"Star Trek: Picard", czyli w poszukiwaniu tożsamości — recenzja pilota serialu z Patrickiem Stewartem
Michał Kolanko
24 stycznia 2020, 22:28
"Star Trek: Picard" (Fot. CBS All Access)
Czy można wejść dwa razy do tej samej rzeki? Patrick Stewart po kilkunastu latach wraca jako Jean-Luc Picard — z bardzo dobrym skutkiem. Recenzujemy premierę "Star Trek: Picard".
Czy można wejść dwa razy do tej samej rzeki? Patrick Stewart po kilkunastu latach wraca jako Jean-Luc Picard — z bardzo dobrym skutkiem. Recenzujemy premierę "Star Trek: Picard".
Oczekiwania związane z nowym Star Trekiem były spore. W końcu Patrick Stewart to nie tylko ikona całej serii, ale też symbol czasów, gdy Star Trek był jedną z wiodących produkcji w ramach kultury popularnej. "Następne pokolenie" i jego rola kapitana Picarda stały się wręcz symbolem złotej ery dla Gwiezdnej Wędrówki. I dla jej fanów. Po latach powrót serialowego Treka, czyli "Star Trek: Discovery" podzielił bardzo mocno fanów. Tak samo jak nowe filmy kinowe od J.J. Abramsa. Powrót ikony mógł skończyć się bardzo źle, jako próba wykorzystania do cna nostalgii za dawnymi czasami.
Na szczęście w nowym serialu nie ma zbyt wiele nostalgii ani też wprost przypominania dla samego przypominania, dostarczania fanom tylko tego, czego chcą. Jest próba znalezienia nowego Star Treka. Admirał Jean-Luc Picard jest trochę w takiej sytuacji jak sam Star Trek: po kilkunastu latach na odludziu wraca do całkowicie zmienionego świata. I musi się odnaleźć, przystosować. Po ponad 50 latach od debiutu "Serii oryginalnej" to spore wyzwanie.
Picard — współczesny Star Trek w nowej odsłonie
Serial zaczyna się od sceny toczącej się w bardzo znanym miejscu. Dziesiąty Dziobowy (mesa) na pokładzie USS Enterprise-D. Szybko jednak okazuje się, jaka jest rzeczywistość. Daleko od współczesnej cywilizacji — na tyle, na ile to możliwe w świecie przyszłości — Jean-Luc Picard zajmuje się rodzinną winnicą we Francji. Kto by nie chciał takiej emerytury? Picard na pozór prowadzi idylliczne życie, takie, o jakim marzył.
Przeszłość jednak nie daje o sobie zapomnieć. W bardzo zręczny sposób — w formie telewizyjnego wywiadu — główny bohater opowiada o przeszłości i kluczowych wydarzeniach między ostatnim filmem kinowym osadzonym w całości w pierwotnej linii czasowej ("Star Trek: Nemesis") i punktem startowym serialu. Wiele się zmieniło. Picard odszedł z Gwiezdnej Floty, która jego zdaniem sprzeniewierzyła się swoim zasadom. Wybuchł bunt "syntetyków", który doprowadził do zniszczenia Marsa, a prace nad androidami takimi jak Data zostały zakazane. Picard w kluczowej chwili daje do zrozumienia, że nie mógł zaakceptować kierunku, w którym poszła Gwiezdna Flota.
Kwestia uchodźców (w tym przypadku z Imperium Romulańskiego), zakazywanie prac naukowych w imię ideologii i upadek ważnych instytucji — to wszystko brzmi bardzo znajomo. Jednocześnie te tematy nie zostały włożone do projektu na siłę. Bo w końcu trudne wybory moralne były zawsze ważne dla Star Treka. Ale "Star Trek: Picard" pokazuje zdecydowanie nowy świat. Tak, Gwiezdna Flota nigdy nie była idealna, widzieliśmy to nawet w "Następnym pokoleniu", a przede wszystkim w "Deep Space Nine". Teraz jednak następuje zmiana jakościowa. Idealizm znika na dobre. Serial jest przez to bardzo współczesny. Nie ma w nim typowych dla serii elementów — są za to nowe. To zdecydowanie mocny punkt całego serialu: nie boi się zrobić kroku naprzód, nawet jeśli oznacza to zerwanie ze schematami.
Trudno w tej chwili ocenić, jak dalej to budowanie nowych opowieści w nowym świecie się powiedzie. Trzeba jednak przyznać, że scenariusz pierwszego odcinka jest nierówny. Kameralne i ciekawe momenty przeplatane są scenami akcji. Większość z udziałem Dahj (Isa Briones). Nie zawsze to połączenie się udaje. Czasami też jest wrażenie, że pomysłów i wątków upakowanych w tym odcinku jest aż za dużo: od historii Romulan, syntetyków, Daty, przeszłości Picarda po wspomnianą Dahj. Na koniec pojawia się nawet sześcian Borga. "Star Trek: Picard" cierpi momentami wręcz na nadmiar ekspozycji. Można to jednak wybaczyć, biorąc pod uwagę, że to pierwszy odcinek.
Jean-Luc Picard, czyli busola moralna w Star Treku
Jean-Luc Picard pozostaje człowiekiem, jakiego dobrze już znamy. Intelektualista, przywódca, który uznaje przede wszystkim siłę argumentów, a nie argument siły. W świecie, gdy idealizm Star Treka z lat 80. jawi się jako odległa przeszłość, jego moralność i etyka, humanizm w najlepszym tego słowa znaczeniu (fragment o ratowaniu Romulan w rozmowie z dziennikarką) — to wszystko w tej postaci widać dalej. To największa siła i zdecydowanie najważniejszy punkt całego projektu.
Niewiele w tej chwili można jednak powiedzieć o innych postaciach. To jedno z głównych zadań stojących przed serialem — czy jego twórcy zdołają zbudować działający i uzupełniający się zespół postaci. Siłą klasycznych Star Treków był właśnie tenże zespół. Najbardziej znany współczesnemu widzowi to ten z pokładu USS Enteprise-D (Picard, Data, Riker, Worf itd.). I chociaż nie ma co spodziewać się, że Picard wejdzie na pokład okrętu Gwiezdnej Floty, to jest pytanie, czy serial będzie potrafił wykreować nowe, ciekawe postacie. W "Star Trek: Discovery" częściowo się to udało, ale nie na poziomie klasyki.
Ciekawa jest transformacja samego Picarda, który dzięki Dahj uświadamia sobie, że chce mieć jeszcze cel w życiu. Przypomina się rozmowa dwóch kapitanów z filmu "Pokolenia". Kirk zwraca uwagę Picardowi, że jego poczucie obowiązku i misji dla Gwiezdnej Floty przyniosło mu tylko pusty dom. Picard po latach we Flocie znalazł się dokładnie w takim właśnie pustym domu. Jednak chce ponownie mieć cel w życiu — wraca do działania na rzecz ideałów i ludzi, w których wierzy.
Star Trek: Picard — czy warto zobaczyć serial?
Star Trek ma bardzo wysoki "próg wejścia" dla osoby, która nie zna uniwersum. Seriale, filmy, rozwidlające się linie czasowe — trudno znaleźć prosty sposób, by Star Treka zacząć oglądać. Ten nowy serial pasujący do nowych czasów, ale z rozpoznawalnym bohaterem może być takim właśnie dobrym początkiem. Tak jak dobrym początkiem jest sam pierwszy odcinek. Mimo meandrów scenariusza daje nadzieję na przyszłość. Star Trek nie powiedział jeszcze swojego ostatniego słowa. I to bardzo dobra wiadomość.