"Outsider" stara się wytłumaczyć niemożliwe – recenzja finału serialu HBO
Mateusz Piesowicz
9 marca 2020, 20:01
"Outsider" (Fot. HBO)
Zaczęło się od trzęsienia ziemi, a potem… napięcie trochę spadło. Ale i tak finałowy odcinek, jak i całego "Outsidera" trzeba zaliczyć do udanych. Uwaga na spoilery.
Zaczęło się od trzęsienia ziemi, a potem… napięcie trochę spadło. Ale i tak finałowy odcinek, jak i całego "Outsidera" trzeba zaliczyć do udanych. Uwaga na spoilery.
Pisałem już przy okazji recenzji pierwszych odcinków "Outsidera", że wiele w jego ostatecznej ocenie będzie zależeć od zakończenia. Serial to wszak tego typu, że cały udany sezon można łatwo przekreślić kilkoma fatalnymi decyzjami na sam koniec, a że dodatkowo zagadkę kryminalną połączono tu z horrorem spod znaku Stephena Kinga, tym większe można było mieć obawy. Dziś, gdy jestem już mądrzejszy o finałowy odcinek, całkiem dobrego zdania o produkcji HBO jednak nie zmieniam.
Outsider podkręca i zwalnia tempo w finale sezonu
Co nie znaczy, że jestem w stu procentach usatysfakcjonowany po seansie "Must/Can't". Przeciwnie, uważam, że wcześniej w sezonie "Outsider" miał kilka lepszych odcinków, tym razem cierpiąc na przypadłości, które dotykały na ostatniej prostej już niejedną podobną historię. Na czele z kulminacją akcji i napięcia, która nadeszła w finale bardzo szybko. Ba, właściwie to zaczęła się już tydzień temu, lecz wówczas przerwano ją brutalnym cliffhangerem.
Chodzi oczywiście o leśną konfrontację grupy naszych bohaterów z Jackiem (Marc Menchaca), który uzbrojony w snajperski karabin urządził sobie istną rzeź, uszczuplając grupę myśliwych równo o połowę. Ale cóż, nie po to tylu ich tu zebrano, by wszyscy wyszli cało, prawda? Krew lała się zatem gęsto, na brak emocji narzekać nie mogliśmy, a że wszystko zostało bardzo starannie zainscenizowane i wyreżyserowane (wysoki poziom realizacyjny to zresztą w "Outsiderze" standard), to trudno było sobie wymarzyć lepsze otwarcie.
Nieco inaczej ma się sprawa z tym, co nastąpiło później, bo po kilku szybkich ofiarach i smutnym końcu samego Jacka, historia była przecież jeszcze daleka od zakończenia. Wciąż w rozgrywce pozostawał główny punkt programu, czyli niejaki El Cuco, a co za tym idzie również wiodący serialowy wątek. I nie mam na myśli detektywistycznego śledztwa, bo to z grubsza zakończono, gdy dowiedzieliśmy się, z czym mamy do czynienia. Istotniejsze było udzielenie jakichkolwiek wyjaśnień na temat tego wszystkiego albo chociaż ustalenie, czy takie w ogóle istnieją.
Finał Outsidera, czyli poszukiwanie wyjaśnień
Po obejrzeniu finałowego odcinka wypada się skłonić ku wersji, że raczej nie istnieją, a próba ich poszukiwania i tak pójdzie na marne. Tu nie ma co pytać, tu trzeba działać – można by powiedzieć, idąc tropem Ralpha (Ben Mendelsohn), niezainteresowanego niczym innym, niż tylko ostatecznym pozbyciem się bestii. Zastrzeleniem, pogrzebaniem, przebiciem nożem, roztrzaskaniem kamieniem, cokolwiek, byle tylko zadziałało.
Z jednej strony dobrze pokazuje to przemianę, jak zaszła w bohaterze. Jeszcze niedawno detektyw Anderson był wszak człowiekiem, który nie dopuszczał do siebie niczego poza racjonalnymi wyjaśnieniami. Teraz ma na celu tylko jedno, jakby zabicie El Cuco miało nie tylko rozwiązać sprawę, ale też w jakiś sposób uspokoić jego przekonania i własne sumienie.
Trzeba zabić, bo to łatwiejsze, niż wytłumaczyć innym, co się stało. Trzeba wyeliminować niemożliwe, by znów móc się kierować zdrowym rozsądkiem. Trzeba skończyć sprawę, by przestać widywać widma syna i zastrzelonego chłopaka Petersonów. W gruncie rzeczy jest to dość zrozumiałe podejście, a chłodna determinacja wypisana na twarzy rzadko okazującego na zewnątrz emocje Bena Mendelsohna świetnie ją podkreśla.
Jednak z drugiej strony pojawia się oczekiwanie, do jakiego mamy prawo jako widzowie, czyli potrzeba satysfakcjonującego zakończenia. Czy zaś "Outsider" takie dostarczył, może być kwestią sporną, bo nie zdziwią mnie głosy, że twórcy poszli na łatwiznę. Ot, był potwór i nie ma potwora. Zestawiając to zwłaszcza z tempem, jakie miała ta historia wcześniej, finisz wydaje się nienaturalnie szybki. Surrealistyczny wręcz. Ale czy cała ta opowieść taka nie była?
Outsider pozostawia widzów z wątpliwościami
O ile dotąd można się jeszcze było łudzić, że twórcy będą próbowali nam coś wytłumaczyć, im dłużej trwał finał, tym bardziej stawało się jasne, że w ogóle nie mają takiego zamiaru. Ja natomiast coraz mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że to naprawdę dobre wyjście, a już na pewno lepsze od kreowania jakiejś fantastycznej rzeczywistości i przekonywania nas do niej na siłę. Nie wiem, jak wy, ale osobiście zdecydowanie wolę zadawać sobie pytania, niż łykać podawane na tacy średnio przekonujące rozwiązania.
A tych "Outsider" unikał, zamiast nich rozsiewając wątpliwości. Czasem bardzo bezpośrednio, jak w scenie pojawiającej się podczas napisów końcowych (jeśli ją przegapiliście, to radzę najpierw obejrzeć, a potem tu wrócić), gdy wyraźnie zasugerowano, że El Cuco wciąż w jakiś sposób istnieje i być może "zainfekował" Holly (Cynthia Erivo). Kiedy indziej zaś w znacznie bardziej enigmatyczny, choć również związany z tą bohaterką sposób.
Przypomnijcie sobie choćby jej rozmowę z Ralphem już po wszystkim, gdy na jego pytanie o to, co jeszcze wymykającego się rozumowi czai się na świecie, odpowiedziała lekkim uśmiechem. Może to po prostu zadowolenie z faktu, że jej twardo stąpający po ziemi partner zmienił zdanie albo aluzja, że nie wszystko, co niewytłumaczalne musi być złe. A może sugestia, że nasza "outsiderka" to nie tylko prywatna detektywka o bardzo specyficznym podejściu do zawodu i rzeczywistości?
Takich niejednoznacznych lub trudnych do wytłumaczenia momentów było zresztą więcej (Holly pytająca w jaskini "Kim jest Terry?"), co na upartego można by potraktować jako zwyczajne błędy czy brak konsekwencji. Myślę jednak, że twórcy zasłużyli sobie wcześniej na dość zaufania, by nie poddawać ich umiejętności w wątpliwość – co innego z tym, co właściwie chcieli nam przekazać, bo tu pole do interpretacji jest szerokie. Pewne jest tylko to, że "Outsider" nie daje o sobie zapomnieć zaraz po zakończeniu, jak pierwsza lepsza kryminalna historia.
Outsider to niezwykły kryminał o ludzkim obliczu
Także dlatego, że poza jej nadnaturalnym obliczem, które koniec końców nie zdołało przykryć całości (tym bardziej warto docenić, że mowa przecież o ekranizacji Kingowskiej powieści, o czym często zwyczajnie zapominałem), otrzymaliśmy tu również naprawdę świetnie napisaną historię obyczajową. Opowieść nie tyle dotykającą sposobów radzenia sobie z tragiczną stratą, co zagłębiającą się w towarzyszący temu ból i rozkładającą go na czynniki pierwsze.
To jest natomiast doświadczeniem bolesnym bez względu na okoliczności, co finał pokazał bardzo dobitnie. W końcu mimo rozwiązania sprawy przez naszych bohaterów, trudno było mówić o jakimkolwiek triumfie. Nie gdy kamera powoli przyglądała się pobojowisku, jakie pozostawił po sobie Jack. Nie, gdy zamiast powiedzenia prawdy, trzeba było ustalić w miarę wiarygodną wersję wydarzeń. Nawet nie wtedy, gdy Terry Maitland otrzymywał pośmiertną sprawiedliwość. Bo jakie znaczenie miało "zwycięstwo" nad złem, skoro wcześniej zdołało ono wyrządzić nieodwracalne szkody?
Co jednak ciekawe, gdzieś w tym depresyjnym krajobrazie pojawiały się przebłyski słońca. Uśmiech Holly. Jakże naturalna rozmowa Jeannie (Mare Winningham) z Ralphem nad grobem syna. Glory (Julianne Nicholson) przytulająca córki. Może nie dla wszystkich było to doświadczenie otwierające świat, ale dobrze zostawać z poczuciem, że chociaż nie zamknęło go na stałe. No i z tym, że furtka do ewentualnej kontynuacji serialu pozostała otwarta – ja nie miałbym nic przeciwko niej.