"Cudotwórcy: Wieki ciemne", czyli lekkie oblicze średniowiecza – recenzja 2. sezonu serialu
Mateusz Piesowicz
28 stycznia 2020, 21:03
"Cudotwórcy" (Fot. TBS)
Daniel Radcliffe i Steve Buscemi w serialu komediowym – poprzednio ta mieszanka wypadła tylko poprawnie. Czy "Cudotwórcom" pomogły przenosiny do średniowiecza?
Daniel Radcliffe i Steve Buscemi w serialu komediowym – poprzednio ta mieszanka wypadła tylko poprawnie. Czy "Cudotwórcom" pomogły przenosiny do średniowiecza?
Pamiętacie pewną sympatyczną komedię, w której Steve Buscemi zagrał wyjątkowo kiepskiego w swojej robocie Boga? Nie musicie i to z dwóch powodów. Po pierwsze "Cudotwórcy" ostatecznie niczym szczególnym się nie wyróżnili, nie przekuwając ciekawego konceptu na równie dobrą fabułę. Po drugie i ważniejsze, serial TBS-u to antologia, a jej kolejna odsłona opowiada zupełnie inną historię o całkiem nowych bohaterach. Szkoda tylko, że wraz ze zmianą otoczki nie zmienił się poziom.
Cudotwórcy – 2. sezon komediowej antologii
Ale zanim do niego dojdziemy, należy się wam kilka słów wyjaśnienia. Bo choć twórcy już przy okazji poprzedniego sezonu zapowiadali, że "Cudotwórcy" będą antologią, to jednak aż taka zmiana klimatu jak w tym przypadku nie zdarza się zbyt często. Może was zatem zdziwić, że z pierwszą odsłoną serialu jej kontynuację wiążą tylko ta sama obsada i osoba Simona Richa ("Man Seeking Woman"), który znów oparł historię na własnej twórczości (poprzednio powieść "What in God's Name", teraz opowiadanie "Revolution").
Wspólny jest też rzecz jasna tytuł, choć ten może okazać się nieco mylący. Bo przynajmniej na razie (widziałem trzy pierwsze odcinki) cudów tu ani widu, ani słychu. Bez dwóch zdań są za to "Wieki ciemne", w których osadzona jest prosta jak konstrukcja cepa fabuła, kręcąca się wokół dwojga głównych bohaterów i ich zmagań ze średniowieczną rzeczywistością. A jak się z pewnością domyślacie, ta do najlżejszych nie należała.
Coś na ten temat wie niejaki książę Chauncley (Daniel Radcliffe), w niczym nieprzypominający swojego ojca, bezwzględnego króla Cragnoora (Peter Serafinowicz), ale próbujący sprostać rodzicielskim oczekiwaniom. Sympatyczny dziedzic tronu, którego bardziej od podbojów interesują tresowane kaczki, nie ma przy tym lekko, ale co dopiero ma powiedzieć pochodząca ze społecznych nizin Alexandra (Geraldine Viswanathan)? Jej jedyną życiową perspektywą jest przecież przejęcie wyjątkowo brudnego fachu po ojcu (w tej roli Steve Buscemi), porzucając przy tym sięgające znacznie wyżej ambicje. I jak tu żyć w tym średniowieczu?
Cudotwórcy — średniowiecze w krzywym zwierciadle
Jeśli spodziewacie się, że "Cudotwórcy" zaoferują oryginalną albo chociaż zajmującą odpowiedź na to pytanie, możecie się niestety trochę rozczarować. Serial od początku uderza bowiem w znane nuty, serwując cały zestaw standardowych żartów, jakie przychodzą do głowy przy połączeniu średniowiecza i komedii. Bywa przy tym zabawny i sobie znanym sposobem potrafi sprawić, że nawet toaletowy humor (z pewnych oczywistych powodów jest go tu naprawdę sporo) wydaje się utrzymany w dobrym tonie, ale czy to dostateczny powód, by poświęcać mu czas?
Kwestia to równie dyskusyjna jak przy 1. sezonie, choć tym razem "Cudotwórcy" mają jeszcze o tyle trudniej, że brakuje jakiegokolwiek motywu przewodniego. Poprzednio rozczarowanie wynikające ze zmarnowanego potencjału dało się choć po części przykryć fabułą o ratowaniu świata – "Wieki ciemne" w ogóle głównego wątku nie posiadają, sugerując tylko stopniowe zbliżanie się pary głównych bohaterów do siebie. A mimo że Al i Chauncley z łatwością zyskują naszą sympatię, trudno się ich schematycznymi losami szczególnie przejąć.
To z kolei prowadzi do tego, że o ile początek sezonu nie okaże się rozgrzewką przed czymś większym, przyjdzie nam oglądać jeszcze jedną banalną komedyjkę opartą na karykaturalnym obrazie średniowiecza. Miejscami uroczą, ale że w tym temacie niedościgniony standard ustanowiono już prawie pół wieku temu, to pasowałoby mieć coś więcej do powiedzenia.
"Cudotwórcy" jednak i pod tym względem uciekają w sztampę, pod kostiumowym płaszczykiem skrywając kilka ponadczasowych tematów. Mamy tu wszak młodych ludzi próbujących wyjść z cienia rodziców. Szukających własnej tożsamości w świecie, który chce ich wcisnąć w sztywne ramy. Nieznajdujących nigdzie zrozumienia i liczących na więcej, niż może im zaoferować rzeczywistość. Niby nie brakuje odniesień, do których powinno być nam blisko, ale wszystko jest tak pozbawione polotu, że zamiast szczerych emocji wywołuje tylko wzruszenie ramion.
Cudotwórcy: Wieki ciemne to dobrze znany sitcom
Inna sprawa, że nauczony doświadczeniem poprzedniego sezonu, powinienem być już na to przygotowany. Mógłbym przecież zwyczajnie przyjąć do wiadomości, że to ni mniej, ni więcej tylko lekka komediowa rozrywka i odłożyć większe oczekiwania na półkę. Mógłbym, ale jednocześnie nawet przy takim podejściu trudno mi pozbyć się poczucia niewykorzystanego potencjału. Bo ten "Cudotwórcy" zdecydowanie mają i nie ogranicza się on tylko do bycia typowym sitcomem w historycznym opakowaniu.
Widać to na przykład po wykonawcach, którzy się tu po prostu marnują. Radcliffe i Buscemi wprawdzie dobrze się bawią, co i oglądającym powinno się udzielić, ale aż się prosi, by mieli do zagrania coś więcej. W przypadku będącej w gruncie rzeczy największą gwiazdą serialu Geraldine Viswanathan jest to jeszcze wyraźniejsze. Jej Alexandra to na tyle charyzmatyczna postać, że szkoda patrzeć, jak mielą ją tryby schematycznego scenariusza, a do tego niestety na razie "Wieki ciemne" się sprowadzają.
Pytanie brzmi, czy w takim razie należy ten serial omijać szerokim łukiem? Niekoniecznie, zależy oczywiście, na jakim poziomie zawiesicie swoje oczekiwania wobec niego. Jeśli usatysfakcjonuje was przyjemna, lecz niezbyt wyszukana komedyjka na poziomie tej z poprzedniego sezonu, to możecie śmiało zabierać się za oglądanie. Szukając jednak czegoś ponad wdzięczne dowcipy krążące wokół tego, jak absurdalne z dzisiejszej perspektywy musiało być życie przed kilkoma wiekami, raczej zostaniecie z pustymi rękami.