"Defending Jacob", czyli jak Kapitan Ameryka syna ratował — recenzja serialu kryminalnego Apple TV+
Kamila Czaja
25 kwietnia 2020, 18:03
"Defending Jacob" (Fot. Apple TV+)
Zbrodnia i dramat rodzinny, zwłaszcza jeśli w rodzinie są Chris Evans i Michelle Dockery, to powinien być materiał na murowany hit. Ale "Defending Jacob" jakoś nim nie jest.
Zbrodnia i dramat rodzinny, zwłaszcza jeśli w rodzinie są Chris Evans i Michelle Dockery, to powinien być materiał na murowany hit. Ale "Defending Jacob" jakoś nim nie jest.
Znów wyjdzie na to, że nie potrafię docenić kunsztu produkcji Apple TV+. Trudno jednak, żebym chwaliła je na wyrost, kiedy trafiają mi się rzeczy po prostu, w najlepszym razie, przeciętne. Tak wyszło, że wyróżniające się seriale Apple'a recenzowali Marta i Mateusz, na dodatek były to kameralne ("Little America"), szalone ("Dickinson"), nerdowskie ("Mythic Quest: Raven's Banquet") komedie czy komediodramaty. W "poważnych", dłuższych formach wciąż czekam na coś, co mnie nawet jeśli nie zachwyci, to chociaż nie rozczaruje.
Wiem, że "Home Before Dark" wielu widzom przypadło do gustu, ale podtrzymuję moje zdanie z recenzji, że przy całym uroku "bezpiecznych" opowieści to serial konwencjonalny, napisany na autopilocie i zwyczajnie za długi. Przypominam to, bo najnowszy kryminał w założeniu ambitnej i wysokobudżetowej platformy, "Defending Jacob", ma sporo tych samych wad i oglądałam go z podobnymi odczuciami. A moje nieco lepsze nastawienie po seansie wynika chyba z tego, że początkowa dawka to trzy odcinki (kolejne odsłony ośmioodcinkowego sezonu – co tydzień), a nie od razu wszystkie.
Defending Jacob od Apple TV+ to serial, jakich wiele
Szkoda, bo w opartym na powieści Williama Landaya projekcie Marka Bombacka (scenarzysty filmowych hitów typu "Wolverine" czy "Wojna o planetę małp") jest potencjał. I obsada, co najmniej obiecująca. Rodziców czternastolatka oskarżonego o zamordowanie kolegi ze szkoły grają Chris Evans (sam Kapitan Ameryka) i Michelle Dockery ("Downton Abbey", "Godless"). W Jacoba wciela się Jaeden Martell ("To"), w jego prawniczkę – Cherry Jones ("24 godziny", "Transparent"). Wydawałoby się, że już sam casting dużo daje, do tego przecież zawsze warto zobaczyć jakiś porządny kryminał o zbrodni w małej społeczności i o rodzinnych dramatach, dla których morderstwo okazuje się katalizatorem. Nie bez powodu wszyscy ulegliśmy czarowi 1. serii "Broadchurch".
Problem w tym, że ani w kategorii kryminału, ani w kategorii dramatu rodzinnego "Defending Jacob" się niczym specjalnym nie wyróżnia. Właściwie wszystko jest na swoim miejscu: mamy śledztwo, sprawę (przed)sądową, sceny rodzinne, reakcje otoczenia, zwroty akcji i wychodzące na jaw tajemnice. Równocześnie po obejrzeniu pierwszych trzech odcinków uznałam, że nie pojawił się ani jeden dialog, którego nie słyszeliśmy już wcześniej wielokrotnie. A poza nazwiskami w obsadzie i widocznym w sposobie kręcenia lepszym budżetem nie jest miniseria Apple TV+ czymś innym niż wszystkie tego typu historie ogólnodostępnych stacji. Można zobaczyć, tylko właściwie po co.
Defending Jacob to serial w świetnej obsadzie
Dla aktorów? Dockery robi, co może, jako Laurie Barber – matka wrzucona w koszmar i próbująca chronić syna. Zwłaszcza kiedy ma co grać, czyli głównie w 3. odcinku. Evans przekonał mnie mniej, bo chociaż na ekranie go pełno, to odniosłam wrażenie, że próbuje grać Andy'ego Barbera jak superbohatera, tymczasem nieraz jego postać zachowuje się naprawdę nie w porządku, co i styl aktorstwa, i scenariusz próbują widzowi sprzedać jako działanie ojca w słusznej sprawie. Tymczasem szantaże emocjonalne i stawianie się ponad prawem bywają w tym wydaniu irytujące. A przecież Evans ma szeroką paletę możliwości, co niedawno udowodnił choćby w filmie "Na noże".
Naprawdę interesujący okazuje się Martell jako Jacob. Podejrzany o zbrodnię chłopak jest na tyle neurotyczny i skryty, że budzi niepokój, ale i na tyle przestraszony i prowokujący do współczucia, że można mieć wątpliwości, co naprawdę się wydarzyło. Okazuje się, że w grę wchodzą różne uprzedzenia, serial podsuwa tropy, które mogą sugerować, że aresztowano niewłaściwą osobę, a znajomi Jacoba ze szkoły najwyraźniej wiedzą więcej, niż mówią.
Defending Jacob – jeśli już oglądać, to dla zagadki
Gdybym miała dalej oglądać "Defending Jacob", to chyba dla samej kryminalnej zagadki. Rodzinne sekrety i konfrontacje nie wciągnęły mnie jakoś szczególnie, a przecież był potencjał choćby w fakcie, że Andy pracuje jako prokurator i nagle znajduje się po innej stronie systemu. Fakt, że pozornie szczęśliwa rodzina szybko zmienia się w bardzo nieszczęśliwą, też można było pogłębić i pokazać tak, żeby widz nie miał wrażenia telewizyjnej wtórności. Choćby w rozgrywaniu pytania, na ile można znać swoje dziecko – trochę rodem z filmu "Musimy porozmawiać o Kevinie", znacznie ciekawszego niż "Defending Jacob" . Kiedy serial skupia się na różnicach w postrzeganiu Jacoba przez rodziców, na ich wątpliwościach, jest ciekawiej, ale to, przynajmniej na razie, niewielka część całości.
Wątek morderstwa natomiast, jakkolwiek schematyczny, angażuje widza najprostszymi metodami, czyli zagadką, kto zabił i dlaczego. To kryminał z tych prostych, bez eksperymentów. Chyba najbardziej "nieliniowe" jest tu przeskakiwanie między przesłuchaniem Andy'ego przed sądem przysięgłych (przed skierowaniem sprawy do "prawdziwego" sądu) a morderstwem popełnionym prawie rok wcześniej. Jest poważnie, wręcz za poważnie, ciemny filtr na kamerze aż krzyczy, że oto będziemy widzieli ponury świat ludzi zniszczonych przez zbrodnię, a muzyka wszystko dodatkowo podkręca. Jednak trudno całkiem zrezygnować z szukania odpowiedzi.
Serial Defending Jacob stawia na proste środki
Poza tajemniczością związaną ze zbrodnią i z tym, co ludzie w tej historii ukrywają, miniserial podaje wszystko wprost. Widz nie musi się domyślać, kto jest kim, plany czasowe łatwo rozdzielić, dialogi napisano banalnie, a większych niuansów w relacjach międzyludzkich brak. Właściwie najbardziej podobały mi się poboczne motywy: pokazanie bezwzględności dzieciaków w internecie, konieczność podjęcia przez ludzi wokół decyzji, czy się od rodziny Jacoba odciąć, społeczny ostracyzm czy przedstawiony przez prawniczkę poradnik, jak Barberowie mają radzić sobie w tej sytuacji z mediami.
Obawiam się, że skoro po trzech odcinkach niewiele mnie skłania do dalszego oglądania, to raczej za parę tygodni doczytam w sieci, jakie było rozwiązanie zagadki, niż poświęcę jeszcze pięć godzin na wtórny dramat, jakich wiele, nawet jeśli nie zawierają Chrisa Evansa. Może jako film telewizyjny "Defending Jacob" byłoby lepsze, ale na osiem odcinków nie widzę materiału. Oczywiście wydłużanie historii na ekranie ma sens, jeśli pozwala rozwinąć ciekawe wątek, zaproponować interesującą perspektywę i pogłębić postacie. Tu się to nie udało.