań i budujący wspólnotę akcent nie zmienia jednak siły oddziaływania tego, co w "Better Things" tak ujmujące: niecodziennej codzienności. W napisanym i wyreżyserowanym przed Adlon finałowym odcinku towarzyszymy Sam, Duke i Murrayowi w nocnej podróży po Los Angeles, kiedy znów okazuje się, że warto czasem kogoś obcego zagadnąć. Prawie zawsze w zamian dostanie się jakieś ciekawe doświadczenie, opowieść snutą z innego punktu widzenia. A czasem zyska się też po prostu pomoc w dotarciu do domu.
Nigdy też nie wiadomo, czy zamówiony samochód nie okaże się świątynią karaoke, a stylowa starsza pani – prawdopodobnie duchem (może nawet duchem Duke z przyszłości?). A nawet jeśli odsunąć spirytystyczne interpretacje, do których serial nieraz już zachęcał, można ze sceny na ławce wyciągnąć chociaż taki pozytywny wniosek, że faktycznie mamy jakąś przyszłość. Pytanie Duke: "Mamy jakąś?" chyba nigdy nie wydawało się tak uzasadnione.
Optymizmu jest w tej finałowej wędrówce całkiem sporo. 4. sezon "Better Things" nieraz pokazał, że Sam musi jakoś przepracować rozwód, bo mimo że tyle wydarzyło się w jej życiu po drodze, gniew nie wygasł, lecz narósł. Czym innym jest celowa rezygnacja z wchodzenia z nowe związki, a czym innym widzenie wokół tylko potencjalnych porażek damsko-męskich relacji i próba przekonywania przyjaciół, że ich starania, by iść do przodu, nie mają sensu.
Better Things w finale stawia na przebaczenie
Tym razem Sam wzięła sobie do serca diagnozy, które płynęły i z rytualnego wybaczenia "byłym", kiedy tylko ona nie mogła się na to zdobyć, i z wydarzeń na urodzinowej imprezie Frankie. Nie darowała sobie kpiny na czeku, ale zdobyła się na wysiłek, by odpuścić Xanderowi winy. Nie dla jego dobra, tylko dla siebie i swoich córek.
Recenzując premierę sezonu, pisałam, że Adlon pokazuje kryzys jako szansę. Finał wpisuje się w tę narrację, Sam dochodzi bowiem do miejsca, w jakim jeszcze nie była. Akceptuje pewne sprawy, a swoją pasję angażuje tam, gdzie coś może zmienić. Dojrzewa do nowego etapu życia. I dojrzewają jej córki, co przecież nieraz wydawało się nie do wyobrażenia, gdy Max i Frankie (Duke to zawsze była osobna historia) rywalizowały o miano najbardziej irytującej nastolatki małego ekranu.
Better Things – może jednak jest jakaś przyszłość?
Max w tym sezonie nieraz imponowała dystansem do siebie, nawet po największych awanturach z Sam. Do tego nauczyła się ciężkiej pracy i dbania o kogoś poza sobą. Frankie świadomie pokierowała swoim życiem seksualnym, nie dała się wbić w schematy i osiągnęła wyznaczone cele, nabierając przy tym więcej szacunku dla tych, którzy chcą dla niej jak najlepiej. Duke wprawdzie wkracza w trudny okres dojrzewania, ale nadal jest osobą, która potrafi pocieszyć każdego.
W finale dziewczyny dają ojcu posmakować tego, jak one czują się, kiedy nie realizuje obietnic. Zamiast pojawić się na kolacji, spędzają siostrzany dzień na plaży, dając sobie wsparcie, jakiego Xander nigdy nie umiał im dać. Rozdzielenie na koniec odcinka "dorosłych" od córek Sam może znaczyć, że jesteśmy świadkami wybijania się sióstr na niezależność, ale możliwą tylko dlatego, że mogły to wynieść z domu, miały od kogo się uczyć. Sam walczy o widzialność kobiet z jej generacji, uczy córki wrażliwości na sprawy często przemilczane. Może to szansa i nadchodzi pokolenie kobiet, które na niewidzialność się nie godzą?
Nie wiadomo, czy będzie 5. sezon. Sama Adlon, która postprodukcję finału kończyła w domu, nie chce nawet o tym myśleć, dopóki świat nie opanuje pandemii. Szkoda byłoby żegnać tak wyjątkowy serial, ale jeśli miałby się skończyć symbolicznym powrotem do wody, choćby tej w basenie, i mocnym spojrzeniem w kamerę trzech młodych kobiet, które wzorem matki gotowe są podbijać świat na własnych warunkach, byłoby to bardzo godne pożegnanie.