"Angielska gra", czyli coś więcej niż futbol – recenzja serialu Netfliksa o historii piłki nożnej
Mateusz Piesowicz
22 marca 2020, 17:07
"Angielska gra" (Fot. Netflix)
Twórca "Downtwon Abbey", nowy serial kostiumowy i… piłka nożna? Oto "Angielska gra" – produkcja, dzięki której zobaczycie, jak w XIX wieku narodził się nowoczesny futbol. Drobne spoilery.
Twórca "Downtwon Abbey", nowy serial kostiumowy i… piłka nożna? Oto "Angielska gra" – produkcja, dzięki której zobaczycie, jak w XIX wieku narodził się nowoczesny futbol. Drobne spoilery.
Gigantyczny stadion wypełniony wielotysięczną publiką, na boisku piłkarze o gwiazdorskim statusie, a przed telewizorami miliony widzów. Jeśli znacie takie obrazki, wiecie że współczesny futbol to nie tylko najpopularniejszy sport na świecie, ale też wielki biznes. Zastanawialiście się jednak, jak do tego doszło i kiedy właściwie się to wszystko zaczęło? "Angielska gra" może trochę rozjaśnić sytuację.
Angielska gra to nowy serial twórcy Downton Abbey
Sześcioodcinkowy miniserial produkcji Netfliksa to nowe dzieło twórcy "Downton Abbey" Juliana Fellowesa, co na pierwszy rzut oka może wydawać się dość dziwne. Bo gdzie specjaliście od dramatów kostiumowych do futbolu? Czyżby nastąpiła u niego jakaś gwałtowna zmiana zainteresowań? Nic z tych rzeczy, bo choć piłka nożna stanowi bardzo istotny element "Angielskiej gry", tak naprawdę mamy do czynienia z kolejną opowieścią o społecznych podziałach i walce klas – a wszystko to oczywiście na tle XIX-wiecznej Anglii.
Rok mamy dokładnie 1879, mowa więc o czasach, gdy cieszący się rosnącą popularnością w angielskim społeczeństwie futbol był jeszcze ciągle domeną wyższych sfer. Może niekoniecznie szanowali go arystokraci starej daty, dla których to zabawa małych chłopców (nie to, co strzelectwo!), ale już ich synowie myśleli inaczej, widząc w zespołowym kopaniu skórzanej piłki grę dżentelmenów.
Ot, takich jak Arthur Kinnaird (Edward Holcroft), kapitan zespołu Old Etonians, który po rywalizacji w Pucharze Anglii zamieniał strój sportowy na elegancki frak, a bieganie po boisku zastępował wystawną kolacją w towarzystwie dam i kolegów z drużyny. To już prędzej przypomina serial Juliana Fellowesa, prawda?
Jest jednak druga strona medalu, bo jak wspominałem, futbol stawał się w ówczesnej Anglii coraz popularniejszy. W krajowych rozgrywkach do głosu zaczęły dochodzić pochodzące z północy drużyny składające się z pracowników miejscowych zakładów przemysłowych, których ambicje rosły z roku na rok. Zostać pierwszym robotniczym zespołem, który pokona arystokratów w ich własnej grze – to cel, o jakim marzyło wielu.
Także skupiona wokół zakładu przędzarskiego drużyna z Darwen, której właściciel w osiągnięciu celu postanowił sięgnąć po posiłki ze Szkocji. A konkretnie po Fergusa Sutera (Kevin Guthrie) i Jimmy'ego Love'a (James Harkness), czyli piłkarzy mających wspomóc jego ekipę w walce o puchar. Niby nic w tym dziwnego, ale trzeba dodać, że obydwu futbolistów do przeprowadzki skłoniły oferowane za grę pieniądze – a w tamtych czasach profesjonalizm był na angielskich boiskach zakazany.
Angielska gra, czyli walka klas na boisku piłkarskim
Byli zatem nasi bohaterowie swego rodzaju pionierami, musząc się jednak liczyć i z niechętnymi spojrzeniami kolegów z zespołu, i z podejrzeniami stojących wyżej na społecznej drabinie przeciwników. A jak można się domyślać, tych kwestia zawodowstwa gryzła tym bardziej, im mocniej drużyna złożona z robotników dawała im się we znaki na boisku.
Mamy więc w "Angielskiej grze" jasno zarysowany główny konflikt, w którym próżno doszukiwać się szczególnej wyjątkowości czy subtelności. Ani przeniesienie społecznych podziałów na rywalizację sportową nie stanowi wielkiego odkrycia, ani sposób, w jaki linie tych podziałów nakreślili twórcy, idąc najczęściej po linii najmniejszego oporu.
Z jednej strony jest Fergus i jego partnerzy z Darwen – prości, może czasem trochę nieokrzesani, ale dający się lubić, zwłaszcza gdy z pasją poświęcają się rozgrywce. Z drugiej od początku się wywyższający arystokraci, nieukrywający lekceważenia czy wręcz pogardy dla rywali, a do tego jeszcze korzystający z nieuczciwej przewagi ("Wasz bramkarz jest prezesem związku?"). Wiadomo, po czyjej stronie będzie widzowska sympatia, nawet jeśli twórcy starają się dodać rywalizacji barw nieco innych niż czarno-białe, przede wszystkim za sprawą Arthura Kinnairda.
Angielska gra – prawdziwa i bardzo prosta historia
Ten, wzorowany na historycznej postaci (podobnie zresztą jak Suter i Love – wszyscy z podkoloryzowanymi biografiami), jest akurat przedstawicielem bardziej progresywnego rodzaju arystokracji. A przynajmniej wyrasta na takiego po serii wydarzeń, które każą mu w inny sposób spojrzeć na rywali i rzeczywistość wokół siebie. Wygląda na wątek z potencjałem i rzeczywiście taki ma, choć nie powinniście oczekiwać zbyt wiele. Tak jak wszędzie w "Angielskiej grze" i tutaj fabuła podąża najprostszą ścieżką, nie pozostawiając miejsca na jakiekolwiek wątpliwości i rozstrzygając skomplikowane kwestie w banalny sposób.
Trudno to oczywiście uznać za zaletę, ale też trzeba przyznać, że pójście na fabularną łatwiznę nie jest tu aż tak dokuczliwe, jak w przypadku wielu innych produkcji. Może to fakt, że sześć odcinków stanowi zamkniętą całość i nie będzie się ciągnąć w nieskończoność. Może dobrze obsadzeni Holcroft i Guthrie, którzy wnoszą do stereotypowych postaci odrobinę życia. Najprawdopodobniej najwięcej dobrego robi jednak "Angielskiej grze" piłkarska otoczka, wprowadzająca bezpieczną aż do bólu historię na nieco wyższy poziom. Bez niej mówilibyśmy tylko i wyłącznie o jeszcze jednym wtórnym dramacie kostiumowym, który poza ładną prezencją nie ma dużo do zaoferowania.
Początki piłki nożnej w serialu Angielska gra
Produkcja Netfliksa natomiast kilka tych mniej standardowych atutów jednak posiada, choć warto podkreślić, że najbardziej docenią je ci widzowie, którzy piłką nożną nie zainteresowali się tylko i wyłącznie z okazji premiery serialu. Oni zauważą choćby ciekawe odwrócenie obecnego w pewnej formie również w dzisiejszych czasach dyskursu o grze dla pieniędzy i dla idei.
Tutaj za "złych" robią wszak pochodzący z wyższych klas amatorzy, sprzeciwiający się profesjonalizacji futbolu i chcący zachować jego "najczystszą" formę. Postęp ma więc absolutnie pozytywne oblicze, co z dzisiejszej perspektywy, gdy komercjalizacja piłki nożnej i towarzyszące jej pieniądze przekraczają wszelkie rozsądne normy, wygląda szczególnie intrygująco i skłania do myślenia.
Przypomina też "Angielska gra" piękne hasła leżące u podstaw każdej sportowej rywalizacji, oczywiście regularnie uderzając przy tym w banały, ale jednocześnie będąc w ich serwowaniu ujmująco szczerą. Dawanie ludziom choć odrobiny wytchnienia od żmudnej codzienności, zasypywanie podziałów międzyklasowych na boisku, odnajdywanie drogi do wcześniej nieosiągalnego porozumienia – jasne, jest to wszystko wyidealizowane, ale nie na tyle przesłodzone, by serial stawał się nieoglądalny. Przynajmniej w tym aspekcie, bo oprócz wątków łączących piłkę nożną ze społecznymi problemami mamy też kilka pobocznych historii, gdzie o zachowanie odpowiedniego balansu już nie jest tak łatwo.
Przez to szybko da się zauważyć prostą zależność — im dalej odchodzi "Angielska gra" od swojego wiodącego motywu, tym trudniej się w nią zaangażować. Prywatne wątki bohaterów, a zwłaszcza ten towarzyszący żonie Arthura, Almie (Charlotte Hope), zajmują zdecydowanie za dużo miejsca, nie wnosząc niczego szczególnego nawet do charakterystyki postaci, o samej historii nawet nie wspominając. Wyglądają raczej na odhaczenie punktu o silnych bohaterkach z listy rzeczy, które w serialu znaleźć się muszą, co najczęściej ma efekt odwrotny od zamierzonego – nie inaczej jest w tym przypadku.
Powiedzieć, że psuje to efekt końcowy byłoby jednak przesadą, zwłaszcza że cała "Angielska gra" od samego początku pretenduje raczej do miana charakterystycznego i solidnego, ale tylko średniaka, niż do czegoś więcej. Za dużo tu prościutkich klisz i postaci wyciętych z katalogu, a za mało autentycznych emocji (nie licząc boiskowych), by można było tę historię naprawdę mocno przeżyć. Jednak traktując ją jako ubraną w stroje z epoki ciekawostkę, która w odpowiednich momentach potrafi skutecznie podnieść na duchu, można zaliczyć całkiem udany seans.