"High Maintenance", czyli ta piękna, dziwna i niezwykła rzecz zwana życiem — recenzja 4. sezonu
Marta Wawrzyn
8 lutego 2020, 16:52
Nie sposób sobie wyobrazić serialową zimę bez ciepła bijącego z "High Maintenance", antologii o Nowym Jorku, który potrzebuje chwili oddechu. I 4. sezon pokazuje, że wciąż jest w tym świeżość.
Nie sposób sobie wyobrazić serialową zimę bez ciepła bijącego z "High Maintenance", antologii o Nowym Jorku, który potrzebuje chwili oddechu. I 4. sezon pokazuje, że wciąż jest w tym świeżość.
W HBO GO ruszył dziś 4. sezon "High Maintenance" (aka "W potrzebie"), a mnie wciąż trudno uwierzyć, że tak skromna, niszowa i niedoceniana produkcja dożyła tak sędziwego wieku. W dzisiejszym klimacie wydaje się to wręcz niemożliwe, a z drugiej strony — gdzie, jeśli nie w HBO? Jeśli gdzieś jeszcze liczy się jakość, to właśnie tam, a o produkcji Katja Blichfeld i Bena Sinclaira z całą pewnością można powiedzieć, że to telewizja jakościowa.
High Maintenance z empatią przygląda się światu
Dwa pierwsze odcinki nowego sezonu, które stacja przysłała do recenzji — "Cycles" i "Trick", ten pierwszy już znajdziecie w HBO GO, drugi za tydzień — są jednymi z najlepszych w historii całej serii. Są też dowodem, że komu jak komu, ale Blichfeld i Sinclairowi pomysłów nie brakuje. W końcu biorą je dosłownie z życia, dodając od siebie to, co stało się znakiem firmowym "High Maintenance": dużo luzu, ciepła i ludzkiego podejścia do każdego i wszystkiego.
To serial o niezwykłych przypadkach, które spotykają bezimiennego dilera marihuany (Sinclair), podróżującego przez Nowy Jork na rowerze i przyglądającego się miejskiej różnorodności wciąż z tym samym uśmiechem, ciekawością i empatią. I chyba nie ma odcinka, który wyłożyłby ten specyficzny motyw przewodni lepiej niż "Cycles", gdzie przypadek goni przypadek i każdy kolejny jest piękniejszy, dziwniejszy i bardziej niezwykły od poprzedniego.
Yara (Natalie Woolams-Torres), nowa reporterka programu radiowego "This American Life", doprowadza do kryzysu we własnym związku, rozgryzając, jak to się stało, że jej rodzice kiedyś się rozwiedli, a potem wrócili do siebie po nieszczęśliwym wypadku ojca. Arnold (Larry Owens) pracuje jako śpiewający telegram, bo to najlepsze, na co może w tym momencie liczyć, jeśli chce zarabiać na życie, występując. Ona potrzebuje zrozumieć pewne rzeczy na swój temat, on potrzebuje zostać doceniony za pracę, która doceniana nie jest. Co będzie, kiedy się spotkają?
Łatwo sobie wyobrazić cyniczną wersję tej historii, ale ponieważ w "High Maintenance" nie ma ani grama cynizmu, dostajemy przesympatyczną drobnostkę, wypełnioną emocjami, śmiechem, nietypowymi układami tanecznymi i dużą dawką zrozumienia dla tego, jacy jesteśmy różni i jak inne każdy z nas ma potrzeby. A do tego ekranowy debiut zalicza jednooki psiak, bardzo fotogeniczny nowy towarzysz głównego bohatera. Czy mógł być bardziej udany początek?
High Maintenance i drobiazgi, które robią różnicę
Dobra wiadomość jest taka, że "Trick", czyli odcinek z przyszłego tygodnia, również jest jednym z najbardziej zapadających w pamięć w całym serialu. Matthew (Calvin Leon Smith) decyduje się skorzystać z usług chłopaka do wynajęcia (Jay Jurden), ale oczekuje od niego czegoś innego niż przeciętny klient. Kym (Abigail Benson), która pracuje jako koordynatorka intymności w serialu przypominającym "Veepa", spotyka Henry'ego (Avery Monsen), potencjalnego nowego chłopaka.
Odcinek jest o tyle niezwykły, że HBO pokazuje nam kulisy zawodu, który samo stworzyło przy okazji "Kronik Times Square". Na czym polega praca osoby, która pomaga rozplanować i nakręcić sceny erotyczne, tak żeby wszyscy na planie czuli, że są traktowani z szacunkiem? I jak mogłaby wyglądać nietypowa relacja damsko-męska w przypadku takiej osoby? Ile ona jest w stanie zrozumieć i zaakceptować?
"Trick" bada pewne granice zarówno w związkach, jak i na planie filmowym, mówiąc o nich ze szczerością, otwartością i dbałością o szczegóły, drobiazgi, które robią różnicę. To także opowieść o samotności, o tym, jak trudno spotkać kogoś, kto będzie próbował do ciebie dotrzeć, i o tym, w jakim stopniu możemy dla kogoś zrezygnować z części siebie. A także o tym, jak szalenie skomplikowane potrafią być współczesne związki i ile potrafi zmienić zwykłe słuchanie drugiej osoby.
Świetny początek 4. sezonu High Maintenance
"High Maintenance" nie odkrywa Ameryki i bywa w swoich diagnozach tak mało odkrywcze jak "This American Life" albo samo życie. I tak piękne, dziwne, pełne niespodzianek, niezwykłych momentów i skarbów wygrzebywanych ze śmietnika codziennych, najczęściej powierzchownych interakcji. To serial bardzo ludzki i bardzo pasujący do naszych czasów, kiedy to otwartość na wszelką odmienność przestaje przynajmniej w pewnych kręgach być tylko pustym hasłem. To też serial pomysłowy i pełen świeżości, bo wciąż poszukujący nowych dróg i historii w mieście, gdzie dróg i historii jest nieskończenie wiele.
Choć dwa odcinki to zdecydowanie za mało, żeby oceniać całość, liczę na to, że przed nami najlepszy sezon skromnej produkcji HBO. O tym, że żyjemy w czasach najlepszych i czasach najgorszych, mówią — i zawsze mówili — w ten czy inny sposób wszyscy twórcy seriali z ambicjami. Ale nawet jeśli wyrazistych głosów jest tyle, że coraz trudniej naprawdę się wyróżnić, wdzięcznej drobnostce, której twarzą jest lubiący świat diler trawki, wciąż to się udaje. I oby udawało się jeszcze bardziej.