"Co robimy w ukryciu" pokazuje w 2. sezonie, że życie wampira to horror – recenzja premierowych odcinków
Mateusz Piesowicz
17 kwietnia 2020, 17:02
"Co robimy w ukryciu" (Fot. FX)
Nandor, Laszlo i Nadja nie mają lekkiego życia po śmierci. Ich problemy oznaczają jednak dobrą zabawę, a ta na początku 2. sezonu "Co robimy w ukryciu" jest nadal przednia. Spoilery!
Nandor, Laszlo i Nadja nie mają lekkiego życia po śmierci. Ich problemy oznaczają jednak dobrą zabawę, a ta na początku 2. sezonu "Co robimy w ukryciu" jest nadal przednia. Spoilery!
Zacznijmy od kilku słów wyjaśnienia, bo spora część z Was mogła nie mieć jeszcze do czynienia z wampirzym towarzystwem. W takim razie powinniście wiedzieć, że "Co robimy w ukryciu"("What We Do in the Shadows") jest serialową wersją filmu o tym samym tytule z 2014 roku i w formie mockumentu przedstawia losy trójki sympatycznych krwiopijców zamieszkujących nowojorską Staten Island.
Niedawno na HBO GO pojawił się wreszcie 1. sezon, więc jeśli go nie widzieliście, koniecznie nadróbcie, bo to jedna z najlepszych zeszłorocznych komedii. A gdy już to zrobicie, na pewno nabierzecie ochoty na więcej – z przyjemnością donosimy, że 2. sezon w niczym nie stracił na jakości względem poprzednika.
Co robimy w ukryciu sezon 2 – wampiry w formie
A może nawet na niej zyskał, bo po pierwszych dwóch odcinkach widać już, że twórcom nie brakuje odlotowych pomysłów i bynajmniej nie zamierzają się powtarzać. Zanurzenie się w tym pokręconym świecie, gdzie absurdalna komedia żyje sobie w najlepsze z klasycznym horrorem, znów jest więc czystą przyjemnością – o ile oczywiście kupujecie ten klimat.
Bo surrealizm prezentowany przez "Co robimy w ukryciu" rzecz jasna nie musi do was przemawiać. Nie da się przecież ukryć, że serial to specyficzny w pełnym tego słowa znaczeniu, a jeśli od zakończenia poprzedniego sezonu zdążyliście zapomnieć jak bardzo, to na starcie nowego szybko sobie o tym przypomnicie.
Ot, na przykład wtedy, gdy kilku nowych służących zginie tragiczną śmiercią w trakcie pełnienia swoich obowiązków. Albo gdy niepozorny Guillermo (Harvey Guillen) okaże się godzien miana spadkobiercy Van Helsinga, prezentując cały zestaw zabójczych umiejętności podczas tępienia krwiopijców. Zrobiło się zbyt mrocznie? Spokojnie, zaraz Nandora (Kayvan Novak) wciągnie oczyszczacz powietrza czy coś w tym stylu.
To oczywiście tylko sam początek, który jednak wystarcza, by w mgnieniu oka przypomnieć sobie, za co pokochaliśmy "Co robimy w ukryciu" poprzednim razem. Nadal mamy więc do czynienia z jedną z nielicznych współczesnych komedii, które potrafią skutecznie oderwać od rzeczywistości, nie stosując przy tym ciągłego recyklingu pomysłów. A że świeżość to w tym gatunku towar coraz bardziej deficytowy, serial stacji FX naprawdę ma się czym pochwalić.
Co robimy w ukryciu – komedia inna niż wszystkie
Tym bardziej, że na pierwszy rzut oka akurat produkcja Jemaine'a Clementa powinna mieć w tym względzie pod górkę. W końcu sięganie po przemielone na setki sposobów motywy jest wręcz wpisane w jej fundament, a nawet jeśli horrorowe schematy są tu stawiane na głowie, to przecież takie fabularne akrobacje muszą mieć swoje granice. Może to prawda i za jakiś czas rzeczywiście będziemy mieli prawo narzekać, że serial zjada własny ogon – ale póki co ten moment wydaje się bardzo odległy.
Na razie znacznie bardziej prawdopodobna jest wizja, że czeka nas kolejny sezon pełen zwariowanych atrakcji, przy których nie zabraknie okazji do głośnego śmiechu. Chociaż całkiem możliwe, że i na jakiś rodzaj poważnego dramatu się załapiemy, jeśli Guillermo będzie nadal pielęgnował swoje mordercze umiejętności, a Nandor i reszta pozostaną tak samo obojętni na jego oddanie jak do tej pory. Czyżby coś miało w nim wreszcie pęknąć?
Tego nie wiem, za to jestem pewien, że główny ludzki bohater serialu ma potencjał, by zostać absolutnie wiodącą postacią tego sezonu. Już pierwszy odcinek ("Resurrection") bardzo zgrabnie ogrywał jego wewnętrzny konflikt, konfrontując marzenie o przemianie w wampira z obawami o niewątpliwy talent w ich uśmiercaniu. Dodając do tego ciągłe lekceważenie ze strony swojego pana oraz konkurencję w osobie niejakiego Tophera (Haley Joel Osment) – pozera, który wkradł się w wampirze łaski – mieliśmy gotowy wątek, mogący potrwać i cały sezon.
Co robimy w ukryciu bawi się horrorem i komedią
Ale że "Co robimy w ukryciu" nie lubi podążać oczywistymi ścieżkami, to właściciel pół procenta udziałów w cydrze Jędrne Jabłuszka szybko zniknął z pola widzenia. Przynajmniej w żywej wersji. Ta martwa została z nami nieco dłużej za sprawą nekromanty imieniem Wallace (Benedict Wong), będąc jednym z najcudowniejszych zombie, jakie widziałem na ekranie. Jestem za tym, by teraz wszystkie żywe trupy odgórnie nazywały się Topher i przybijały piątki. Sami pomyślcie, ile by na tym zyskało choćby takie "The Walking Dead"!
Ale zostawmy zombie i przejdźmy do poważniejszych spraw. Na przykład duchów. O dziwo, wampiry nie wierzą w duchy. A raczej Nadja (Natasia Demetriou) wierzy, jej współlokatorzy już niekoniecznie. Cóż, wystarczy, że jeden z drugim oberwie ektoplazmą (w najlepszym przypadku), a niewybredne żarty zastąpi trudny proces zamykania niedokończonych spraw udręczonych dusz. Oczywiście w jedynym w swoim rodzaju, uroczo bzdurnym stylu, który zawierał i trudności w komunikacji, i bardzo nietypowy akt seksualny.
Właśnie takie pokręcone pomysły sprawiają, że choć "Co robimy w ukryciu" co rusz sięga po ograne motywy, potrafi wciąż ulepić z nich coś oryginalnego. Zombie i duchy poszły na pierwszy ogień, teraz tylko czekać na ciąg dalszy, może po cichu licząc, że gdzieś w dziesięciu odcinkach tego sezonu znów kryje się perełka na miarę zeszłorocznego "The Trial".
A nawet jeśli nie, to i tak atrakcji brakować nam nie powinno. I niekoniecznie mam tu na myśli fakt, że rozrywkę na poziomie zapewni z całą pewnością Colin Robinson (Mark Proksch), który przerzucił się na wysysanie energii za pomocą suchych dowcipów – choć trzeba przyznać, że już osiągnął w tym fachu mistrzostwo. Twórcy serialu na szczęście preferują nieco inny rodzaj humoru, a nam pozostaje im tylko życzyć, by formę z pierwszych odcinków utrzymali jak najdłużej.