Pytanie na weekend: Czy są takie seriale, które zaczynaliście kilka razy i nie obejrzeliście do dziś?
Redakcja
11 stycznia 2020, 13:03
Fot. HBO/BBC/Showtime
Znacie ten schemat: wszyscy mówią, żeby koniecznie coś obejrzeć, więc odpalamy pilota i… nudzi nas to. Potem próbujemy jeszcze raz i jeszcze, i wciąż nic. Z którymi serialami tak mieliście?
Znacie ten schemat: wszyscy mówią, żeby koniecznie coś obejrzeć, więc odpalamy pilota i… nudzi nas to. Potem próbujemy jeszcze raz i jeszcze, i wciąż nic. Z którymi serialami tak mieliście?
Dzisiejsze Pytanie na weekend jest zainspirowane serialem HBO o papieżu, który podobno lubią wszyscy, a jednak niektórzy nie potrafią przez niego przebrnąć, mimo że bardzo chcą. Okazuje się, że w naszym przypadku lista tytułów, z którymi tak mieliśmy, jest całkiem długa. A jak to wygląda u was?
Kamila Czaja: Młody papież
Częściej jestem w sytuacji, kiedy albo czegoś wcale nie zaczęłam, albo obejrzałam całkiem sporo i gdzieś utknęłam. Wielokrotne podejścia wciąż od początku zdarzają mi się rzadko, ale jak już, to schemat mam raczej stały. Coś, co wszyscy od dawna chwalą, więc siadam do pilotowego odcinka. Podoba mi się lub podoba mi się średnio, ale mam podpartą wieloma opiniami pewność, że potem będzie lepiej. "Potem" jednak nie następuje, bo tonę w serialach bieżących, a na myśl o zaległościach wielosezonowych robi mi się słabo. W którymś momencie mówię sobie, że tym razem już na pewno. I znów siadam do pilota, bo przecież już nic z niego nie pamiętam. I ponownie na pilocie lub wręcz tylko jego początku się kończy, mimo że za drugim razem z reguły bardziej mi się nawet podoba. To byłby przypadek między innymi "The Office", "The Americans" i "Breaking Bad".
Jednak dziś wybieram coś, co się temu schematowi wymyka. "Młody papież". Dostęp od ręki na HBO GO. Zaledwie 10 odcinków. Paolo Sorrentino (uwielbiam "Wielkie piękno" i "Młodość"!). Taka obsada! I wszyscy mi mówią, że trzeba zobaczyć. Za pierwszym razem obejrzałam pilotowy odcinek z fascynacją, ale potem było jednak tyle innych zajęć. Za drugim razem, czyli parę dni temu, obejrzałam pilota i pół kolejnego odcinka, zmotywowana nadchodzącą premierą "Nowego papieża". Premiera, owszem, nadeszła zgodnie z planem – a ja jestem nadal na etapie "odcinek i pół". Ale może tym razem jednak się uda?
Marta Wawrzyn: Dexter
"Dexter" teoretycznie ma wszystko, żeby mi się podobać: jest mroczny, skomplikowany moralnie i główną rolę gra Michael C. Hall, którego uwielbiam z "Six Feet Under". A jednak robiłam kilka podejść i nic. Najpierw wynudził mnie pilot (widziałam go ze cztery razy na przestrzeni lat), potem irytowały mnie schematy z seriali policyjnych podawane na serio, w końcu wkurzyło mnie, jak łatwo zgadłam, kim był The Ice Truck Killer (no naprawdę, wielu możliwości tam nie było), i rzuciłam serial tuż przed końcem 1. sezonu. Próbowałam do niego jeszcze wracać, głównie z powodu Dexa i Rity, których relacja była bardzo słodko pokręcona, ale nic z tego. Obejrzałam za to finał i wiem dokładnie, jak to się stało, że Dex został drwalem.
Podobnie jak Kamila, miewam czasem problemy z przebrnięciem przez początki bardzo dobrych seriali, które po prostu wolno się rozwijają. Przerabiałam to i z "Deadwood", i z "Breaking Bad", i z "The Wire", i z "The Americans". Ostatecznie w przypadku tego typu klasyków polecam metodę: zacisnąć zęby i przetrwać powolne początki, bo jeśli wszyscy mówią, że dalej jest super, to pewnie faktycznie tak jest. Ale do "Dextera" raczej nigdy już nie wrócę.
Mateusz Piesowicz: Doktor Who
"Doktor Who" to jeden z tych serialowych fenomenów, z którymi nigdy nie było mi po drodze i to pomimo kilku prób i dobrych chęci z mojej strony. O ile dobrze pamiętam, zacząłem się w ogóle interesować tematem gdzieś w schyłkowym okresie Dziesiątego Doktora, czyli Davida Tennanta, ale że nie chciałem oglądać od środka, to cofnąłem się do jego poprzednika. Zacząłem, wyglądało obiecująco, ale nie wciągnęło mnie na tyle, bym z jakiegoś powodu nie zapomniał o serialu po 2-3 odcinkach.
Podejście drugie to już czasy Jedenastego Doktora, znów próba startu od początku i podobny efekt. Potem zerkałem jeszcze na kolejne wcielenia bohatera – już raczej z ciekawości, niż ze szczerej chęci wciągnięcia się w serial. W podobnym celu zdarzyło mi się nawet sięgnąć na moment do starych serii. Na dobrą sprawę jednak nigdy się z brytyjską legendą nie zaprzyjaźniłem, choć czułem, że omija mnie coś, co mogłoby mi się spodobać. No cóż, raczej już do tego nie dojdzie, choć nie wykluczam, że kiedyś znowu spróbuję. Może tym razem niekoniecznie od początku.