10 najlepszych seriali 2019 roku wg Marty Wawrzyn
Marta Wawrzyn
26 grudnia 2019, 14:10
"Sukcesja" (Fot. HBO)
Kolejny rok, kolejne setki obejrzanych seriali, z których trudno wybrać najlepszą dziesiątkę. U mnie rządzą "Sukcesja", "Fleabag" i "Watchmen", ale mocnych tytułów można by znaleźć dużo więcej.
Kolejny rok, kolejne setki obejrzanych seriali, z których trudno wybrać najlepszą dziesiątkę. U mnie rządzą "Sukcesja", "Fleabag" i "Watchmen", ale mocnych tytułów można by znaleźć dużo więcej.
To był kolejny świetny rok dla telewizji — powtarzamy niemal od dekady i nie przestaje to być prawdą. W tym roku mieliśmy większe niż kiedykolwiek wrażenie, że przestajemy za tą machiną nadążać. Liczby obejrzanych odcinków na redaktora idą w tysiące, liczby tytułów, których nawet nie tknęliśmy, bo nie było kiedy, są równie imponujące. Jak tu wybrać najlepszą dziesiątkę?
To był rok pełen wielkich momentów, licznych triumfów nieograniczonej wyobraźni i zwycięstw rzeczy niekoniecznie spektakularnych, ale po prostu świeżych, ważnych i wartościowych. Lista tytułów, które nie zmieściły się w moim top 10, jak zwykle jest długa, i obejmuje m.in. wyśmienity "Czarnobyl", nierówną, ale zachwycającą kreacją Zendayi "Euforię", jak zawsze pełne wdzięcznych pomysłów "Dobre Miejsce", coraz bardziej mrocznego "Barry'ego", cudowne "Sex Education", niezwykłego "Ramy'ego", bawiące się realizmem magicznym "Los Espookys", nieokiełznaną "Panią Fletcher" czy wreszcie "Derry Girls", które nie przestają mnie bawić.
Wyszła dosyć eklektyczna dziesiątka składająca się z tytułów, których najbardziej mi było szkoda pominąć. Niestety trochę w niej widać niedobór (wyżej wymienionych) komedii, bo miały one naprawdę dobry rok. Ale pamiętajcie, że to zaledwie jedna z kilku naszych dziesiątek. Już jutro będzie kolejna!
10. Sprawa idealna
Polityczne szaleństwa za oceanem poskutkowały niesamowicie pomysłowym, choć czasami trochę za bardzo odlatującym w kosmos sezonem "Sprawy idealnej". Diane Lockhart, próbująca ogarnąć tonę absurdu dnia codziennego, waliła głową w ścianę, rzucała toporkami do celu i sięgała po coraz bardziej drastyczne środki, przekonując się, jak łatwo stać się tym, z czym walczysz. Manifest polityczny przeplatał się z pokręconą komedią i specyficznym musicalem, nie raz, nie dwa łamiąc wszelkie zasady, do jakich nas przyzwyczaiły seriale prawniczo-polityczne i pokazując, jak bardzo twórcy "Sprawy idealnej" trzymają rękę na pulsie.
9. Undone
"BoJack Horseman" w tym roku nie zmieścił się w mojej dziesiątce, ale mamy za to nowy serial tej samej ekipy. Dostępne na platformie Amazon Prime Video "Undone" to rzecz piękna, skromna i niezwykła pod każdym względem. Historia dziewczyny o imieniu Alma (Rosa Salazar), która zaczyna się od wypadku samochodowego, pojawienia się zmarłego ojca i umiejętności wyglądających na nadprzyrodzone, jest tak naprawdę czymś znacznie prostszym, bardziej ludzkim i bliższym nam wszystkim, niż wygląda na pierwszy rzut oka. To też jedna z najprzyjemniejszych dla oka tegorocznych animacji — ładniej wygląda tylko "Ciemny kryształ: Czas buntu".
8. Pose
"Pose" było w swoim debiutanckim sezonie tytułem absolutnie wyjątkowym i w tym roku nic pod tym względem się nie zmieniło. No, może to, że do pewnych kreatywnych szaleństw zdążyliśmy się przyzwyczaić i ani skąpane w cekinach bale, ani fenomenalne występy Pray Tella (Billy Porter) nie oszałamiają już tak jak na początku. Ale za to dostaliśmy jeszcze więcej emocji, gorzkich pożegnań, a także spełnionych marzeń i zasłużonych happy endów. A odcinek z Candy (Angelica Ross) w roli głównej na pewno zostanie przez nas doceniony nie tylko w tym rankingu.
7. Niewiarygodne
Jedna z najbardziej zapadających w pamięć produkcji, jakie pokazał w tym roku Netflix. "Niewiarygodne" to tak właściwie dwa seriale — historia gwałtu na Marie (Kaitlyn Dever) i toczące się w innej części Ameryki śledztwo dwóch policjantek (Meritt Wever i Toni Collette) ścigających seryjnego gwałciciela. Ten pierwszy, czyli walka młodej dziewczyny z patrzącym na nią jak na kłamczuchę systemem, to coś bardzo ciężkiego i trudnego do przetrawienia. Ten drugi to pełen empatii, ale i wdzięcznie zaadaptowanych schematów z klasycznych procedurali serial policyjny. Obie części składają się na rzecz może nie przełomową czy wybitną, ale bardzo wciągającą i mającą więcej do powiedzenia, niż znacznie głośniejsze projekty.
6. Rok za rokiem
Brytyjski miniserial Russella T Daviesa ("Skandal w angielskim stylu"), który nie jest pozbawiony wad i pewnie nie do każdego trafi, ale moim zdaniem w tym roku zdecydowanie wygrał z "Black Mirror" w kategorii "najbardziej dające do myślenia ostrzeżenie". "Rok za rokiem", prezentując losy zwykłej rodziny z Manchesteru i wybiegając 15 lat w przyszłość, zahacza o większość drażliwych kwestii naszych czasów. Jest tu wyjątkowo niebezpieczna polityczna populistka (Emma Thompson), która porywa tłumy Brytyjczyków, są problemy klimatyczne, imigranci, globalne kwestie ekonomiczne i wiele innych spraw prosto z medialnych nagłówków.
Jest też rodzina, której członkowie z odcinka na odcinek stają się widzowi coraz bliżsi, przeżywająca to, co wszyscy mamy prawo przeżywać, patrząc na to, co się dzieje z naszym światem. Trochę szkoda, że nie będzie kolejnego sezonu — ale z drugiej strony tym bardziej chce się docenić tę produkcję jako zamkniętą całość.
5. Kroniki Times Square
Nie żadne "it's not porn, it's HBO", a iście Dickensowska opowieść o nowojorskiej społeczności odpowiedzialnej za rozwój seksbiznesu pomiędzy latami 60. i 80. w okolicach Times Square. W serialu Davida Simona zobaczyliśmy z jednej strony miejsce, które strach odwiedzać, a z drugiej barwny świat, którego mieszkańców nie sposób było nie polubić. Tym bardziej zapadł w pamięć finałowy sezon, który mało komu dał happy end, stawiając raczej na zakończenia gorzkie, mroczne i tragiczne. Będę bardzo tęsknić za tymi bohaterami, za tym klimatem i za tym bardzo tradycyjnym sposobem opowiadania historii, mającym coraz mniejszą rację bytu w dobie walki platform streamingowych przede wszystkim o młodszego widza.
4. Russian Doll
A tu mamy dla odmiany jedną z największych niespodzianek tego roku. "Russian Doll" to jeden z tych seriali, których Netflix w zasadzie nie promował, a i tak sobie poradziły. I świetnie, bo Natasha Lyonne ("Orange Is the New Black") stworzyła prawdziwą perełkę. Rzecz opartą na bardzo pomysłowym koncepcie — jej bohaterka wciąż w serialu umiera i wciąż wraca w to samo miejsce, żeby zacząć od nowa — a jednocześnie prościutką i bardzo ludzką w środku. "Russian Doll" to z jednej strony absurd, surrealizm i tajemnica, a z drugiej prawie cztery godziny psychoterapii w niezwykłym wydaniu. To też bez mała wybitna rola Lyonne i dużo, dużo świeżości.
3. Watchmen
Kontynuacja kultowego komiksu, niezbyt trzymająca się jego litery i jednocześnie mocno utrzymana w jego duchu. Pełna rzeczy dziwnych i dziwniejszych podróż po zakamarkach nieograniczonej wyobraźni Damona Lindelofa. Wypchana twistami opowieść o skomplikowanym współczesnym świecie. Romantyczna historia zaginająca czas. Superbohaterska jazda bez trzymanki, w której z odcinka na odcinek pojawia się coraz więcej rozpoznawalnych postaci. Serial z jednej strony wielki i efekciarski, a z drugiej kameralny i oddziałujący na emocje. Coś, co mógł wymyślić tylko twórca "Lost" i "Pozostawionych" — i co mogło zrealizować tylko HBO.
2. Fleabag
W tym roku skromny serial Phoebe Waller-Bridge zrobił wielką karierę — odkryła go nie tylko Akademia Telewizyjna, ale też nasz TVN, który, o ironio, nazwał go "Współczesną dziewczyną". Ale być może coś w tym jest. Być może współczesne dziewczyny są takie jak Fleabag, czyli skomplikowane, noszące w sobie niejedną traumę i pod warstwą sarkazmu ukrywające wiele smutnych prawd o sobie. Nawet jeśli nie mamy kamery, do której możemy mrugnąć okiem, i pewnie nie wszystkie byśmy się wplątały w pokręconą relację z księdzem, choćby miał aparycję Andrew Scotta, to nie możemy odmówić "Fleabag" jednego. Jest w tej tragifarsie dużo prawdziwego życia i mądrych rzeczy zaserwowanych w bardzo brytyjski sposób.
1. Sukcesja
Bardzo dobrych seriali było w tym roku wiele, więc miejscem pierwszym nagradzam nie tyle ten obiektywnie najlepszy, co po prostu ulubiony. "Sukcesja" mnie kupiła w 2. sezonie, wkręcając bez reszty w rodzinne wojny Royów, zachwycając dziesiątkami pokręconych pomysłów na odcinek, cynicznym humorem i bezwzględnością, z jaką traktuje swoich bohaterów. Tak szatańskiej rodzinki i tak pysznie pokazanych chorych relacji dawno nie widziałam na małym ekranie. Ale nie tylko o to chodzi.
"Sukcesja" wychodzi daleko poza nietypową rodzinną sagę, oscylując gdzieś pomiędzy szekspirowską tragedią i bezlitosną farsą, w której rządzący dzisiejszym światem bogacze mogliby się przejrzeć jak w lustrze. Twórca serialu Jesse Armstrong i jego scenarzyści nie tylko nadążają za współczesnymi wydarzeniami i złośliwie je komentują, ale też mają talent do wpisywania w fabułę prawdziwych dziwactw prawdziwych bogaczy. "Sukcesja" to portret tych, którzy nami rządzą, mówią nam z różnego rodzaju ekranów, co mamy myśleć, a jednocześnie żyją w oddaleniu od naszej rzeczywistości. Strach się bać — i bardzo trudno się oderwać.