"Niepewne", czyli życie nadal w przebudowie – recenzja 4. sezonu serialu HBO
Mateusz Piesowicz
12 kwietnia 2020, 20:45
"Niepewne" (Fot. HBO)
Issa spełnia się zawodowo, a Molly dojrzewa do poważnego związku – czy to znaczy, że u bohaterek "Niepewnych" idzie ku lepszemu? Nie do końca, ale nie to stanowi problem 4. sezonu.
Issa spełnia się zawodowo, a Molly dojrzewa do poważnego związku – czy to znaczy, że u bohaterek "Niepewnych" idzie ku lepszemu? Nie do końca, ale nie to stanowi problem 4. sezonu.
Brak pracy, a jednak Issa (Issa Rae) spełnia się zawodowo. Brak faceta, a jednak nie ma żadnych powodów do narzekań. Sytuacja idealna? Na pewno nie, choć pamiętając, w jakim miejscu była główna bohaterka "Niepewnych" jeszcze niedawno, trudno szczególnie wybrzydzać na aktualny stan rzeczy. Jeśli jednak liczyliście, że 4. sezon przyniesie gruntowną zmianę w jej życiu, możecie się lekko rozczarować.
Niepewne sezon 4 – Issa i Molly zaczęły nowy etap
Nie będę ukrywał, że w moim przypadku tak właśnie było, choć większą część nowego sezonu (widziałem pięć z ośmiu odcinków) obejrzałem jak zawsze z dużą przyjemnością. Bo "Niepewne" w gruncie rzeczy wcale się nie zmieniły. To nadal serial, z którego wbrew tytułowi bije pewność siebie i mnóstwo pozytywnej energii – nawet jeśli życiu Issy i Molly (Yvonne Orji) wciąż daleko do perfekcji.
Czego zatem spodziewać się po nowej odsłonie losów pary przyjaciółek? Po pierwsze – małych kroków naprzód. Issa w miarę uporządkowała sytuację osobistą, zamykając sprawy z Lawrence'em (Jay Ellis) i póki co nie angażując się w nic poważnego (nie licząc pewnego pracownika ochrony o bardzo słusznych rozmiarach), na czym z kolei skorzystało jej życie zawodowe. To już nie pozbawiona grosza przy duszy dziewczyna bez własnego kąta, ale ambitna społeczna aktywistka, aktualnie planująca pierwszą edycję dzielnicowego festiwalu w Inglewood.
Molly za to coraz lepiej odnajduje się w pracy w prestiżowej kancelarii, jednocześnie otwierając się na relacje z facetami, którzy niekoniecznie spełniają w stu procentach jej bardzo wysokie oczekiwania. O co oczywiście wcale nie jest łatwo, ale Andrew (Alexander Hodge) wydaje się jednym z tych, którym warto okazać nieco cierpliwości. Skoro więc wszystko jest w porządku, to w czym właściwie tkwi problem? W powtarzalności.
Niepewne powtarzają wcześniejsze schematy
Jak się bowiem szybko zorientujemy (dokładnie to już w otwierającej scenie premierowego odcinka), to wcale nie tak, że "Niepewne" obrały w tym sezonie nowe ścieżki. Tak, postęp jest w pewnym stopniu widoczny (do metody małych kroków nawiązują też tytuły poszczególnych odcinków), ale w jeszcze większym jasne staje się, że znów brniemy w dobrze znane problemy. Przykład pierwszy z brzegu: Issa i Lawrence.
A właściwie to Issa i Condola (Christina Elmore), która współpracuje z naszą bohaterką przy organizacji festiwalu, a przy okazji jest nową partnerką jej byłego. Wiadomo, że z takiego połączenia muszą prędzej czy później wyniknąć jakieś kłopoty i nieważne, że "Niepewne" nie są tandetnym romansem, który brnąłby w banalne klisze. Konsekwencje w tym przypadku, mimo że nieco bardziej wyszukane, wciąż są łatwe do przewidzenia, a stąd już tylko krok do stwierdzenia, że serial stracił sporo na nieprzewidywalności.
Dokładnie to samo tyczy się napiętej relacji pary głównych bohaterek. W teorii napędzającej sezon, który po dość dramatycznym otwarciu cofa się w czasie, szukając przyczyn zaistniałej sytuacji, ale w praktyce powtarzalnej, bo kręcącej się wciąż wokół już przerabianych motywów. Molly ma pretensje do Issy, że ta nie uczy się na błędach, Issa zarzuca Molly dokładnie to samo, w końcu dochodzi do eskalacji konfliktu i awantury.
"Kocham ją, ale teraz nie za bardzo ją lubię" – mówi w pewnym momencie jedna o drugiej, a my mamy prawo odczuwać déjà vu. Z jednej strony możemy mówić o realistycznym przedstawieniu sytuacji znajdujących się na życiowym zakręcie trzydziestolatek, ale z drugiej niekoniecznie musi się to dobrze sprawdzać w czysto serialowym aspekcie. Jakkolwiek przekonujące nie byłyby w swoich rolach Rae i Orji (a są), oglądanie po raz wtóry tego samego nie ma prawa nieść ze sobą tej samej frajdy.
Niepewne to wciąż komediodramat z wyższej półki
Co nie znaczy rzecz jasna, że trzeba serial HBO bezdyskusyjnie spisać na straty. Powielanie fabularnych tropów, które sprawdziły się poprzednio, to przecież typowa wada nie tylko dla komediodramatów. Gorzej, gdyby "Niepewne" poza nimi nie miały kompletnie nic innego do zaoferowania. A to nieprawda.
Nadal można się więc świetnie przy serialu bawić, zarówno w czysto komediowych momentach, jak i wtedy, gdy robi się poważniej, a zza humorystycznej maski wygląda trochę gorzkiej prawdy. Ot, choćby w odcinku poświęconym Świętu Dziękczynienia, które Issa i Molly spędzają z własnymi rodzinami, mogąc spojrzeć na sprawy z większego dystansu. Albo gdy możemy z bliska poobserwować związek Lawrence'a i Condoli, mając już pewną wiedzę na jego temat.
Odniosłem również wrażenie, że 4. sezon to najzabawniejsza odsłona "Niepewnych" od dłuższego czasu – tak jakby unormowanie pewnych spraw pozwoliło bohaterkom i twórcom na więcej luzu. Wróciło więc rapowanie do lustra, pojawił się nowy serial w serialu ("Looking for La Toya" – parodia produkcji true crime), a na drugim planie wciąż błyszczą Tiffany (Amanda Seales) i Kelli (Natasha Rothwell), niestety w dalszym ciągu nie mogąc się doczekać większego scenariuszowego uznania. Niewielkie, ale pamiętne cameo zalicza też wspaniała Robin Thede ("A Black Lady Sketch Show").
Tyle wystarcza, by nową odsłonę "Niepewnych" nadal można było uznać za udaną, nawet jeśli dystans, który wytworzył się pomiędzy Issą i Molly, niezamierzenie przeniósł się również w pewnym stopniu na nasz stosunek do bohaterek. Wciąż da się zrozumieć ich punkty widzenia, w wielu sytuacjach łatwo też się z nimi utożsamić, bo mimo różnic kulturowych, serial Issy Rae i Larry'ego Wilmore'a ciągle jest uniwersalnym głosem pokolenia. Możliwe jednak, że osiągnął właśnie granicę, za którą zmiana na większą skalę będzie konieczna, by uniknąć utraty całej wyjątkowości.