"Better Things", czyli kryzys jako szansa — recenzja pierwszych odcinków 4. sezonu
Kamila Czaja
8 marca 2020, 15:02
"Better Things" (Fot. FX)
Serial Pameli Adlon po dobrym, jednak miejscami nie do końca przekonującym 3. sezonie wraca w świetnej formie, skupiając się na tym, co "Better Things" wychodzi najlepiej.
Serial Pameli Adlon po dobrym, jednak miejscami nie do końca przekonującym 3. sezonie wraca w świetnej formie, skupiając się na tym, co "Better Things" wychodzi najlepiej.
Poprzedni sezon "Better Things" (polski tytuł to "Lepsze życie") zostawił widzów z mieszanymi uczuciami. Zdarzały się głosy, że to już nie to samo, że Pamela Adlon nie miała jasnego pomysłu na pierwszą samodzielnie robioną serię. Nie do końca się z tym zgadzam, pozostając wielką fanką co najmniej kilku odcinków ("The Unknown", "Chicago", "Easter") i widząc sens w takim poprowadzeniu postaci Sam. Ale przecież i ja, kiedy przyszło do tworzenia rankingu dziesięciu seriali 2019 roku, "Better Things" uwzględniłam wyłącznie w tytułach wypadających z topu ze względu na spadek jakości – nawet jeśli do jakości wciąż bardzo wysokiej.
Better Things sezon 4 — powrót w świetnej formie
Jeżeli jednak 4. sezon okaże się taki, jak jego pierwsze dwa odcinki, to nie powinno być mowy o niedosycie. "Steady Rain" i "She's Fifty" to trochę reset, w dużej mierze bez związku z tym, co widzieliśmy przed przerwą, bo choćby wątków romansowych Sam nie pociągnięto, a Frankie jakby nigdy nic mieszka w domu. Ale taki reset przyjmuję bardzo chętnie, bo mamy to, co w "Better Things" najlepsze.
I to już od otwierającej sceny, w której bardzo poetycko pokazano pustkę, jaka panuje w życiu Sam i Phil, kiedy najmłodsze pokolenie jest poza domem lub w pracy. Radosny powrót Frankie i Duke od ojca od razu zmienia sytuację, Sam odżywa i nawet deszcz wydaje się czymś fantastycznym. Oczywiście w tle czają się pułapki, choćby kolejne roszczenia byłego męża i konieczność zaproszenia go na urodziny średniej z córek, ale Sam i tak tryska radością, przygotowując jedzenie i biorąc udział w rodzinnych rytuałach (a przecież równocześnie wysyła Adlon społeczny przekaz bluzą "Bevar Christiana").
Codzienność zresztą dostaje w początkowych odcinkach 4. serii dużo miejsca. Patrzymy, jak Sam gotuje, towarzyszymy Frankie w remoncie, wyruszamy do salonu samochodowego, do sklepu zoologicznego, na siłownię. Te sceny pokazują jednak poza magią zwykłych spraw coś jeszcze – samodzielność bohaterek, które tam, gdzie coś zależy od ich inwencji i sprawności, poradzą sobie bez pomocy. Równocześnie Adlon wbija szpilę seksizmowi, bo w momencie, kiedy w grę wchodzi kontakt z ludźmi, towarzystwo mężczyzny okazuje się niezbędne, żeby zostać potraktowaną poważnie.
4. sezon Better Things i szukanie bliskości
Związki uczuciowe w planach Sam są chwilowo na dalszym planie, ale to nie znaczy, że podobne wątki zniknęły. Rich rozstał się z partnerem, koleżankę Sam opuścił mąż. Oboje szukają u Sam wsparcia, oboje mają do siebie pretensje o brak godności w kontaktach z "byłymi", o próby "wyżebrania" uczucia. Pomoc bliskich, nie tylko Sam, ale w przypadku Richa także Duke, pomaga, a jakąś metodą wydaje się powiedzenie wprost, w czym problem – jak w monologu Sam na siłowni.
Romanse w "Better Things" nie prowadzą do szczęśliwych zakończeń, ale serial przekonuje, że miłość niejedno ma imię, a bliskość czerpać można z różnych relacji. W "Steady Rain" nieustająco widzimy ludzi w łóżkach, co pozwala oddać samotność, ale i bliskość, która nie ma nic wspólnego z miłością romantyczną i seksem. Zresztą Sam i Rich nawet żartują ze schematu erotycznych scen, przy okazji wyśmiewając próby "nawrócenia" gejów.
Nieraz nieznośni, dla siebie nawzajem i dla biednych sąsiadów (Phil w basenie), bohaterowie serialu mimo wszystko radzą sobie nieźle, wspierając się, jak umieją. Spadające zewsząd ciosy w towarzystwie bolą trochę mniej, dzięki czemu Sam jakoś zbiera się po tym, jak zawodowa szansa okazała się najpierw upokorzeniem, a potem całkowitą porażką. Satyra na przemysł filmowy i telewizyjny wypada tu zresztą świetnie, a nie zawsze te wątki w "Better Things" działały.
Better Things krzepi w 4. sezonie
Rozdźwięk między marzeniami a rzeczywistością wydaje się ważnym elementem sezonu, co wprost widać w kwestii kupna samochodu. Sam udaje się jednak postawić na swoim, przypadek jest po jej stronie, a pozorny pech okazuje się szczęściem. Wystarczy tylko porzucić ekologiczne wyrzuty sumienia, a potem już całkiem pozwolić sobie na totalny kryzys wieku średniego. Skoro facetom wolno, to czemu Sam nie ma ruszyć w dalsze życie szpanerską bryką i z wężem na szyi?
W "Better Things" kolejne kryzysy, tym razem kryzys związany z wiekiem Sam i dorastaniem córek, okazują się szansą. Oczywiście bez lukru, bez udawania, że wszystko jest wspaniale. Ale z przekonywaniem, że nigdy nie jest tak źle, żeby nie można było sobie i innym poprawić humoru czekoladą, odcinkiem reality show czy… szynszylą. Zanurzenie się na nowo w tym nietypowym rodzinnym ekosystemie przyszło mi w nowym sezonie bez trudu. Oby tak dalej.