"Mythic Quest: Raven's Banquet" to biurowa komedia w nowoczesnym wydaniu – recenzja serialu Apple TV+
Mateusz Piesowicz
9 lutego 2020, 14:19
"Mythic Quest: Raven's Banquet" (Fot. Apple TV+)
Nowa komedia twórców "It's Always Sunny in Philadelphia" to rozrywka z gatunku lekkich, przyjemnych i niezbyt nowatorskich. Ale swoje ambicje ma. Drobne spoilery.
Nowa komedia twórców "It's Always Sunny in Philadelphia" to rozrywka z gatunku lekkich, przyjemnych i niezbyt nowatorskich. Ale swoje ambicje ma. Drobne spoilery.
Co wyszłoby z połączenia "The Office" i "Doliny Krzemowej" z nutą "Halt and Catch Fire"? "Mythic Quest: Raven's Banquet" daje tego pewne wyobrażenie, będąc przy okazji jednym z tych seriali, które sprawiają miłą niespodziankę, gdy niczego szczególnego się po nich nie spodziewamy. No i poszerzając nadal skromniutką bibliotekę Apple TV+ o kolejny całkiem udany tytuł.
Mythic Quest: Raven's Banquet – serial Apple TV+
A w czym dokładnie rzecz? Akcja serialu rozgrywa się w środowisku gamingowym, dokładnie rzecz biorąc w studiu odpowiedzialnym za powstanie "Mythic Quest" – największej wieloosobowej gry RPG w historii, ot tutejszym odpowiedniku "World of Warcraft". Bohaterów poznajemy z kolei w przededniu premiery dodatku o nazwie "Raven's Banquet", bo wielkość wielkością, ale trzeba być na czasie (czyt. znaleźć sposób, by ludzie nie stracili zainteresowania grą i nadal oddawali nam swoje pieniądze).
https://www.youtube.com/watch?v=pMaPCYRPhY0
Na tym barwnym i oryginalnym tle rozgrywa się z kolei dość typowy sitcom, który przynajmniej w pierwszym sezonie (kolejny jest już zamówiony) nie posiada żadnej wiodącej linii fabularnej. Zamiast tego skupia się na swoich bohaterach, licząc, że widzowie polubią jeszcze jedną telewizyjną grupę sympatycznych oryginałów choćby tak jak tych z "It's Always Sunny in Philadelphia". Porównanie nieprzypadkowe, bo za "Mythic Quest" stoją Rob McElhenney, Charlie Day i Megan Ganz – wszyscy związani z serialem FXX.
Pierwszy z nich gra tu również główną rolę, wcielając się w Iana Grimma, dyrektora kreatywnego i człowieka o tak ogromnym ego, że przysłania wszystkich jego współpracowników. Irytuje to szczególnie Poppy (najlepsza z dobrze dobranej obsady Charlotte Nicdao), główną programistkę i osobę, która nadając kształt pomysłom Iana, czuje się mocno niedoceniana, oraz producenta Davida (David Hornsby), próbującego jakkolwiek zaznaczyć swoją rolę.
Towarzystwo uzupełniają scenarzysta i wypalony autor fantastyki C.W. Longbottom (F. Murray Abraham), odpowiedzialny za monetyzację Brad (Danny Pudi), niezbyt stabilna psychicznie asystentka Davida Jo (Jessie Ennis) oraz para testerek Dana (Imani Hakim) i Rachel (Ashly Burch). Wszyscy mniej lub bardziej przerysowani, ale nie na tyle karykaturalni, żeby ich losy oglądało się w kompletnym oderwaniu od rzeczywistości.
Bohaterowie Mythic Quest dają się lubić
Resztę już z grubsza znacie, bo z jednym wyjątkiem, o którym za chwilę, wszystkie odcinki "Mythic Quest" (1. sezon ma ich dziewięć) podążają raczej standardowymi sitcomowymi ścieżkami. Śledzimy więc różnego rodzaju kryzysy, w biurze zawiązują się nietrwałe sojusze i wybuchają szybko rozwiązywane konflikty, a nad wszystkim unosi się mgiełka absurdu, potęgowana jeszcze przez obecne w każdym odcinku przerywniki w postaci krótkich cutscenek z gry.
Najistotniejsze są jednak odbiegające od typowo biurowych okoliczności, dzięki czemu nawet znane komediowe motywy nabierają trochę innego wymiaru, a obok nich pojawiają się takie, które nie mogłyby wystąpić nigdzie indziej. Jak choćby potrzeba przypodobania się irytującemu 14-latkowi, którego streamy ogląda dziesięć milionów ludzi, więc aż strach pomyśleć o konsekwencjach, gdyby przestał grać w "Mythic Quest". Albo problem z nazistami, którzy wykorzystują grę dla szerzenia swojej ideologii. Albo dla odmiany coś całkiem serio, czyli mocno tu zarysowane nierówności w traktowaniu kobiet w branży. Wszystko to typowe dni w biurze.
Pomysłów więc twórcom nie brakuje, a przynajmniej nie na tyle, by serial miewał jakieś dłuższe chwile przestoju. Zdarzają się wprawdzie momenty chaosu, gdy bohaterowie wydają się tylko z jakiegoś powodu na siebie krzyczeć, co donikąd nie prowadzi, ale z czasem jest ich coraz mniej. Jak każdy inny tytuł, "Mythic Quest" potrzebuje go bowiem trochę, by złapać własny rytm i dojść do najlepszych konfiguracji metodą prób i błędów. Nie zrażajcie się więc nierównym poziomem pierwszych odcinków, mniej więcej od połowy sezonu sytuacja się stabilizuje.
Jeden odcinek Mythic Quest jest lepszy od reszty
A jeśli nawet uznacie, że nie chcecie tyle czekać, to zachęcam do wytrwania przynajmniej do odcinka piątego, czyli wspomnianego wyżej wyjątku. "Dark Quiet Death" to pozycja o tyle szczególna w całym sezonie, że opowiada niemal kompletnie oderwaną od reszty historię, zabierając nas w przeszłość i przedstawiając parę twórców gier granych przez Cristin Milioti ("Black Mirror: USS Callister") i Jake'a Johnsona ("New Girl").
Fabuła to krótka, zamknięta w trzydziestu minutach i nie do końca komediowa – skupia się na ukazywaniu relacji technologii i stosunków międzyludzkich, w czym przypomina nieco luźniejszą wersję "Halt and Catch Fire". Można ją wręcz potraktować jak część antologii i obejrzeć w oderwaniu od reszty "Mythic Quest", choć polecam jednak całość, bo po tym odcinku serial mocno zyskuje.
Dodanie odpowiedniego kontekstu pozwala inaczej spojrzeć i na bohaterów (zwłaszcza relację Iana z Poppy), i na całą historię, pokazując przy okazji, że może być w tej produkcji więcej, niż wydaje się na pierwszy rzut oka. Przede wszystkim w kwestiach emocjonalnego przywiązania do bohaterów, którzy rosną, gdy zaczynamy postrzegać ich nie tylko przez pryzmat pracy, ale jako ludzi z własnymi uczuciami, przeżyciami i problemami.
Mythic Quest to komedia z potencjałem na więcej
Jasne, to też trudno nazwać szczególnie odkrywczym, ale pamiętając, że praktycznie każda komedia potrzebuje nieco czasu, by na dobre stanąć na nogach, nie widzę przeszkód, by dać go również "Mythic Quest". Zwłaszcza że serial to na tyle oryginalny i dobrze zrobiony, że w oczekiwaniu aż stanie się czymś więcej i tak nie powinniśmy się nudzić. A jeśli ostatecznie nie spełni obietnicy? Cóż, wtedy zostanie nam tylko solidna komedia, przy której można się dobrze bawić, nawet wiedząc, że to największa bzdura na świecie.