"Westworld" sprawdza, czy jest życie poza parkiem – recenzja 3. sezonu serialu HBO
Mateusz Piesowicz
15 marca 2020, 20:01
"Westworld" (Fot. HBO)
"Westworld" się zmienił, ale czy to zmiana nie do poznania? A przede wszystkim, czy wyszła ona produkcji HBO na dobre? Oceniamy pierwsze cztery odcinki bez spoilerów.
"Westworld" się zmienił, ale czy to zmiana nie do poznania? A przede wszystkim, czy wyszła ona produkcji HBO na dobre? Oceniamy pierwsze cztery odcinki bez spoilerów.
Najpierw poznaliśmy sztuczny świat stylizowany na Dziki Zachód i szybko się nim zachwyciliśmy. Całkiem słusznie, bo było czym. "Westworld" robił wrażenie nie tylko przerastającym zwykłą telewizję rozmachem, ale i równie złożoną, co wciągającą fabułą. Potem jednak coś się w tej układance zepsuło i nawet zwiększenie liczby atrakcji o kolejne futurystyczne parki rozrywki niewiele dało. Historia, która wcześniej intrygowała, stała się w wielu aspektach irytująca. Potrzeba jej było zmian.
Westworld sezon 3 – co się zmieniło w serialu?
I zmiany rzeczywiście nadeszły, choć trzeba było na nie trochę poczekać. Od finału 2. sezonu minęły prawie dwa lata, w trakcie których serialowy świat nie tylko nie stał w miejscu, ale też chyba zdążył o superprodukcji HBO nieco zapomnieć. Przesadą byłoby powiedzieć, że na powrót "Westworld" nikt nie czekał, ale dawny entuzjazm zdecydowanie przygasł i choć widowiskowy zwiastun nieco go ożywił, wciąż zerkałem w stronę 3. sezonu z nieufnością.
Dziś, mając już za sobą jego cztery odcinki (czyli dokładnie połowę krótszego niż zwykle sezonu), jestem wprawdzie mądrzejszy o kilka kwestii, ale czy w stu procentach kupiony? Wciąż mam co do tego wątpliwości, jednak zanim do nich przejdę, wypada oddać Jonathanowi Nolanowi i Lisie Joy sprawiedliwość. Nie wiem co prawda, czy para twórców serialu naprawdę wzięła pod uwagę powszechne opinie na temat poprzedniego sezonu, czy po prostu tak im wyszło, lecz nie da się ukryć, że udało się osiągnąć istotny cel: nowy "Westworld" jest znacznie bardziej przystępny niż do tej pory.
Co to w praktyce oznacza? Przede wszystkim – koniec ze skakaniem po liniach czasowych! No dobra, może nie całkowity koniec, bo wciąż kilka retrospekcji się trafia. Ale po pierwsze nie ma ich zbyt dużo, a po drugie umiejscowienie ich w serialowej chronologii nie stanowi żadnego problemu. Tyle wystarcza, by cały "Westworld" od razu stał się bardziej przyjazny widzowi, nie tracąc przy tym wiele ze wpisanej w swoje DNA enigmatyczności. Bo ta jak najbardziej pozostała na miejscu, nie będąc na szczęście główną "atrakcją".
Westworld zaprasza do nowej rzeczywistości
Do miana takiej w 3. sezonie urasta bezdyskusyjnie zmiana krajobrazu, jaką nam i bohaterom zafundowali twórcy. Zmiana na tyle znacząca, że nie bez przyczyny na długo przed premierą pojawiały się pytania wręcz o to, czy będziemy mieli do czynienia z jakiegoś rodzaju rebootem serialu. O ile takie postawienie sprawy jest oczywiście błędne, trudno zaprzeczyć gruntownej metamorfozie, jaką przeszedł "Westworld" i dziwić się zainteresowaniu, jakie ona wzbudziła.
W końcu po dwóch sezonach spędzonych na niezwykłym, ale jednak Dzikim Zachodzie, przenosin do "prawdziwego" świata nie można potraktować jak każdego innego fabularnego kroku naprzód. Nie w serialu, który nazwę futurystycznego parku ma nawet w tytule. Nieważne więc, jak mocno próbowaliby nas twórcy przekonać, że tak naprawdę od początku chodziło im tylko o "ideę Zachodu" – zmiana o takiej skali musi być głównym punktem programu. Tym bardziej że poprzednia formuła zdawała się zwyczajnie wyczerpana.
Gra szła więc nie tylko o posunięcie naprzód historii, ale również o odświeżenie całej konstrukcji serialu i sprawienie, że nawet najbardziej zmęczeni 2. sezonem widzowie zechcą do tego świata powrócić. Czy to się udało, zobaczymy w pełni dopiero za jakiś czas, ale pierwsze kroki wydają się właściwe. Przynajmniej jeśli chodzi o ponowne wzbudzenie zainteresowania "Westworldem" za sprawą skutecznej promocji. A co z treścią?
Westworld – o co chodzi w 3. sezonie serialu?
Tak jak już wspomniałem, jest znacznie bardziej czytelna i nie przeszkadza w tym wcale fakt, że choć akcja zaczyna się zaraz po wydarzeniach z zeszłego sezonu, trudno na pierwszy rzut oka rozpoznać w niej ten sam serial. Ba, zmiany są nawet przydatne, bo pomagają sobie pewne sprawy uporządkować. Nie musicie się więc obawiać, że nic z tego nie zrozumiecie albo niewiele pamiętacie – wszystko dość szybko składa się w spójną całość.
Podążając zatem za wydarzeniami z poprzedniego sezonu i masakrą, jaką urządziła gościom parku Dolores (Evan Rachel Wood), trafiamy wraz z nią i Bernardem (Jeffrey Wright) do świata przyszłości. Prawdziwego, choć pełnego futurystycznej technologii świata, do którego ona zdołała przeniknąć, mając za cel po części osobistą zemstę, a po części ustanowienie hostów dominującym gatunkiem. Na to przynajmniej wygląda, choć sam fakt, że wzięła ze sobą Bernarda, który pod wieloma względami stanowi jej przeciwieństwo, wskazuje na to, że motywacje bohaterki są bardziej złożone, niż "zwykły" bunt maszyn.
A z czasem oczywiście komplikują się jeszcze bardziej, bo w grę zaczyna wchodzić coraz więcej zmiennych. Najważniejszym z nich jest nowy bohater, Caleb (Aaron Paul), weteran wojenny zmagający się z demonami przeszłości i trudami życia w rządzonym przez algorytmy świecie. Postać to dość ciekawa i bez dwóch zdań wyróżniająca się na tle innych ludzi, z jakimi mieliśmy tu do czynienia, a nade wszystko świetnie obsadzona. Rola została wprost stworzona dla aktora, który może nigdy nie wyjdzie z cienia Jessego Pinkmana, jednak nie sprawia wrażenia, by mu to przeszkadzało.
Nowy Westworld, a mimo to wygląda znajomo
Na to, że stworzy z Dolores duet choć w połowie tak pamiętny, jak Jesse z Waltem, nie postawiłbym jednak dużych pieniędzy. A to dlatego, że im dalej w ten sezon "Westworld", tym bardziej zanika początkowy efekt świeżości, zastępowany przez już nie tak oryginalne sztuczki twórców i towarzyszący serialowi od początku emocjonalny dystans. Nie wiem, może wykazałem się naiwnością, licząc, że coś w tej kwestii ulegnie zmianie, ale rzeczywiście miałem na to nadzieję.
Póki co niespełnioną, choć to nie tak, że zupełnie nie da się w tę historię zaangażować. Rozczarowuje raczej stopień tego zaangażowania, bo patrząc tylko na skalę historii, jaką się nam tu opowiada, oczekiwałbym jednak czegoś ponad umiarkowane zainteresowanie. A to niestety jest przy seansie "Westworld" odczuciem absolutnie dominującym, nie ma nawet większego znaczenia, w którym fragmencie opowieści się znajdujemy.
Trzeba jednak uczciwie przyznać, że odkładając na bok emocje, na nudę narzekać mimo wszystko nie mamy prawa. Twórcy zadbali bowiem o liczne atrakcje, stawiając przy tym na ich różnorodność. W jednej chwili możemy więc zapoznawać się ze sposobem funkcjonowania kryminalnego podziemia w Los Angeles przyszłości, by niedługo potem zgłębiać tajemnice korporacyjnych intryg. Będziemy towarzyszyć Maeve (Thandie Newton), która z grubsza rzecz ujmując, nadal stara się odnaleźć córkę; poznamy kilku nowych graczy na czele z tajemniczym i mającym jakieś ukryte motywy Serakiem (Vincent Cassel); spotkamy też kilku starych znajomych, bo dobrze wiecie, że śmierć bywa tu względna.
Oprócz odkrywania cudów nowego świata (który rzecz jasna prezentuje się fenomenalnie, choć miałem czasem wrażenie, że jest trochę pustawy), zdarzy nam się też trafić w bardziej historyczne okoliczności, a nawet uczestniczyć w przyjęciu rodem z "Oczu szeroko zamkniętych". Oprócz tego nieco mimochodem poznamy rozwiązanie jednej z serialowych tajemnic, pomysłowe cameo zaliczy duet znany z innego hitu HBO, no i oczywiście będziemy mieli niejedną okazję, by trochę pogłówkować
Westworld nadal lubi zadawać trudne pytania
Bo przecież "Westworld" nie byłby "Westworldem", gdyby wszystko szło zbyt gładko, prawda? Bądźcie zatem gotowi, by ciągle zastanawiać się, co właśnie oglądacie, kogo właściwie widzieliście i czy ten ktoś jest hostem, czy może jednak człowiekiem. Ot, taki już urok tego serialu i nawet rewolucja w scenografii tego nie zmieni. Fanowskie teorie trzeba przecież karmić – podstaw, na których wyrosną zupełnie nowe, nie brakuje od samego początku 3. sezonu.
Oczywiście w tym miejscu powinno paść pytanie, czy ma to wszystko w ogóle jakieś znaczenie? Odpowiedzieć można za samym serialem, w którym usłyszycie stwierdzenie być może idealnie opisujące całą tę historię: "Nic nie ma znaczenia, bo nic nie jest prawdziwe".
Ja mimo wszystko chciałbym, żeby czasami było, próbując doszukać się tutaj chociaż odrobiny prawdziwego życia i emocji. I tę odrobinę znajdywałem, czy to w Calebie, czy w intrygującej relacji Dolores i Bernarda, czy niespodziewanie w Charlotte Hale (Tessa Thompson) albo raczej wyglądającym jak ona hoście (przypominam, że to nie spoiler).
Czy jednak ta odrobina przełoży się na coś więcej i czy okaże się to wystarczające, by ten sezon nie był kolejną piękną z zewnątrz, ale straszącą pustką w środku skorupą? Za wcześnie, by na to odpowiedzieć, zwłaszcza że nie wiadomo, w jakim ewentualnie kierunku miałaby podążyć ta historia dalej. Na razie lepiej będzie więc po prostu zapewnić was, że "Westworld" wrócił w dobrej formie, wcale się przy tym aż tak nie zmieniając, a jeśli już, to raczej na lepsze. Przed premierą brałbym to w ciemno, więc teraz nie zamierzam z tego powodu narzekać. I nawet nie muszę przy tym za bardzo kwestionować natury rzeczywistości.