"Home Before Dark", czyli 9-latka na tropie prawdy — recenzja nowego serialu Apple TV+
Kamila Czaja
6 kwietnia 2020, 16:03
"Home Before Dark" (Fot. Apple TV+)
"Home Before Dark" nie obiecywało cudów, ale mogło być uroczą, nieobowiązującą propozycją na rodzinny seans albo próbą odtworzenia magii dzieciństwa w trudnym czasie. Sporo tu jednak zawiodło.
"Home Before Dark" nie obiecywało cudów, ale mogło być uroczą, nieobowiązującą propozycją na rodzinny seans albo próbą odtworzenia magii dzieciństwa w trudnym czasie. Sporo tu jednak zawiodło.
"Home Before Dark" platformy Apple TV+ już w zwiastunie wyglądało mi raczej na produkcję do niedzielnego obiadu niż na trzymający w napięciu wysokobudżetowy serial, ale wyjątkowo mi to mniej przeszkadzało. Pomyślałam nawet, że obowiązek recenzencki nieźle zbiegnie się z moją potrzebą obejrzenia czegoś lżejszego. Że wygląda jak Hallmark? Super, wszak spędziłam z Hallmarkiem, a potem 13 Ulicą sporo niezobowiązujących kablówkowych godzin, zawsze się to sprawdzało jako tło do innych zajęć lub rozpraszanie uwagi od problemów.
Niestety, dziesięcioodcinkowa opowieść stworzona przez Danę Fox i Darę Resnik (przy udziale innych reżyserów i scenarzystów) spełniała taką misję tylko przez pierwsze godziny. Wtedy jeszcze miałam poczucie, że mimo różnych mielizn "Home Before Dark" coś buduje, bardzo zagęszcza i liczbę postaci, i atmosferę małego miasteczka, by potem przyspieszyć i zaoferować ciekawe łączenie wątków. Tymczasem było coraz słabiej i znudzona obejrzałam do końca 1. serię, przeklinając telewizyjne sentymenty, które mnie skłoniły do podjęcia się takiego zobowiązania.
Home Before Dark, czyli dziewczynka na tropie
Rodzina dziewięcioletniej Hilde (Brooklyn Prince znana z filmu "The Florida Project") po tym, jak jej ojciec Matt (Jim Sturgess, "Hard Sun", film "Across the Universe") traci pracę w gazecie, przenosi się z Nowego Jorku do małego Erie Harbor. Dziadek, Sylvester (Reed Birney, "House of Cards"), mieszka w domu opieki, więc rodzinny dom Matta stoi pusty. Zwolniony dziennikarz, jego żona Bridget (Abby Miller, "Justified"), kiedyś prawniczka, teraz zajmująca się pełnoetatowo dziećmi, oraz trzy córki w różnym wieku muszą na co najmniej parę miesięcy zamienić wielkomiejską dżunglę na idylliczne z pozoru okolice, w których Matt się wychował.
Oczywiście prawie od razu dochodzi do tajemniczej śmierci. Ginie Penny (Sharon Taylor, "Attered Carbon"), przez lata ignorowana przez mieszkańców Erie Harbor, bo próbowała przekonać wszystkich, że jej brat, Sam (Michael Greyeyes, "Detektyw"), został niesłusznie skazany za porwanie Richiego w 1988 roku. A Matt, który sam był wtedy takim niesfornym i dociekliwym dzieckiem, jak dziś jego córka, wie o sprawie znacznie więcej, niż chciałby przyznać. Hilde zabiera się więc do dziennikarskiego śledztwa.
Pomysł na "Home Before Dark" ma tę zaletę, że wykorzystuje bardzo przyjemne konwencje i na dodatek pozwala chociaż odrobinę zawiesić wątpliwości, bo oparty został na życiu istniejącej dziecięcej dziennikarki – jakkolwiek zdecydowanie nie aż tak dramatycznym, jak pokazuje serial. To historia współczesna, ale silnie zakorzeniona w latach osiemdziesiątych, w Spielbergowskich przygodówkach czy "Stań przy mnie" Roba Reinera, ale i lekkiej ponadczasowej klasyce typu "Klan urwisów". Wszystkich tych opowieściach, w których rezolutne i ponad wiek zaradne dzieciaki robią to, z czym nie radzą sobie dorośli.
Realia są dzisiejsze, ale ogólnie widać tu chęć zagrania na odświeżonym w ostatnich latach zamiłowaniu widzów do "ejtisowych" produkcji. Można mieć zastrzeżenia do "Stranger Things", ale ogląda się to błyskawicznie. Niestety w "Home Before Dark" naśladowanie podobnych wzorców wychodzi nieszczególnie, nienaturalnie. Serial próbuje dość mechanicznie odhaczyć wszystkie klasyczne tropy (trudno inaczej wyjaśnić cały wątek wesołego miasteczka czy późniejszy szkolny bal z tematem właśnie lat osiemdziesiątych). A samo Erie Harbor to na początku takie Twin Peaks dla ubogich, by potem zacząć przypominać raczej scenerię "Pretty Little Liars" – podobne fabularne absurdy, tyle że na znacznie zwolnionych, grzeczniejszych obrotach.
Home Before Dark, czyli za dużo wszystkiego
Przede wszystkim "Home Before Dark" chce być wszystkim. Historią śledztwa. Opowieścią o trudnym życiu szkolnym. Familijną pogadanką, w której rodzice w długich rozmowach tłumaczą dzieciom świat (którego sami nie rozumieją). W natłoku postaci i wątków nie jest serial ani porządnym obrazkiem z życia małego miasteczka, ani przekonującym portretem rodziny, ani wciągającym kryminałem. A ze względu na to, że twórcy chcieliby chyba trafić i do dzieci, i do dorosłych, dla dojrzałego widza to wszystko, jeszcze z tak schematycznymi, przewidywalnymi dialogi, okazuje się zbyt naiwne i banalne, a dla dzieci może za mało linearne i zbyt rozgałęzione na masę zbędnych wątków. Do tego dochodzą nienaturalne retrospekcje, które z każdym odcinkiem irytują bardziej, zarówno słabym wykonaniem, jak i sugestią, że wszystko musi być pokazane całkiem dosłownie.
Trochę pomaga fakt, że dziecięcy aktorzy radzą sobie świetnie. Wprawdzie akurat sama Hilde szybko zaczyna irytować. W skradaniu się, dążeniu do celu bez myślenia o konsekwencjach, ale i w nadmiernej, trudnej do uwierzenia dojrzałości bywa raczej przerażająca niż urocza. Ale ta żarliwość w poszukiwaniu prawdy w pełnym mataczenia świecie wypada miejscami pozytywnie, chociaż naprawdę trudno poważnie potraktować wiele momentów, w których dorośli ustępują i dają Hilde dostęp do policyjnego śledztwa. Przeuroczy są natomiast przyjaciele Hilde, Donny (Jibrail Nantambu) i Spoon (Deric McCabe), jednak pełnią głównie rolę humorystycznego przerywnika.
Większy problem mam z postacią Matta. Sturgess gra go na jednej nucie jako znękanego przeszłością i obsesyjnego dziennikarza. Miota się po ekranie, epatując traumą, od czasu do czasu przypominając sobie, że trzeba wygłosić pedagogiczny monolog. Swoją krzywdą Matt przesłania poważniejsze krzywdy, które spotkały ludzi w Erie Harbor, obsesją naraża rodzinę, ze sceny na scenę zmienia zdanie w różnych kwestiach, tylko zapomniano jakoś to umotywować. Łapałam się tym, że najbardziej podobały mi się te fragmenty z Mattem, kiedy któraś z innych postaci nie wytrzymywała i ucierała mu nosa wobec hipokryzji i rzekomej wszechwiedzy.
Drugi plan był obiecujący, ale nie udało się wystarczająco rozwinąć postaci z potencjałem. Jest ich zwyczajnie za dużo, a tak skonstruowana fabuła wymusza sprowadzenie ich do stereotypów. Widać to zwłaszcza w karykaturalnie napisanym szeryfie (Louis Herthum, "Westworld) i jego pogubionym synu (Michael Weston, "Dr House") , ale też w scenach z nastoletnią siostrą Hilde, Izzy (Kylie Rogers). W efekcie z braku chęci, by emocjonalnie angażować się w losy kluczowej rodziny, kibicowałam jakiś czas Kim (Joelle Carter, "Justified"), dyrektorce szkoły i dawnej przyjaciółce Matta, ale także tę postać z czasem rozmyto, zapomniano, że była na początku nieźle wymyślona. Najdobitniejszym przykładem instrumentalizacji bohaterów wydaje się Sylvester, który pojawia się dokładnie wtedy, kiedy scenarzyści chyba nie mieli pomysłu, jak ruszyć dalej.
Home Before Dark to zmarnowana szansa
Szkoda, poza zmarnowaną szansą na przyjemny kryminał, że tyle tu patosu. Cele są bowiem słuszne, "Home Before Dark" porusza sporo ważnych kwestii: hejt, prześladowania w szkole, nierówności rasowe i płciowe, radzenie sobie z kryzysami w rodzinie, ale też to, czym powinno być dziennikarstwo. Problem w tym, że takie tematy załatwia się w serialu wielkimi gestami i przemowami, a twórcy zdają się nie zauważać, że tak napisane postacie nie dają podstaw, by ich moralizatorskim zapędom ulegać. Rodzice Izzy, Hilde i małej Grace chcą dobrze i na tle pozostałych rodzin w "Home Before Dark" wypadają faktycznie najmniej toksycznie, ale przy tym, poza pojedynczymi scenami, mało przekonująco.
O słabym scenariuszu pomagają zapomnieć pojedyncze dobre sceny, głównie te urocze, bo im bardziej zanurzamy się w śledztwie, tym trudniej traktować serial poważnie. Fantastyczna, zwłaszcza w pierwszych odcinkach, jest muzyka, a świetne covery dużo lepiej odświeżają wcześniejsze dekady niż wysilone fabularne nawiązywanie do lat osiemdziesiątych (chociaż przyznaję, że kilka żartów z tego, jak dawno one były, mnie w masochistyczny sposób rozbawiło). Serial jest ładnie, klimatycznie nakręcony, jednak tu też miałam wrażenie, że im dalej, tym banalniej.
Niestety z czasem "Home Before Dark" dłuży się coraz bardziej, nie warto przy nim trwać dla ostatecznego rozwiązania głównej zagadki, a tym bardziej nie widzę powodu, żeby skusić się na zamówioną już 2. serię. Jeśli jednak ktoś ma silną potrzebę obejrzenia, nawet takiej niezbyt udanej, opowieści o zbrodni w małym miasteczku i o dziecięcej brygadzie walczącej o prawdę, to najlepiej sobie dawkować, bo tryb maratonowy tylko mocniej obnaża braki.